Lekarski rokosz
Fenomen rysującego się na horyzoncie „strajkowego lata” wydaje się głównie dziełem „koalicji oporu” wobec obecnego rządu.
2007-07-02, 15:34
Fenomen rysującego się na horyzoncie „strajkowego lata” wydaje się głównie dziełem „koalicji oporu” wobec obecnego rządu. Bo też w istocie, jakieś 80% zatrudnionych może stwierdzić, że za mało zarabia i przydałby się strajk, żeby to zmienić. Intensywnie podpowiadają im to ugrupowania lewicowe – ale także PO wyzbyła się swojego domniemanego liberalizmu i jest obecnie żarliwą obrończynią ludu pracującego. (Jej spot reklamowy był gotowy na parę dni przed pochodami pielęgniarek)
Dziś w Polsce obrońcami ludu są, jak dawniej, wysoko opłacani funkcjonariusze związkowi; na czele z Krzysztofem Bukielem, który w swojej willi nie może spać myśląc o ciężkiej doli kolegów. Z wielką troską nad pielęgniarkami dziś, a jutro nauczycielami, kolejarzami i kogo jeszcze uda się namówić do akcji, pochylają się równie dobrze opłacani publicyści i komentatorzy mass-mediów – którzy jeszcze wczoraj gromili populizm PiS i chwalili twardy liberalizm Platformy.
Nie należy oczywiście uogólniać; już rok temu Rafał Ziemkiewicz pisał w Newsweek-u: „Oto prominentni działacze związku lekarzy oznajmiają, że zadowoli ich tylko odejście od modelu ubezpieczeń – czyli standardu światowego – na rzecz przywrócenia finansowania z budżetu. Gdy to słyszę, nie mogę się oprzeć podejrzeniu, że chore dzieci na Śląsku odsyłane są z kwitkiem sprzed gabinetów w interesie profesorsko-ordynatorskiego lobby, pragnącego zachować pozycję udzielnych książąt na państwowych placówkach wraz ze sprzętem. (...) nie sposób się nie zastanawiać dlaczego nagle dziś chcą oni nadrobić 16 lat ?... Dlaczego nagle teraz pękły bariery etyczne, w imię których kiedyś lekarze krępowali się brać pacjentów jako zakładników.”
Bariery jednak nie pękły – bowiem już od dawna ich nie było. Można dyskutować kiedy zniknęły ostatecznie; mógł to być już rok 1994, kiedy minister zdrowia SLD Ryszard Żochowski w odpowiedzi na pytanie, czy jego praktyka korzystania z adresów pacjentów, by wysyłać im materiały własnej kampanii wyborczej, jest zgodna z Kodeksem Etyki Lekarskiej – odpowiedział: „A kto przestrzega tego Kodeksu?” Dla niego był to jedynie element powszechnego teatru, w którym udaje się, że istnieją jakieś normy – i że są jakieś instancje, które stoją na ich straży. Zresztą, Kodeks ów posiada kneblujący art. 52: „lekarz nie powinien wypowiadać wobec chorego i jego otoczenia, a także wobec personelu asystującego lub publicznie, niekorzystnej oceny działalności zawodowej innego lekarza lub dyskredytować go w jakikolwiek sposób”.
REKLAMA
Medycyna podziemna
Gdyby w Polsce istniało normalne dziennikarstwo moglibyśmy przeczytać, jaki jest nieformalny cennik zabiegów i operacji. Wszyscy wiedzą, że trzeba przynieść kopertę, jeśli nasze dziecko ma mieć operację w ciągu dwóch tygodni, a nie za pół roku lub później. Gdy przeszło dziesięć lat temu po raz pierwszy zagrozili strajkiem anestezjolodzy, jedynie w tzw. prasie „niszowej” można się było dowiedzieć dlaczego nie ma akcji solidarnościowych ze strony innych lekarzy: tylko anestezjolodzy nie dostawali łapówek.
Dzikie Pola, jak można nazwać obecnie niektóre szpitale, są czasem widownią zdziczenia całkiem dosłownego. Mam na myśli pielęgniarki w Centrum Zdrowia Dziecka, które „bawiły się” kalekimi dziećmi. Te kobiety musiały przecież już wcześniej „dziwnie” się zachowywać. A jednak tak były pewne przyzwolenia otoczenia, że zrobiły sobie zdjęcia...
Przedstawicielka ESQG czyli Europejskiego Towarzystwa Jakości Opieki Medycznej Barbara Kutryka szacuje, że w Polsce ukrywane może być nawet 96% zaniedbań i pomyłek w leczeniu i pielęgnacji. Przeprowadzony przez Towarzystwo pierwszy anonimowy sondaż wśród pracowników służby zdrowia ujawnił, że 79% lekarzy i pielęgniarek było uczestnikami „niepożądanego zdarzenia” w trakcie terapii. 64% ankietowanych (1200 osób) stwierdziło, że co najmniej jedna osoba w jej najbliższej rodzinie ucierpiała z powodu błędu lekarza. (Wprost, 12.06.05.)
REKLAMA
Prywata czy prywatyzacja?
Niestety, większość lekarzy w Polsce nie należy do służby zdrowia: oni należą do Korporacji Szybkiego Wzbogacenia Się. Bez „koperty” pacjent musi być przygotowany na wszystko. Dr Konstanty Radziwiłł wzywa pacjentów, by donosili o takich przypadkach – ale w sądach oceniają je biegli, którzy też należą do korporacji, i tłumaczą, że był to niefortunny wypadek. Poza tym, skarżący obawia się nie bez podstaw, że gdy następnym razem przywiozą go do szpitala, może zostać rozpoznany i „odpowiednio” potraktowany. Przecież nawet profesor Jan Kuydowicz z Łodzi nie obronił się przed owym haniebnym art. 52. – gdy ujawnił, że jego pacjent został dożywotnio okaleczony przez innego lekarza. Komisja Etyki związku, któremu przewodniczy pan Bukiel, zachowała się sprawnie i profesjonalnie: ukarała surową naganą „zdrajcę” (by zacytować jakże adekwatne tu słowa Kwaśniewskiego pod adresem Oleksego)... czyli Kuydowicza.
Szkoda, że premier nie wytrwał przy pierwszym pomyśle: zapytania społeczeństwa czy decyduje się na prywatyzację usług medycznych. Oczywiście, trzeba byłoby też płacić, ale na stole, a nie pod nim. Wówczas panowałaby jawność i odpowiedzialność. Konkurencja eliminowałaby niedouków, a przede wszystkim pojawiłaby się szansa na wycięcie raka polskiej medycyny: korporacjonizmu. Ceny usług medycznych prawdopodobnie obniżyłyby się, kiedy z transakcji zniknąłby „podatek korupcyjny”.
Dlatego godnym uwagi jest, że lekarze reprezentowani przez Bukiela bynajmniej za prywatyzacją nie tęsknią. Obserwacja Ziemkiewicza, że bardziej opłaca im się korzystać z publicznych lokali – wraz ze sprzętem – jest ciągle aktualna. Ale owego przywiązania do socjalizmu realnego (tj. układowego) nikt nie nazwie populizmem...
REKLAMA
Oczywiście, „amazonki” sprzed Kancelarii nie zdecydowałyby się na jawne łamanie prawa, gdyby nie fakt, że ekipy dziennikarskie na miejscu przewyższały liczebnie liczbę „protestujących” (chodzi o „protest”, że za mało zarabiają – ciekawe, że słowo to występowało dawniej w innym polu znaczeniowym, nieco bardziej idealistycznym). Jest to problem szerszej natury: na ile mass media w Polsce spełniają jeszcze rolę dostarczyciela informacji, a na ile zgodziły się na rolę aparatu propagandy PO i LiD. Jedyne zdroworozsądkowe, demokratyczne rozwiązanie, czyli przekazanie społeczeństwu decyzji, że będą pieniądze dla personelu medycznego – od razu zostało powitane ironicznymi opiniami, że rząd „nie potrafi sobie poradzić z sytuacją”.
Doprawdy ciekaw jestem co powiedzieliby ci „opiniotwórcy”, gdyby jutro „protestujący” zaczęli okupować TVN 24 albo jakąś radiostację...
Cała ta historia, czy też histeria, ukazuje nam jak chore jest nasze państwo. Zorganizowane jest bowiem na zasadzie „drabiny dziobania”, w której patologie spływają na coraz niższe i słabsze grupy społeczne; by wreszcie skupić się na grupach najmniej zdatnych do obrony: pacjentach i, w wypadku szkół, dzieciach.
Rak toczący polską medycynę to przejaw zastarzałej, 60-letniej choroby całego społecznego organizmu.
REKLAMA
Krzysztof Raszyński
REKLAMA