Rządowe dopieszczanie

Przedstawiciele partii rządzącej, chodząc na spotkania do „Gazety Wyborczej”, podkreślając emocjonalne przywiązanie do niej i sprzedając jej ważne newsy, promują to medium.

2008-05-30, 13:36

Rządowe dopieszczanie

Przedstawiciele partii rządzącej, chodząc na spotkania do „Gazety Wyborczej”, podkreślając emocjonalne przywiązanie do niej i sprzedając jej ważne newsy, promują to medium.

Minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski wziął kilka dni temu udział w spotkaniu w „Gazecie Wyborczej”. Poinformował na nim m.in. o ostatecznej decyzji ws. budowy i lokalizacji Muzeum Historii Polski. Choć informacja ta jest dobra, zdziwienie budzi fakt, iż minister postanowił przekazać ją w taki sposób - za pośrednictwem jednego medium. Szczególnie, że, zgodnie z zapowiedziami, będzie to jedno z ważniejszych muzeów Polski, a jeszcze kilka miesięcy temu nie wiadomo było, czy placówka ta w ogóle będzie miała swoją siedzibę.

Sytuacja przypomina podpisanie przez PiS, LPR i Samoobronę paktu stabilizacyjnego w 2006 roku. Uroczystość transmitowana była przez telewizję Trwam i Radio Maryja. Choć politycy LPR, PiS i Samoobrony tłumaczyli, że media te transmitowały tylko parafowanie umowy, a podpisanie miało nastąpić na konferencji prasowej dostępnej dla wszystkich dziennikarzy, cała sytuacja wywołała oburzenie polityków i przedstawicieli mediów. Podkreślano, że środki przekazu są traktowane nierówno i sugerowano, że wyróżnienie TV Trwam i Radia Maryja jest zapłatą za poparcie tych mediów dla podpisujących partii. Swojego oburzenia nie kryli dziennikarze związani z „Gazetą Wyborczą”. Teraz jednak – mimo iż minister poszedł o krok dalej i poinformował o decyzji dotyczącej polityki historycznej tylko jedno medium - zarówno oni i ich koledzy z innych mediów, których oburzało rzekomo nierówne traktowanie mediów przez rząd PiSu, milczą.

Brak reakcji świata mediów na zachowanie ministra kultury budzi szczególne zdziwienie, gdyż swoją wizytą wpisał się on w ciąg zdarzeń i wypowiedzi, które świadczą o szczególnej sympatii, jaką partia rządząca darzy „Gazetę Wyborczą”. Niektórzy posłowie są z nią nawet związani formalnie. Iwona Śledzińska-Katarasińska jest nadal zatrudniona w jej łódzkim oddziale. Posłanka PO, która jest główną promotorką kolejnych inicjatyw ustawodawczych, mających umożliwić przejęcie mediów publicznych, od kilkunastu lat pozostanie na bezpłatnym urlopie. Tłumaczyła, że jest to powszechną praktyką, gdyż posłowie po zakończeniu pełnienia funkcji chcą mieć zagwarantowany powrót na zajmowane przez siebie wcześniej stanowisko. W sposób oczywisty wzmacnia to jednak przywiązanie posłanki do „Wyborczej” i stwarza podejrzenie, że działaczka Platformy może chcieć się przypodobać swojemu pracodawcy. O emocjonalnym przywiązaniu go do gazety Michnika mówił z kolei kilka miesięcy temu premier Donald Tusk. - Z punktu widzenia naszej wspólnej historii i poglądów ciągle jesteście dla mnie moją gazetą, moją jedyną gazetą – przyznał szef rządu podczas spotkania w „Gazecie”. Witold Gadomski z „GW”, pisał z kolei, że Tusk mówił kiedyś, że „KLD powstawało w opozycji wobec środowiska "Gazety". „Tworzyłem KLD razem z Tuskiem i wiem, że to nieprawda” – przyznał w tekście Gadomski. Emocjonalną więź między szefem rządu i „Wyborczą” wzmacnia fakt, iż w gazecie tej pracuje syn premiera – Michał Tusk.

REKLAMA

O tym, jak groźna może być zażyłość polityków i mediów, pokazała kilka lat temu afera Rywina, w której nie do końca wyjaśnioną rolę odegrała spółka Agora – właściciel „Gazety Wyborczej”. Rywingate – jak media nazwały tę aferę – jest przykładem patologii, jakie mogą powstawać na styku polityki i mediów. Powołując się na ówczesnego premiera Leszka Millera, Lew Rywin proponował Agorze w 2002 roku załatwienie korzystnej dla spółki treści ustawy medialnej. W całej sprawie niezrozumiałą rolę odegrali przedstawiciele Agory i „Gazety Wyborczej”, wchodząc w grę, jaką zaproponował im Rywin, nie zgłaszając doniesienia do prokuratury i ujawniając całą sprawę dopiero pół roku od złożenia propozycji przez Rywina, już po pierwszej publikacji na ten temat.

Przedstawiciele partii rządzącej, chodząc na spotkania do „GW”, podkreślając emocjonalne przywiązanie do niej i sprzedając ważne newsy tej gazecie, promują ją. Sami z kolei zyskują przychylne sobie medium i pewność, że „Wyborcza” łaskawym okiem będzie patrzyła na ich potknięcia. Nasuwa się pytanie, czy współpraca polityków PO i dziennikarzy „GW” może ulec zacieśnieniu. Gazeta mogłaby przerodzić się na przykład w tubę propagandową partii rządzącej i zostałaby oficjalnym tytułem partii lub, w patologicznej sytuacji, prosić rząd o to, by jej „coś załatwić”. Pytanie to jest szczególnie ważne, gdyż minister Zdrojewski na spotkaniu w „GW” mówił także o założeniach nowej, kolejnej z resztą, ustawy medialnej, która ma wpływać na kształt rynku medialnego i działalność nadawców publicznych w Polsce. Ustawa ta w sposób oczywisty będzie także wpływała pośrednio lub bezpośrednio na pozycję i działalność „Wyborczej”.

Zbyt bliska współpraca polityków i mediów może być niebezpieczna i skutkować groźnymi dla demokracji i społeczeństwa patologiami. Podkreślano to za rządu PiSu, który krytykowany był za wizyty w toruńskiej rozgłośni i telewizji. Obecnie, mimo iż mamy do czynienia z ewidentnym promowaniem przez działaczy PO jednego z komercyjnych imperiów medialnych, media i komentatorzy nie podkreślają tego niebezpieczeństwa. Po raz kolejny pokazują swoją hipokryzję. Okazuje się bowiem, że PO może wyróżniać jedno medium, a PiS - nie, wyróżnionym natomiast może być gazeta Michnika, a media Rydzyka - nie.

Stanisław Żaryn

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej