Behemot, Sowiety i Biblia. O apologii chrześcijaństwa w "Mistrzu i Małgorzacie" Michaiła Bułhakowa
- Czytając "Mistrza i Małgorzatę", warto zwrócić uwagę, że diabeł, który w powieści przyjeżdża wraz ze swoją świtą do Moskwy, udowadnia ateistom swoje istnienie i paradoksalnie staje się świadkiem istnienia Boga. Fragmenty książki odnoszące się do czasów Chrystusowych odbiegają w szczegółach literackich od kanonu ewangelicznego, jednak w kluczowych punktach jest to ta sama opowieść: historia zbawienia i Boskiej miłości - mówi prof. Grzegorz Łęcicki, teolog i medioznawca z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
2021-12-20, 15:48
Magdalena Złotnicka (MZ): Wiosną wiele zamieszania wywołał artykuł księdza Aleksandra Posackiego w miesięczniku "Egzorcysta". Wynika z niego, że rosyjskie prawosławie powszechnie uznaje "Mistrza i Małgorzatę" Michaiła Bułhakowa za powieść promującą satanizm. Pan jest teologiem, a Bułhakowem zajmuje się naukowo. Podziela Pan opinię o promowaniu satanizmu?
Prof. Grzegorz Łęcicki (GŁ): Absolutnie się nie zgadzam, więcej - istota "Mistrza i Małgorzaty" to apologia chrześcijaństwa, nie promowanie satanizmu, okultyzmu, gnozy etc. Warto znać cały kontekst. Michaił Bułhakow był wychowany w rodzinie chrześcijańskiej. Jego dziadek był duchownym prawosławnym, a ojciec profesorem Akademii Duchownej w Kijowie. Jego śmierć - w 1907 r. - stanowiła swego rodzaju przełom duchowy w życiu 16-letniego Michaiła, który pod wpływem cierpienia odszedł od Boga. Wpisywało się to także w pewien trend, istniejący wśród rosyjskiej inteligencji, której część pod wpływem filozofii niemieckiej ulegała nurtom ateizującym i liberalnym. W Rosji bolszewickiej, a od 1922 r. w Związku Radzieckim, Bułhakow, inteligent, lekarz frontowy, osoba obdarzona zauważonym szybko talentem literackim, próbował jakoś znaleźć swoje miejsce, ale niewątpliwie trudno mu było się pogodzić z nową sytuacją polityczną i społeczną. Demonstrował swoim strojem tzw. obcość klasową; nosił się elegancko: monokl, wysoki kołnierzyk, muszka, kamizelka, lakierki… Obserwując prymitywny, wojujący ateizm i lansowanie ideologii antyreligijnej, oraz dostrzegając destrukcyjny wpływ niewiary na ludzką osobowość, moralność i relacje społeczne zaczął - w 1928 r. - tworzyć powieść, której genezą była najprawdopodobniej informacja o zjeździe bezbożników. Tego nawet dla zbuntowanego wobec Boga Bułhakowa było już za wiele. Wtedy właśnie pojawił się pomysł na książkę, która miała wiele roboczych tytułów, m.in. "Czarny teolog" czy "Oto jestem". Pisarz pracował nad nią do końca życia, nanosząc kolejne uzupełnienia i poprawki oraz zmieniając tytuł. Ostatecznie zdecydował, że będzie to "Mistrz i Małgorzata". Pomysł wszyscy znamy: do bolszewickiej Moskwy przybywa diabeł, podobny do Mefistofelesa z "Fausta".
Właśnie. Ta książka ma dwa poziomy. Określmy je jako polityczno-społeczny i nadprzyrodzony. Ten drugi niesie w sobie wiele odwołań do "Fausta": to nie tylko koncepcja diabła i początkowe motto, zaczerpnięte z utworu Goethego, ale także chociażby postać Małgorzaty jako nawiązanie do ukochanej tytułowego Fausta. Jeśli więc "Mistrz i Małgorzata" miałby być satanistyczny, to może i "Faust"?
Oczywiście, ani jedno, ani drugie satanistyczne nie jest. Warto zresztą zauważyć, że Bułhakow, odwołując się do słów faustowskiego Mefistofelesa - "Jam jest częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro" - daje nam klucz do rozumienia utworu. Rzecz jasna, z punktu widzenia katolicyzmu brzmi to nieco przewrotnie, niemniej jednak geniusz powieści Bułhakowa polegał na tym, że ów faustowski diabeł staje się świadkiem wiary w Boga, wiary w Chrystusa. O ile bowiem w XIX-wiecznych Niemczech - a potem także w Rosji - popularne były prądy filozoficzne usiłujące wypromować nową wizję Chrystusa w dziejach świata, Chrystusa - tylko człowieka, o tyle bolszewicy poszli dalej: stwierdzili, że Chrystus w ogóle nie istniał. Sam pamiętam, że uczyłem się z książek, w których opisując dzieje Imperium Rzymskiego, dawano przypis, iż w historiografii radzieckiej osoba Jezusa Chrystusa tłumaczona była absurdalna tezą sowiecką o historyzacji mitu.
Jednak kiedy patrzymy na odnoszące się do wydarzeń biblijnych fragmenty powieści, to łatwo można zauważyć, że to pewnego rodzaju fabularyzacja historii, nieco oderwana od kanonu.
Bułhakow wiedział, że bolszewicka cenzura i propaganda mocno atakują Kościół, chciał więc jak najdalej uciec od tego, co znamy z Ewangelii. To, że Jezus ma przezwisko "Ha-Nocri", to, że pochodzi z nieistniejącego miasta Gamala, centurion Szczurza Śmierć, Afraniusz - szef tajnej służby z jednej strony wybijają nas z narracji biblijnej, z drugiej - służyły temu, żeby to pokolenie wychowane w Związku Sowieckim mogło z zainteresowaniem sięgnąć do opowiadanej historii. Zresztą i tak kiedy tylko władzom doniesiono, że taka powieść powstaje - a doniesiono bardzo szybko - pisarz padł ofiarą represji.
REKLAMA
Powiązany Artykuł
Polecamy książki: "Krzycz!" Goldy Moldavsky
Gdzie wobec tego przebiega granica? Mówi Pan o elementach wybijających nas z konwencji biblijnej. Czym wobec tego różni się "Mistrz i Małgorzata" od np. "Kodu Leonarda da Vinci" Dana Browna? Tam też mamy elementy wybijające nas z konwencji biblijnej, chociażby Maria Magdalena w momencie śmierci Chrystusa ma być z Nim w ciąży. Książka została jednoznacznie skrytykowana przez polski Episkopat.
Powieść Bułhakowa różni się od kanonu ewangelicznego szczegółami, epizodami. Jednak w swym jądrze, w swej istocie, opowiada o tym samym. Kluczowe, najważniejsze punkty historii zbawienia zostały w "Mistrzu i Małgorzacie" zachowane. W powieści przez Panią wspomnianej tego nie ma.
Warto zwrócić uwagę także na obraz diabła w powieści Bułhakowa. Woland jest panem świata. Przemieszcza się wraz ze swoją świtą w czasie i przestrzeni, radzi sobie świetnie nawet z wszechwładnym NKWD, dowolnie przenosi różne postacie z miejsca na miejsce. Jednocześnie kiedy przychodzi do niego Mateusz Lewita i mówi, co on ma robić, to on to wykonuje. Nagle okazuje się, że ten niby wszechpotężny diabeł jest sługą Pana Boga.
To rzeczywiście przekaz biblijny, wszak imię Boga zmuszało do posłuszeństwa wszelkie demony.
Tak. Proszę zwrócić uwagę, że w Księdze Hioba Bóg pozwala diabłu atakować Hioba tylko do pewnych granic. To Bóg jest panującym nad wszystkim. I tę Boską wszechmoc w swoim dziele pokazał także Bułhakow. Oczywiście, mamy do czynienia z obrazami literackimi, barwnymi, wręcz zaskakującymi, jednak ich sens jest właśnie taki. Muszę jednak zaznaczyć - jako teolog specjalizujący się w apologetyce - że pisarz był prawdopodobnie zwolennikiem apokatastazy, czyli poglądu teologicznego, który zakłada, że na końcu świata całe stworzenie się pojedna z Bogiem, a skoro całe - to diabeł też. Owa teoria jest odrzucana przez Kościół katolicki, niemiej swego czasu była ona popularna na chrześcijańskim Wschodzie.
Powiązany Artykuł
Galaktyka Lema - zobacz serwis specjalny Polskiego Radia
Jedną z kluczowych scen powieści jest bal u szatana. W niej trudno dopatrywać się odniesień biblijnych.
Mamy za to odniesienia do ludowych wyobrażeń o sabatach, tyle że à rebours. Zwróćmy uwagę, że na owych "ludowych" sabatach uczestnicy mieli gromadzić się, by czcić szatana. Tymczasem bal u Wolanda ukazuje bardzo głęboką myśl duchową: jego uczestnicy stają w prawdzie. Pojawiają się przed obliczem Małgorzaty wraz ze swoimi historiami: ten kogoś zabił, ta otruła męża, ów jeszcze coś innego. W prawdzie staje też Berlioz, który twierdził, że po śmierci nie ma nic, a tymczasem jego odcięta głowa ma okazję zweryfikować swoje poglądy.
REKLAMA
Te postacie, które stają przed Małgorzatą, to postacie cierpiące. Przecież po balu Małgorzata - zanim powie, by oddano jej Mistrza - ujmuje się za Friedą, kobietą, która zabiła swoje nowo narodzone dziecko, a teraz przez wieczność wszędzie podrzucają jej chusteczkę, którą je udusiła.
To kolejne odniesienie do apokatastazy, zakładającej, iż dusza, która po ludzku wydaje nam się całkowicie potępiona, może mieć jeszcze jakieś szanse. Z punktu widzenia teologii katolickiej można by traktować to jak pośrednie odniesienie jako obraz czyśćca. Proszę też zwrócić uwagę, że litość Małgorzaty wzbudziła akurat dzieciobójczyni. To nie przypadek. Po rewolucji bolszewickiej - o czym dziś nie pamiętamy - w Sowietach nastąpiła ogromna liberalizacja życia erotycznego, zatrważająca liczba rozwodów, dzieci rodzących się poza związkami małżeńskimi i wynikające z tego różne tragedie. To był olbrzymi problem społeczny, paradoksalnie ukrócony dopiero przez Stalina. Sam Bułhakow był z kolei lekarzem położnikiem. Prawdopodobnie więc wątek Friedy to odniesienie do tego właśnie problemu.
Frieda nie może znieść pamięci o zabiciu swojego dziecka. "Mistrza i Małgorzatę" w dzisiejszych czasach można czytać jako dzieło antyaborcyjne? Czy to jednak nadużycie?
W pewnym stopniu nadużycie. Niemniej jednak proszę brać pod uwagę, że każda lektura wartościowa, ponadczasowa - a przypomnijmy, że w plebiscycie jednej z gazet na najważniejszą książkę XX wieku zwyciężyła właśnie powieść Bułhakowa - wymaga bardzo uważnej i wnikliwej analizy. Sam pamiętam, gdy czytałem tę książkę po raz pierwszy - to był rok 1973 i zauważyłem, że czegoś brak: rozdziały, które miały po kilka stron, nagle okazywały się tylko kilkuakapitowe. Dopiero w 1980 roku opublikowano wersję nieocenzurowaną. Wówczas stało się jasne, że cenzura "wycięła" z powieści prawie dwa rozdziały, blisko czterdzieści stron. Skasowano chociażby sen jednej z postaci - mający charakter koszmaru - o tym, że ukrywa dewizy walutowe, a także fragment, w którym świta Wolanda usiłuje zrobić zakupy w odpowiedniku polskiego Peweksu. Wycięto też taką scenę, w której ktoś krzyczy: "wolność!". Niezależność myśli Michaiła Bułhakowa jest w tej powieści mocno zarysowana. Uważam zresztą, że ta książka zrobiła wiele dobrego: po raz kolejny postawiła pytanie o relację człowieka do Boga.
Sen o dewizach to już element politycznej warstwy powieści. Tu Bułhakow kreśli wiele zapadających w pamięć epizodów, chociażby ten, w którym poirytowany porządkami w jednym z urzędów Korowiow sprawia, że czereda urzędników w kółko śpiewa "O, wspaniały nasz Bajkale!" i nie może przestać. Diabeł obnaża groteskowość bolszewizmu?
Bułhakow pokazuje Rosję sowiecką w takim nie do końca krzywym zwierciadle. Ci, którzy pamiętają filmy Stanisława Barei, będące komasacją absurdów ówczesnej rzeczywistości, wiedzą, że to, co często śmieszyło na ekranie, wcale nie było tak zabawne w rzeczywistości. Podobnie, tylko nawet groźniej, jest w "Mistrzu i Małgorzacie". Kiedy na jednego z przeszkadzających świcie Wolanda urzędników wpływa donos, że ma ukryte dolary w szybie wentylacyjnym, postać znika bez wieści. W książce - groteskowy epizod. W rzeczywistości była to jednak codzienność Rosji sowieckiej, ludzie znikali….Wspaniała jest także scena, w której Poncjusz Piłat podczas rozmowy z Chrystusem mówi o władzy cezara Tyberiusza. Ów cień antycznego władcy mocno przypomina Stalina, Tyberiusz miał swojego "szefa policji politycznej" w osobie prefekta gwardii pretoriańskiej Sejana, jak Stalin miał Berię i pozostałych. W pewnym momencie Piłat mówi: "Nie ma, nie było i nie będzie władzy wspanialszej od władzy cesarza Tyberiusza". Przecież to jest żywcem wzięty slogan z propagandy dotyczącej Stalina. Pewne cechy ustroju pokazane są także na przykładzie losów Mistrza, który przecież ostatecznie ląduje w domu wariatów. To zaznaczenie, że był pewien rodzaj ludzi niebezpiecznych z punktu widzenia ustroju, może nie przestępców, których da się łatwo wsadzić do więzienia czy zesłać do łagru, ale trzeba ich izolować i trzeba wytłumaczyć im, że to, co robią, nie do końca odpowiada władzy. Co ciekawe, właśnie w zakładzie psychiatrycznym, w złym miejscu, dokonuje się przemiana reżimowego poety Iwana Bezdomnego - pod wpływem rozmów z Mistrzem dochodzi do wniosku, że jego poezja była bezwartościowa, postanawia przestać pisać. Znów mamy postać, która konfrontuje się z prawdą. Owa prawda jest ujawniana także podczas pokazu czarnej magii, gdzie niby mają być jakieś sztuczki, a potem dowiadujemy się, że diabeł chciał się przyjrzeć mieszkańcom Moskwy, poznać ich, zobaczyć, jacy są.
A skoro wróciliśmy do diabła: Woland z dwojgiem oczu w różnych kolorach, jednym zielonym, drugim czarnym, niebezpiecznie przypomina szatana z apokryfów…
Z jednej strony apokryfy, z drugiej – niektórzy dopatrują się tu symboli masońskich, chociażby trójkąt na papierośnicy Wolanda jest tak traktowany. Umówmy się jednak, że świat symboli specjalnie bogaty nie jest. Ów trójkąt może być odniesieniem do masonerii, ale wcale nie musi. Zarazem faktem jest, że Bułhakow o Biblii wiedział właściwie wszystko, a do pisania powieści przygotowywał się wyjątkowo starannie.
REKLAMA
Motyw diabła w literaturze to także postać szatana buntownika, jak chociażby w "Raju utraconym" Johna Miltona. Na ile diabły ze świty Wolanda są zbuntowane?
Proszę zobaczyć, że one ponoszą konsekwencje swoich czynów. Behemot jest przedstawiany jako młodzieniec, który kiedyś nieopatrznie zażartował, a w rzeczywistości duchowej - jak kiedyś powiedział Jezus - będziemy rozliczeni z każdego słowa. To wielkie ostrzeżenie: uważaj, co robisz, ale i co mówisz. Bo rachunek u Boga mamy otwarty.
Jeśli mówimy o Behemocie. Jedna z ostatnich scen to ta, w której świta szatanów traci krotochwilność i rubaszność, wiatr rozwiewa sierść Behemota, Azazello gubi gdzieś groteskowy kieł, zostają postacie mroczne i poważne. Diabeł lubi kryć się w czymś śmiesznym?
Podstawową prawdą duchową katolicyzmu w odniesieniu do demonologii jest to, że diabeł to ojciec kłamstwa. Nigdy nie przedstawia konkretnego czynu jako zła, lecz rozsnuwa przed kuszonym miraż pozornego dobra, tłumaczy, pokazuje mniemane korzyści. Nic z tych rzeczy. W "Mistrzu i Małgorzacie" pokazane jest, że na końcu także diabły stają w prawdzie, stają się takie, jakie są naprawdę.
Na koniec chciałam zapytać, co z miłością. Przecież związek tytułowych Mistrza i Małgorzaty z całą pewnością nie jest sakramentalny, Małgorzata by być z ukochanym, porzuca męża. Bułhakow rozgrzesza?
W postaci Mistrza niektórzy widzieli samego pisarza. Bułhakow miał trzy żony, jakoś uległ temu liberalizmowi postrewolucyjnemu. Zresztą dopiero ostatnia z tych kobiet okazała się jego wielką miłością, na niej wzorował postać Małgorzaty. Zarazem nie miał przekonania, że to jest postępowanie fair. Dokładnie znał chrześcijańską wizję małżeństwa, wiedział, co dobre, co złe. Powraca to w finale książki. Mateusz Lewita mówi, że para kochanków nie zasłużyła na światłość, a jedynie na spokój. Poczucie dwuznacznej sytuacji moralnej pozostało. Bułhakow był tego świadomy. To potwierdza prawdę, że Bóg do ludzkiego sumienia zawsze dociera.
Rozmawiała Magdalena Złotnicka/paw/
REKLAMA
REKLAMA