Porozumienie ponad słabościami

LiS to połączenie ideowości czy pragmatyzmu? A może swoista mieszanka obu tych aspektów życia politycznego?

2007-07-18, 16:18

Porozumienie ponad słabościami

Desperacja polityczna Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony, dwóch słabnących koalicyjnych ugrupowań, pozostających na kontrze wobec Prawa i Sprawiedliwości, zmusiła je do karkołomnego manewru. Czy partie te łączy ideowość, czy pragmatyzm? A może swoista mieszanka obu tych aspektów życia politycznego?

Andrzej Lepper, źr. wikipedia.pl

Mariaż LPR i Samoobrony, choć wydaje się egzotyczny, pokazuje jak ważne w polityce są pragmatyzm i chęć przetrwania. Nieco wcześniej podobna chęć połączyła Sojusz Lewicy Demokratycznej i Partię Demokratyczną. Ówczesny alians partii post-PRL-owskiej z częścią dawnej opozycji solidarnościowej można określić mianem „małżeństwa z rozsądku”, dokonanym w obrębie środowisk, które poczuły się zagrożone hasłami „rewolucji moralnej” i IV RP. Ponadto, każde z nich, w ten czy inny sposób, dotkliwie odczuło spadek zaufania społecznego. W przypadku Ligi i Samoobrony również mamy do czynienia ze związkiem dwóch sierot po swoim elektoracie, który odpłynął w kierunku PiS – ugrupowania, wciąż zachowującego łączność ze swymi wyborcami i prowadzącego efektywną politykę. Niewykluczone, że podstawowym celem, dla którego Roman Giertych i Andrzej Lepper zacieśnili współpracę nie jest żaden pozytywny program, ale chęć osłabienia PiS i choć niewielka korekta układu sił w ramach rządzącej – póki co – koalicji. Mają oni nadzieje, że w przypadku wcześniejszych wyborów parlamentarnych LiS okaże się atrakcyjny dla choćby części elektoratu, który w ostatnich latach stracił zainteresowanie dla ich ugrupowań, traktowanych osobno.

Wspólnie odrzuceni

REKLAMA

Czy tak różne partie, jak LPR i Samoobrona, są w stanie zbudować coś konstruktywnego? Ich wspólnym mianownikiem jest z pewnością silna niechęć wobec nich pozostałych ugrupowań partyjnych i nieprzychylny odbiór mediów. Jeszcze przed ostatnimi wyborami do Sejmu, Jan Maria Rokita w programie Tomasza Lisa „Co z tą Polską?”, zapytany przez dziennikarza, dlaczego PO i PiS powinny wygrać wybory, odpowiedział, wskazując palcem na poirytowanych Romana Giertycha i Andrzeja Leppera: „Dlatego, by oni nie mogli rządzić”. LPR i Samoobrona, niechciane dzieci głównego nurtu polskiej sceny politycznej, muszą czuć ze sobą więź, wynikającą z poczucia wrogości. W jej atmosferze partie od zawsze prowadziły swoją działalność. Dlatego też, uznając się za przedstawicieli różnie definiowanych „wykluczonych”, obie partie mogły opowiedzieć się po stronie IV RP, a dziś głosić, że mają do przeprowadzenia reformy państwa w duchu „Polski solidarnej”. Ale łatwo spostrzec, że nie są to hasła tych partii, lecz idee zapożyczone od politycznej konkurencji na potrzeby chwili: pożyteczne, bo nośne i umożliwiające autokreację. Tak oto przyziemna chęć politycznego przeżycia łączy się ze sferą metapolityczną. Bazując na niej Giertych i Lepper chcą stworzyć wizję ugrupowania, które nie zatraciło „społecznej wrażliwości” i wciąż może stanowić konkurencję dla ugrupowań, które – w opinii polityków LiS-a – reprezentują III RP (PO, LiD) albo – jak PiS – dopuściły się zdrady „moralnej rewolucji”. Komisja sejmowa w sprawie działań Centralnego Biura Antykorupcyjnego może pomóc Giertychowi i Lepperowi w udowadnianiu tego drugiego zarzutu.

