Czy Niemcy boją się, że ich broń zawiedzie na froncie? Felieton Miłosza Manasterskiego
Dlaczego Niemcy, czwarty pod względem wielkości producent broni na świecie, nie chcą przekazać uzbrojenia, o które prosi walcząca Ukraina? Czy jednym z motywów może być to, że nie są pewni, jak spisze się ono w warunkach prawdziwej wojny? - pisze Miłosz Manasterski.
2022-09-13, 16:44
"W stosunku do ich potencjału gospodarczego cztery państwa UE - Estonia, Łotwa, Polska i Litwa - udzieliły Ukrainie dotychczas największej pomocy, zarówno wojskowej, jak i cywilnej" - przyznaje Frank Hofmann na łamach dw.com w artykule "Broń dla Ukrainy: wszystko oprócz czołgów". Autor podkreśla fakt przekazania przez Polskę czołgów Ukrainie, choć niestety zaniża ich liczbę (pisze o ponad 200, podczas gdy w rzeczywistości jest ich prawie 250). Co jednak nie zmienia faktu, że po stronie niemieckiej rachunek liczby czołgów przekazanych Ukrainy jest stabilny i wynosi równo zero.
Zrównoważenie potencjałów militarnych Rosji i Ukrainy wymaga wysiłku sojuszników, którzy muszą doposażyć Kijów w broń po to, by pojedynek Dawida z Goliatem nie zakończył się zwycięstwem tego drugiego. Doskonale rozumie to polski rząd, który bez wahania przekazuje ogromne zasoby militarne (czołgi T-72 i PT-91 Twardy, armatohaubice Krab, drony Warmate, karabiny Grot, zestawy przeciwlotnicze Piorun i wiele, wiele więcej sprzętu, broni i amunicji o wartości ponad 2 mld dolarów - dokładnych liczb rząd nie podaje). Jakże blado wypadają na tym tle Niemcy, które według informacji rządu federalnego, zatwierdziły eksport do Ukrainy sprzętu wojskowego wartego jedynie nieco ponad 733 mln euro. Tutaj warto zwrócić uwagę na różnicę między zatwierdzeniem czegoś a dostarczeniem, ponieważ polska broń i czołgi służą na Ukrainie od dawna, a Niemcy mają ogromne opóźnienia w realizacji swoich deklaracji.
Chociaż za wsparciem militarnym rządu Prawa i Sprawiedliwości stoją wyższe wartości, a nie zimna biznesowa logika, to jednak trzeba zauważyć, że doskonale spisujące się w rękach Ukraińców polskie uzbrojenie jest świetną wizytówką naszego przemysłu zbrojeniowego. Wojskowi i politycy zajmujący się obronnością wiedzą bowiem, że prawdziwym testem dla sprzętu wojskowego są nie poligony i symulacja, ale warunki realnego konfliktu. Jeśli broń i urządzenia sprawdzają się w prawdziwej walce, jest to najlepsza rekomendacja, jaką można uzyskać.
Opinie żołnierzy użytkowników, a przede wszystkim efekty użycia uzbrojenia, są cenniejsze od dziesiątek badań i ekspertyz, a nawet setek medali na targach przemysłu obronnego. Przekonali się o tym tureccy producenci dronów Bayraktar TB2, które od lutego 2022 roku stały się najbardziej rozpoznawalną marką wśród bezzałogowców. Skuteczność Bayraktarów, opiewana przez Ukraińców nawet w piosenkach, przełożyła się na liczne zamówienia w tureckim przemyśle obronnym.
REKLAMA
- Polska broń na Ukrainie. Gen. Komornicki: mamy czym się szczycić
- Polska przekazuje broń Ukrainie. Szef MON zapewnia: nie obniżamy naszych zdolności obronnych
Identycznie sytuacja wygląda, jeśli chodzi o broń z Polski. Nie dający szans rosyjskim statkom powietrznym polski PPK Piorun został ostatnio zamówiony przez estońskie ministerstwo obrony. I stoi za tym nie tylko polityczna, ale przede wszystkim ekonomiczna kalkulacja. Pioruny nie mają sobie równych w swojej klasie i docenia to także amerykańskie wojsko. Najpotężniejsza armia świata zamówiła w skarżyskim Mesko pokaźną partię PPK Piorun na swoje własne potrzeby. I nie jest to na pewno ostatnie zamówienie na tę skuteczną i wyrafinowaną technologicznie broń.
Na rynku amerykańskim świetnie radzi sobie także karabin Beryl produkowany przez laureata tegorocznych Nagród Gospodarczych Polskiego Radia - Fabrykę Broni "Łucznik" - Radom. Bardziej znany w Polsce produkt tego przedsiębiorstwa - innowacyjny modułowy karabin maszynowy Grot - jest bardzo chwalony przez ukraińskie siły zbrojne. Nie powinno nikogo więc dziwić, że Grot służy już w czterech armiach świata.
Z Ukrainy płyną także świetne recenzje armatohaubic Krab z HSW Stalowa Wola, doceniane są polskie modyfikacje przekazanych Kijowowi postsowieckich czołgów z Huty Bumar-Łabędy. To pokazuje, że wsparcie dla Ukrainy, kiedy na całym świecie wzmacniane są armie, jest nie tylko etyczne, ale ma sens także w aspekcie biznesowym. I odwrotnie - kto Ukrainy nie wspiera, ten może mieć problemy z pozyskaniem nowych klientów. Tak się dzieje w przypadku Republiki Federalnej Niemiec. Nad Sprewą już ubolewają, że gigantyczne kontrakty zbrojeniowe polskiego MON omijają całkowicie niemieckie firmy. Wicepremier Mariusz Błaszczak zamówił łącznie 1350 czołgów z USA i Korei, zamiast poprosić o funkcjonujące już w naszej armii niemieckie Leopardy. Niemieckie stocznie również nie dostały zamówienia na nowe okręty dla polskiej marynarki wojennej (wyprodukuje je Wielka Brytania).
REKLAMA
Berlin swoje wsparcie dla walczącej Ukrainy chciał na początku ograniczyć do dwóch szpitali polowych i pięciu tysięcy hełmów. Nawet to nie wyszło dobrze, bo dostawy najpierw nie potrafiono zorganizować, a kiedy już przesyłka dotarła, to okazało się, że hełmy w większości nadają się najwyżej na doniczki. "Oszczędna" pomoc militarna RFN dla Ukrainy doskonale daje się tłumaczyć silnymi i wielopoziomowymi powiązaniami z Rosją. Choć nie przyznają się do tego oficjalnie, Niemcy przedkładają interesy z Rosją nad niepodległość Ukrainy (a prawdopodobnie także Polski, Litwy, Estonii, Łotwy, Czech czy Słowacji).
Jest jednak możliwe, że bardzo nieśmiałe wsparcie militarne dla Ukrainy ma także inny wymiar. Być może Niemcy obawiają się sprawdzenia swoich produktów wojskowych na prawdziwej wojnie, w zderzeniu z rosyjską armią. Niemieccy politycy uzasadniają to niemożnością szybkiego przeszkolenia Ukraińców, co jest tłumaczeniem bardzo pokrętnym i fałszywym, biorąc pod uwagę, jak szybko i jak doskonale żołnierze naszego sąsiada opanowali użycie zaawansowanych technologicznie polskich Krabów czy amerykańskich HIMARS-ów.
A co, jeśli wojna na Ukrainie udowodniłaby, że produkty niemieckiego przemysłu obronnego w warunkach prawdziwej wojny zawodzą i przegrywają z przestarzałym rosyjskim uzbrojeniem? Na pewno bardzo zachwiałoby to interesami niemieckiego przemysłu, którego produkty od dawna nie są już synonimem najwyższej jakości i rzetelności. Może gdyby niemiecki sprzęt został poddany weryfikacji przez ukraińską armię, byłoby później bardzo trudno znaleźć chętnych na jego zakup, a notowania niemieckiej zbrojeniówki znalazłby się na dnie...
Miłosz Manasterski
REKLAMA
REKLAMA