Czas na operację "Zamknięcie śluzy". Felieton Miłosza Manasterskiego
Łukaszenka przegrywa w prowadzonej przez siebie wojnie hybrydowej. Plan wykorzystania presji demograficznej przez Białoruś udało się zrealizować tylko częściowo. Inicjatywę przejął polski rząd, który zaczyna rozdawać karty w tej politycznej rozgrywce.
2021-11-23, 14:07
Początek był niewątpliwym sukcesem Alaksandra Łukaszenki. Szybko znalazło się wielu chętnych, by skorzystać z "nowej oferty turystycznej" – wycieczki do Europy. Operacja "Śluza" napotkała jednak na bardzo stanowczy opór Polski, Litwy i Łotwy. Brak swobodnego przepływu migrantów przez granicę UE uniemożliwił realizację części finansowej "biznesplanu" Łukaszenki i powiązanych z nim biur turystycznych. Według docierających do nas informacji, reżim zakładał transferowanie nawet 10 tys. migrantów dziennie przez granice Polski oraz co najmniej 5 tys. przez granice Litwy i Łotwy. Jeśli średni wpływ od jednego klienta dla "Łukaszenka Tour" wyniósłby tylko 4 tys. dolarów, w skali miesiąca dawałoby to 1 mld 800 milionów dolarów przychodu. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że całe PKB Białorusi to około 58 mld dolarów, można powiedzieć, że przemyt ludzi stałby się dla reżimu prawdziwą żyła złota. Gdyby proceder ten trwał nieprzerwanie pół roku, przemyt ludzi stałby się najważniejszą gałęzią gospodarki białoruskiej dając przychód ponad 10 mld dolarów.
Kiedy sztucznie wywołana fala migracyjna rozlałaby się na całą Europę, biznes plan Łukaszenki zakładał zmianę finansowania. W zamian za ograniczenie strumienia nielegalnych migrantów Łukaszenka planował sięgnąć do kieszeni europejskich podatników i wziąć kilka miliardów euro pomocy z Unii Europejskiej. To już byłby w zasadzie czysty dochód, bo przecież w przypadku Białorusi, zatrzymanie nielegalnej imigracji wymaga tylko zaprzestania jej tworzenia.
Polska postawa niewygodna dla Łukaszenki
Jeśli uświadomimy sobie założenia finansowe reżimu, to możemy zrozumieć jak irytująca dla Alaksandra Łukaszenki jest postawa polskich władz, które ewidentnie niszczą mu tak wspaniały "biznes". Stanowcza obrona granic i sprawne działania dyplomatyczne polskiego rządu pokrzyżowały cyniczne plany mińskiego watażki. Dzisiaj Łukaszenka nie wywiązuje z umowy wobec tych, których ściągnął na Białoruś. Marketing Łukaszenki ratuje się fake newsami. Najpierw opowiadano migrantom, że już 15 listopada na granicę podjadą autobusy do Niemiec. Kiedy to się nie wydarzyło, z pomocą przyszła sama kanclerz Niemiec, kontakt z którą Łukaszenka wykorzystał do uwiarygodnienia kolejnego fejka o dwóch tysiącach migrantów, których Berlin zabierze z granicy.
Ponieważ w każdym kłamstwie jest odrobina prawdy, rzeczywiście nielegalni migranci zaczynają być zabierani z granicy. Tyle, że nie do RFN, ale do krajów swojego pochodzenia.
REKLAMA
Powroty do kraju organizuje Frontex we współpracy z polską Strażą Graniczną, ale także ambasada Iraku w Moskwie. Z kolei dotarcie na Białoruś jest coraz trudniejsze, dzięki zablokowaniu przez szereg linii lotniczych możliwości zakupu biletów na tej trasie przez obywateli krajów z największym potencjałem migracyjnym.
Coraz głośniej wyrażane jest niezadowolenie tych, którzy utknęli przed granicą Unii Europejskiej. Trudno, że słychać też złorzeczenia na broniących granicy Polaków. Paradoksalnie nawet antypolska propaganda Łukaszenki do pewnego stopnia nam pomaga. Choć mińskie reżimowe media szkalują rzekomo brutalnych polskich mundurowych, w praktyce zaprzeczają w ten sposób swojej wcześniejszej narracji, że droga do Niemiec to tylko spacerek przez las. Im bardziej miński reżim podkreśla "nieludzkie działania" swojego zachodniego sąsiada, tym trudniej mu będzie przekonać kolejnych chętnych do skorzystania z usług "Łukaszenka Tour".
Najwięcej jednak będą mieli do opowiedzenia ci, którzy wrócą do kraju swojego pochodzenia po nieudanej próbie sforsowania polskiej granicy. Niedoszli imigranci będą dla innych najbardziej wiarygodną przestrogą i także z tego powodu warto pomóc im wrócić do domu. Być może utrwalą oni w swoich krajach negatywną wizję Polski jako kraju, jednak jakoś to będziemy musieli przeboleć. Lepsze to niż opinia słabego państwa, którego granice można bezkarnie przekraczać.
- "Wzywamy do niezwłocznego wprowadzenia nowego pakietu sankcji". Wspólny głos parlamentów Polski i państw bałtyckich
- Marszałek Sejmu o migrantach: chcemy udzielić pomocy tym, którzy są po stronie białoruskiej
Polska może wyjść z konfliktu z Białorusią nie tylko wzmacniając swój wizerunek państwa aspirującego do miana regionalnego mocarstwa. Może także rozplątać humanitarny węzeł gordyjski, nie rezygnując z własnego bezpieczeństwa. Najlepsze rozwiązanie politycznego kryzysu zaproponował podczas pobytu w Estonii premier Mateusz Morawiecki. - Jesteśmy w każdej chwili w stanie sfinansować powrót migrantów do kraju ich pochodzenia - zapowiedział na konferencji prasowej w Tallinie szef polskiego rządu.
To przekaz jasny i konkretny, w przeciwieństwie do decyzji Komisji Europejskiej, która zadeklarowała przekazać 700 tys. euro na ręce białoruskich organizacji pozarządowych. Po telefonach kanclerz Niemiec, to kolejne przeciw skuteczne działanie, wpisujące się dokładnie w oczekiwania Łukaszenki. Trzeba być doprawdy odrealnionym brukselskim urzędnikiem, żeby nie wiedzieć, że po ostatnich wyborach na Białorusi nie ma już legalnych organizacji, których nie kontrolowałby reżim. Sami przedstawiciele białoruskiej opozycji podkreślają, że bardzo niewiele z owych 700 tys. euro trafi faktycznie na pomoc migrantom.
"Zamknięcie śluzy"
Zupełnie inna jest propozycja premiera Mateusza Morawieckiego nad realizacją, której pracuje już ministerstwo spraw zagranicznych. Na Białorusi znalazło się kilkanaście tysięcy (albo i więcej) osób z innych krajów, które dzisiaj są bronią w rękach opresyjnego reżimu. Jeśli chcemy okazać empatię wobec ludzi, którzy zostali zwabieni przez miński reżim, trzeba ułatwić im powrót do domu. Powrót organizowany bezpośrednio z terenu Białorusi, jak deklaruje wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński. Tylko tak możemy jednocześnie pomóc im jak i sobie samym.
Operacja "Zamknięcie śluzy" będzie kosztowna i powinna być solidarnie sfinansowana przez Unię Europejską. W końcu większość z "turystów Łukaszenki" planowała przedostać się do Francji, Holandii, Belgii czy Austrii, przede wszystkim jednak do Niemiec. Niemal nikt nie jest zainteresowany pobytem na terenie Polski czy Litwy. Już owe 700 tys. euro niefrasobliwie przeznaczone przez Komisję Europejską jako potencjalny łup Łukaszenki, można by wyczarterować kilkanaście samolotów zabierających migrantów w ich rodzinne strony.
REKLAMA
Czy Łukaszenka zgodzi się na odwrócenie operacji „Śluza” i powrót migrantów do domu? Raczej nie będzie miał wyjścia. Na stole leżą bowiem nie tylko kolejne unijne sankcje, ale także zapowiedzi polskiego rządu o możliwości zamknięcia polsko-białoruskiej granicy. A to nie tylko atomowe uderzenie w gospodarkę Białorusi. W Rosji już martwią o konsekwencje blokady granicy. Dziennik "Kommiersant" obliczył, że 10 proc. importu trafia do Federacji Rosyjskiej drogą przez Polskę i Białoruś. Już teraz rosyjskie firmy bardzo boleśnie odczuwają zamknięcie tylko jednego przejścia drogowego w Kuźnicy i wynikające z niego opóźnienia w transporcie. W drugą stronę przez Białoruś wiedzie korytarz eksportowy Chin do Unii Europejskiej, które również będą bardzo niezadowolone, jeśli sytuacja będzie dalej eskalowała.
Miłosz Manasterski
REKLAMA