Partia przeciwnieństw

Powstaje pytanie, jak trwały może być sojusz LPR i Samoobrony. Poczucie krzywdy, zagrożenia i, co nie mniej ważne, upokorzenia - wszystkie te namiętności polityczne, którymi dziś powodowani są liderzy LPR i Samoobrony mogą okazać się niewystarczającym spoiwem. Porozumienie ponad słabościami może okazać się słabością. Dwie połączone wspólnym celem partie idą w poprzek wszystkich typologii politycznych, a także – na pierwszy rzut oka – na przekór własnym charakterom. O ile pierwszy argument znaczy dziś nie wiele (bo jasne granice między lewicą a prawicą są raczej mitem, niźli faktem), o tyle drugiemu trzeba przyjrzeć się z większą uwagą. Liga Polskich Rodzin, ze swym wysoko wzniesionym narodowo-katolickim sztandarem i jasną wizją patriotyzmu, moralności publicznej i obowiązków Polaka wobec ojczyzny zdaje się być przeciwieństwem ideowo labilnej (by nie powiedzieć koniunkturalnej) Samoobrony, realizującej swoje interesy w myśl hasła „cel uświęca środki”. Jak bardzo ograniczeni w swych możliwościach politycznych byliby zjednoczeni w jednej partii ludzie, których nie łączy nic poza poczuciem zagrożenia? Jak wielkiej dezorientacji może ulec elektorat tych ugrupowań, skazany na dźwiganie bagażu, który uważa za cudzy? Co prawda, od dłuższego już czasu Andrzej Lepper stara się łączyć frazeologię lewicową i katolicką, powołując się przy tym na Jana Pawła II i społeczną naukę Kościoła. Bywa też gościem w mediach ojca Tadeusza Rydzyka. Ale czy to wystarczy w świetle kompromitujących informacji o życiu okołopolitycznym i osobistym działaczy i działaczek jego partii? Chyba że również elektorat obu partii zrozumie decyzję o połączeniu i dojrzeje do politycznych wyborów swoich reprezentantów. Wtedy mielibyśmy do czynienia z narodzinami jeszcze jednego, suwerennego podmiotu na scenie politycznej, który roboczo można określić mianem ugrupowania konserwatywno-ludowego, integrującego w sobie zarówno tradycje lewicy społecznej, jak i ruchu narodowego, związanego z religią i obyczajowym konserwatyzmem.

W ostateczności, wobec takich przeciwników politycznych jak PiS, PO, LiD, jedynym możliwym sojuszem dla LPR i Samoobrony wydaje się być zacieśnienie ich współpracy. Być może zjawisko to pokazuje rosnącą konsolidację poszczególnych nurtów ideowych i politycznych wokół jasno określonych centrów. W walce o elektorat w szybko zmieniającym się społeczeństwie, partie muszą być dynamiczne, a równocześnie – wyznaczać granice własnej tożsamości, by nie dezorientować opinii publicznej. Przyszedł czas na ugrupowania, które wyrosły w poprzek podziałów po-solidarnościowych i po-PRL-owskich i które zyskiwały popularność wbrew aprobacie mass mediów i znacznej części klasy politycznej. Dziś, gdy jasnym jest, że wchodząc do rządzącej koalicji odniosły pyrrusowe zwycięstwo, muszą na nowo określić swą tożsamość. Ich sojusz wydaje się być w tych warunkach koniecznością, gwarancją przetrwania jako autonomiczna opcja w polskim życiu społeczno-politycznym i partyjnym. Równocześnie, jak sądzę, jest znakiem głębszych procesów, drążących nasze życie publiczne i scenę polityczną, które – niejednokrotnie niejasne nawet dla uczestników gry – ukazują możliwe scenariusze dla ideowo-politycznego krajobrazu Polski.

REKLAMA

Krzysztof Wołodźko

Przeczytaj też:

"Z LiS-em na kaczki"

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej