Liga Mistrzów: "Show must go on", czyli futbol na celowniku

Strata Roberta Lewandowskiego w najważniejszym momencie sezonu, przeciw najtrudniejszemu rywalowi, była najgorszą z możliwych wiadomości dla niemieckich kibiców. Do wtorku.

2017-04-13, 14:53

Liga Mistrzów: "Show must go on", czyli futbol na celowniku

Bayern ma olbrzymi problem. Jest bowiem najbardziej uzależnionym od jednego zawodnika klubem spośród wszystkich wielkich europejskich firm. O ile Barcelona ma oprócz Messiego Neymara, Suareza czy Iniestę, o ile Real może zastąpić Ronaldo Bale'em, Moratą czy Asensio - o tyle Robben, Ribery czy Vidal zdają się być w tym towarzystwie co najwyżej ponurym żartem.

Owszem, Bayern wciąż ma w swoich szeregach klasowych zawodników, ale trudno opierać ciężar walki o najważniejsze klubowe trofeum na barkach skrzydłowych, którzy już ten ciężar dźwignęli cztery sezony temu, a teraz mają wspólnie 67 lat.

Opieranie ciężaru na barkach Vidala też nie skończyło się dobrze, a Thiago - rozgrywa w tym roku naprawdę świetny sezon - w kluczowych momentach, przeciw największym rywalom spala się psychicznie. Do tego kompletnie już nienadający się do grania na tym poziomie Xabi Alonso, elektryczny Javi Martinez, słaby Boateng. Bez Lewego ta drużyna nie istnieje.

Porażka na własnym stadionie zawsze jest fatalnym wynikiem, nawet jeżeli mówimy o jednobramkowej stracie. Odrobić ją będzie na Bernabeu szalenie trudno, a wyeliminowanie Realu jawi się specjalna misja dla Roberta Lewandowskiego. Przed naszym kapitanem jedno z największych wyzwań w karierze - wyzwanie, któremu sprostać może tylko najlepszy napastnik świata. 

REKLAMA

                                                   *******************************************

Gwóźdź, grzęznący w zagłówku siedzenia autokaru Borussi Dortmund mógł trafić gdzie indziej, w o wiele gorsze miejsce. Aż trudno pisać te słowa, ale musimy zmierzyć się z brutalną prawdą. Największe zagrożenie dzisiejszego świata celuje również w naszą świętość, w sport. 

I o ile ten sport zdaje się być czymś uniwersalnym, czymś akceptowanym na całym świecie, czymś kochanym przez absolutnie wszystkich - ewentualny cios będzie bolał i szokował podwójnie. Futbol jest dla europejskiego Zachodu największą rozrywką, wielkim biznesem i sprawą najważniejszą z nieważnych. Czy "show must go on" za wszelką cenę, nawet tę największą?

Powiązany Artykuł

Kornak.jpg
BLOG - KOPNIĘTY

Kibice przyzwyczaili się do tych wtorkowo-środowych wieczorów z piłką nożną, UEFA przyzwyczaiła się do regularnego zastrzyku gotówki w środku tygodnia, a piłkarze zaakceptowali napięty terminarz, związany z rozgrywaniem meczów co trzeci dzień. Nikt z nas nie jest jednak - w przeciwieństwie choćby do syryjskich piłkarzy (CZYTAJ WIĘCEJ) - przygotowany na ładunki wybuchowe i bezpośrednie zagrożenie życia w drodze na mecz. Nikt z nas nie przyzwyczaił się (jeszcze?) do wybuchów i krwi na ulicach. Nikt z nas nie jest w stanie normalnie funkcjonować i akceptować nieustannego napięcia i strachu. A przed takim wyzwaniem stanęli piłkarze Borussi.

REKLAMA

O ile porażka 2:3 jest wciąż fatalnym wynikiem, o tyle postawa zarówno piłkarzy jak i kibiców jest godna podziwu i napawa dumą każdego fana futbolu, niezależnie od klubowych sympatii. Lubimy ubierać futbol w wielkie historie, a ta dortmundzka - z solidarnością fanów obu drużyn, przenocowaniem przyjezdnych z Monako, fantastyczną walką na samym boisku - zdaje się być sygnałem dla tego najstraszniejszego, niewidzialnego wroga: nie poddamy się, nie wygracie z nami.

Szokujące wydarzenia z wtorku z pewnością bezpośrednio wpłynęły na postawę graczy na boisku. Czy powinni grać dzień po ataku? Czy UEFA zadecydowała wbrew piłkarzom? Czy szefowie klubu zgodzili się na rozegranie meczu w środę? Odpowiedzi nie są jednoznaczne i trudno na gorąco ocenić. Sam Kamil Glik mówił po meczu, że innego terminu po prostu nie dało się znaleźć. 

Wszyscy jednak jesteśmy zgodni, że ten ćwierćfinał, prędzej czy później, musiał zostać rozegrany. I prędzej czy później, czego wszyscy mamy świadomość, futbol znów zostanie zaatakowany i znów będzie musiał zmierzyć się z dylematami. Przygotujmy się na nie.

Tekst przeczytać można również na blogu autora – kopnieci.wordpress.com  

REKLAMA

Przemysław Kornak


Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej