Eurokonstytucja 2.0

Spory wokół ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego zostały w ostatnich dniach sprowadzone do merytorycznego poziomu spotu reklamowego.

2008-04-01, 13:20

Eurokonstytucja 2.0

Spory  wokół ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego zostały w ostatnich dniach sprowadzone do merytorycznego poziomu spotu reklamowego.

Nie chcę tutaj analizować samego Traktatu i ewentualnych korzyści lub też zagrożeń związanych z jego ratyfikacją. Wymagałoby to osobnego, bardzo szczegółowego tekstu, gdyż rzetelna analiza samego dokumentu nie może być przedmiotem krótkiej publikacji. Warto jednak spojrzeć na polityczną atmosferę wokół tego tematu.

Podobny obłęd było już nam dane niedawno przeżyć – i było to związane z traktatem ustanawiającym Konstytucję dla Europy. Już wtedy pojawiły się głosy przerażonych zapobiegliwych, którzy z autentycznym zatroskaniem zamartwiali się nieszczęściami które miały na nas spaść, gdybyśmy nie daj Boże okazali się tak niedojrzali do demokracji i odrzucili jej tekst. Wg tych opinii mieliśmy znaleźć się wtedy na obrzeżu Unii, zostać moralnie potępionymi przez wszystkie europejskie państwa i narody oraz skazać się na wieloletnią izolację. Nie wspominając oczywiście o wstydzie, który mieliśmy przeżywać przez pokolenia.

Zanim jednak sprawa Eurokonstytucji dotarła do Polski, okazało się że odrzuciły ją Francja i Holandia. I co ciekawe – nic szczególnego się nie stało. Francja nie spotkała się z międzynarodowym linczem ani nie skazała siebie na unijny ostracyzm. Przeciwnicy konstytucji świętowali, zwolennicy załamywali ręce. Całą historią przez wiele tygodni żył cały kraj – temat był gorąco komentowany w telewizji, radiu, Internecie. Zamiast gremialnego potępienia dało się natomiast słyszeć setki głosów że „Francja uratowała Europę”.

REKLAMA

Tymczasem w Polsce spotykamy się z sytuacją dość niezwykłą. Otóż za „niestosowne” uznawane są wszystkie zdania oprócz tych postulujących błyskawiczną i bezdyskusyjną ratyfikację. Wydawać się wręcz może że nawet głosy zachęcające do debaty nad samym Traktatem i jego znaczeniem dla Polski uznawane są za szkodliwe dla naszego kraju. A co najmniej podszyte ojcem Rydzykiem.

Ogólnie dowiedzieć się więc można, że Polacy z całej siły popierają obecne brzmienie Traktatu. I tak Bronisław Komorowski stwierdził, iż Polacy już wyrazili w tej sprawie swoje zdanie, opowiadając się za integracją z Unią Europejską. Bronisław Geremek zaś stanowczo odradza i przestrzega przed organizowaniem referendum – którego pomysł nazywa „próbą przywrócenia Polsce złośliwej gęby”. Nie ma bowiem żadnej wątpliwości – referenda w UE doprowadziłyby do takiego samego upadku Traktatu jak wcześniejszej eurokonstytucji. Wystarczy przypomnieć – że w samej Wielkiej Brytanii przeciwników jest prawie 90 proc.

Winę za ten stan rzeczy ponoszą niestety prawie w równej mierze PO jak i PiS. PO już w grudniu sprowadziło problem ratyfikacji do poziomu „czynu społecznego” kiedy to Donald Tusk podczas szczytu Grupy Wyszehradzkiej obiecywał iż Polska będzie jednym z pierwszych państw które ratyfikują Traktat. Można dać głowę, że w grudniu zapisów tego dokumentu – choćby pobieżnych – nie znało więcej niż 15% składu sejmu a nawet sam premier. Sekretarz Stanu w MSZ, Jan Borkowski potwierdził wprost, że Rada Ministrów, podejmując decyzję upoważniającą premiera i ministra spraw zagranicznych do podpisania traktatu z Lizbony, opierała się na „obszernym uzasadnieniu, które było efektem ekspertyz prawnych” - z czego wynika, że nawet teraz członkowie rządu nie znają tekstu oryginalnego. Po „superszybkim” uznaniu niepodległości Kosowa (pierwsze państwo słowiańskie) również tutaj mogliśmy więc wykazać się  tempem prawdziwie ekspresowym.

Korzyści z tego żadnych – najwyżej straty – ale przynajmniej można coś pokazać w telewizji. Że znów jesteśmy w jakiejś czołówce. Zresztą stanowiska obu tych partii były w znacznie większej mierze oparte na ocenie walki z politycznymi rywalami na scenie politycznej niż na rzeczywistej analizie polskiej polityki międzynarodowej.

REKLAMA

Wyjątkowo negatywnie zaś w tym świetle PiS – które straciło wymarzoną okazję do zaprezentowania się jako partia potrafiąca merytorycznie analizować polską politykę zagraniczną. I tak wszystkie implikacje ratyfikacji zostały sprowadzone do poziomu dwóch gejów z Nowego Jorku, czających się na polskie terytoria Niemców, obrazków z Angelą Merkel i zagrożenia polskiej tradycji chrześcijańskiej. Wszystko to bardziej zaszkodziło niż pomogło szansie podjęcia krytycznej analizy Traktatu. PiS stało się tutaj niejako zakładnikiem własnej propagandy sukcesu z poprzedniej kadencji – kiedy to wynegocjowane przez naszych dyplomatów warunki zostały przedstawione przez ówczesny rząd jako wielkie zwycięstwo. W takiej sytuacji rzeczywiście ciężko poddawać wątpliwościom zapisy post-eurokonstytucji. A przecież jeszcze parę lat temu nawet Włodzimierz Cimoszewicz stwierdzał, że nie ma mowy na ustępstwa dalsze, niż te wynegocjowane w Nicei. Teraz rezygnację z Nicei przedstawiono jako historyczne zwycięstwo.

Sama Nicea przedstawiana była Polsce jako system, wg którego Unia funkcjonowała będzie przez lata, okazała się szybko jedynie wabikiem, nastawionym na uciszenie ewentualnych eurosceptyków w krajach kandydujących. Wydawać się więc mogło, iż naturalną rzeczą powinna być teraz obrona elementarnych zasad uczciwości przypominanie składanych nam obietnic. Okazało się, że wcale niekoniecznie, a większość polityków i dyplomatów zajęła się tłumaczeniem, że zgodę na te warunki wydać „musimy”.

Dlaczego nie podnoszono w dyskusji merytorycznych i ważnych dla każdego państwa zarzutów – a więc choćby tego, czy dla Polski nowy Traktat jest opłacalny (a więc co my możemy na tym zyskać). Czy więcej korzyści odniesiemy z dalszego przekształcania Unii Europejskiej w jego duchu, czy może należy zastanowić się nad inna alternatywą? Czy coraz większy wpływ prawa europejskiego, także w sprawach indywidualnych jest dla nas korzystny, czy wręcz przeciwnie. Czy właściwa jest sama, około 300 stronnicowa forma Traktatu, będącego de facto lekko wyretuszowaną i wprowadzoną tylnim wejściem eurokonstytucją. A także czy sposób jego wprowadzenia, który powinien rodzić pytanie o „stan zdrowia” mechanizmów demokratycznych w samej Unii, jest zgodny z prawem, skoro obywatele Unii de facto ten dokument odrzucili w głosowaniach bezpośrednich. Wreszcie, jak ognia unikano tematu ograniczenia suwerenności państwa narodowego i sprawiedliwości (lub niesprawiedliwości) wprowadzonego systemu głosowania. Wydaje się, że nawet że emocjonalna gra na antyniemieckich uprzedzeniach i strach przed homoseksualistami są bardziej taktowne, niż czysto merytoryczny bilans zysków i strat.

Tymczasem w Europie zachodniej interes każdego dużego państwa jest podstawową determinantą jego polityki w zakresie dalszego kierunku integracji. Zyskało to bezpośrednie przełożenie w zapisach samego traktatu. W naszym kraju zaś dopominanie się o własne interesy wciąż uważane jest za niewłaściwe i niehonorowe. I bardzo nieeuropejskie. Tymczasem w UE wszystkie państwa i politycy rozumieją, że otrzyma się jedynie to, o co z uporem będzie się walczyć.

REKLAMA

W rezultacie Sejm ma wyrazić zgodę na ratyfikację dokumentu, prawie równie ważnego jak konstytucja, którego zapisów i sensu nie znają w przeważającej większości ani parlamentarzyści ani społeczeństwo. Żadna większa siła polityczna nie wystąpiła też z projektem przedstawienia rzetelnej i skierowanej do przeciętnego obywatela informacji o Traktacie. A przecież w Niemczech jego konstytucyjność została zakwestionowana nie przez byle jakiego oszołoma, ale przez jednego z posłów CSU.

Niestety, całokształt ostatniego zamieszania może stanowić tylko kolejny dowód, że zarówno polskie społeczeństwo jak i dwie największe partie polityczne nie mają żadnej koncepcji na promowanie zgodnej z nasza racją stanu wizji dalszego rozwoju Unii Europejskiej - którą mamy przecież współtworzyć. Wciąż dominuje dziwny strach przed głośnym dopominaniem się o swoje interesy – bo to niehonorowe i nieeuropejskie.

W takim rozrachunku należy przypuszczać, że mamy w niedalekiej przyszłości całkiem spore szanse stać się najbardziej honorowym i najbardziej europejskim krajem w Unii. Wyprzedzając nawet taką potęgę jak Liechtenstein.

Michał Wiśniewski

REKLAMA

 

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej