Kto musi jeszcze zachorować? Felieton Miłosza Manasterskiego
"Być człowiekiem to właśnie być odpowiedzialnym" - pisał Antoine de Saint-Exupery. Po kilku dniach względnego spokoju pojawia się obawa, że organizatorki proaborcyjnych protestów znowu będą zachęcać młodych ludzi do wychodzenia na ulicę. Choć chętnych do ulicznych protestów jest coraz mniej, to wcale nie oznacza, że działania te są już bezpieczne.
2021-02-05, 17:37
Kilka dni temu media obiegła informacja, że przewodnicząca partii Zieloni, poseł Koalicji Obywatelskiej i wiceprzewodnicząca klubu KO w Sejmie Małgorzata Tracz zachorowała na SARS-CoV-2. Zaledwie kilka dni wcześniej wspólnie z posłanką Klaudią Jachirą dziarsko maszerowała we wrocławskim Strajku Kobiet. Przykład posłanki powinien dobitnie uzmysłowić wszystkim, że demonstracje uliczne to w okresie pandemii nie tylko najgłupsza, ale i najbardziej szkodliwa forma protestów. A przecież Tracz to nie pierwszy polityk chętnie pokazujący się na marszach anarchofeministek, który kilka dni później ze smutkiem przyznawał się do infekcji. Co więcej - koronawirusa przeszła sama przywódczyni ruchu Marta Lempart. I niestety ciągle nie przyszła do niej refleksja, że demonstracje stanowią wielkie zagrożenie dla zdrowia.
Powiązany Artykuł
"Stała się wrogiem własnej rewolucji". Siewiereniuk-Maciorowska o Lempart
Jak to stwierdził niegdyś Thomas Edison: "Nie ma takiego fortelu, do którego nie odwołałby się człowiek, aby uniknąć pracy zwanej myśleniem". Pozostaje otwartym pytaniem, ile jeszcze uczestników tzw. Strajku Kobiet musi się zarazić, zachorować (oby nie umrzeć!), by demonstracje uliczne się skończyły, a ich organizatorki wpadły na pomysł jak organizować je w mniej szkodliwej formie. Organizowanie zgromadzeń "na złość rządowi" jest przecież nie tylko nieodpowiedzialne, ale i mało kreatywne. Podobnie jak mało kreatywna jest ordynarna wulgarność i ciągnięcie wszystkich przez pół miasta na Żoliborz. Od znudzonej wielkomiejskiej młodzieży odciętej od typowych weekendowych rozrywek jak kino i galeria handlowa być może nie należy wymagać głębszego namysłu. Od Marty Lempart, która od lat aspiruje by zajmować się zawodowo polityką już tak. Choć w ostatnim czasie Lempart odcinała się od myśli, że ma ambicje polityczne, to jednak w rozmowie w "Wysokimi Obcasami" w 2017 r. nie powstrzymała się od uwagi, że marzy się jej kariera ministerialna. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić gorszą kandydaturę na ministra pracy, rodziny i polityki społecznej, bo ten właśnie resort wskazała wówczas Marta Lempart jako swój polityczny cel. Możemy się tylko pocieszać, że anarchofeministka nie chce być ministrem zdrowia.
Liderki OSK tłumaczą, że muszą protestować, bo przecież wolność aborcji jest ważniejsza niż walka z pandemią. Zgadzają się z tym politycy opozycji, którzy jak Klaudia Jachira, Małgorzata Tracz, Barbara Nowacka czy Rafał Trzaskowski sami czynnie uczestniczą w protestach. Rafał Trzaskowski nawet udaje, że straty powodowane przez demolujących miasto uczestników demonstracji nie są stratami, ponieważ w budżecie stolicy są zaplanowane naprawy! Media promujące opozycję nie dostrzegają żadnego związku między zakażeniami a demonstracjami. Opozycyjna polityka rozprzestrzeniania infekcji ma się nadal dobrze, choć same protesty tracą na popularności. Ale ciągle nikt z liczących się polityków opozycji nie jest w stanie zdobyć się na stwierdzenie, że działalność Marty Lempart jest szkodliwa dla państwa. Wygląda na to, że gdyby nawet panie podpaliły Trybunał Konstytucyjny czy Sejm, politycy opozycji robiliby sobie zdjęcia na tle ognia i tłumaczyli, że to wina rządu a nie tych, co bawią się zapałkami.
I nie, nie dajmy sobie wmawiać, że na protestach zachowane są jakiekolwiek zasady dystansu, że przecież ludzie gromadzą się też w innych miejscach. Widzieliśmy podpuszczony tłum rzucający się na policjantów, Martę Lempart ze spuszczoną maseczką. Nie, to nie jest ani zdrowe, ani bezpieczne. Ani legalne.
REKLAMA
Powiązany Artykuł
Lewacka inteligencjo, ręce precz od wolności kobiet! Felieton Magdaleny Złotnickiej
Powtarzamy sobie wielokrotnie, że świat nie jest dwubarwny, że istnieją rozliczne odcienie szarości. Jednak w tym przypadku tak jednoznaczny podział na kulturę życia i kulturę śmierci wydaje się niemożliwym do odrzucenia. Przecież liczba gorących przeciwników aborcji jest większa od feministycznej ekstremy. Mimo to demonstracje zwolenników Lempart i Suchanow nie napotykają na kontrprotesty. Czy to nie dlatego, że szacunek dla życia wymaga konsekwencji także w kwestii przestrzegania restrykcji, dbania o osoby starsze i myśleniu o kondycji gospodarki? Po drugiej stronie protesty wobec ochrony życia, same w sobie są w życie wymierzone - niosą chorobę, śmierć i zniszczenie. Białe i czarne? Dobro i zło? Rozmowa o polityce w takich kategoriach zwykle wydaje się naiwnością. Tu jednak jakiekolwiek relatywizowanie i szukanie drugiego dna nie mają sensu. Bo żadnego drugiego dna nie ma. Są ogromne ambicje, chęć sięgnięcia po władzę za pomocą wyjątkowo negatywnych emocji i promowanie rezygnacji ze standardów etycznych. I jest pandemia, której anarchofeministiki pomagają zbierać śmiertelne żniwo.
Pozostaje życzyć zdrowia pani poseł Tracz i wszystkim, którzy spacerowali z nią na marszach proaborcyjnych. Zdrowia fizycznego a nadto jeszcze zdrowego rozsądku. Może liderka Zielonych zdobędzie się jeszcze na odwagę przeciwstawić się Marcie Lempart. Może przed kolejną zaplanowaną demonstracją powie: "Zostańcie w domach!". Czy będzie ją na to stać?
Miłosz Manasterski
REKLAMA