Żywność ukraińska konkurencją dla polskiej. Problem narastał od lat, rolnicy zapowiadają protest

Bezcłowy import żywności z Ukrainy cały czas wpływa na brak opłacalności produkcji w gospodarstwach w Polsce m.in. zbóż, kukurydzy, owoców miękkich, a także drobiu. Rozmówcy portalu Polskiego Radia 24 podkreślają, że na Ukrainie żywność produkowana jest często w dysponujących wielkimi areałami ziemi agroholdingach. Dodatkowo nie muszą być tam przestrzegane kosztowne normy, które obowiązują polskich rolników. - Musimy poprzez odpowiednie instrumenty finansowe zapewnić bezpieczeństwo rolnikom, aby nie doprowadzić ich do bankructwa. Potrzeba dogłębnej analizy przeszłości i przyszłości Wspólnej Polityki Rolnej, żeby określić jej przyszłość - apelował w Brukseli polski minister rolnictwa Czesław Siekierski podczas posiedzenia Rady UE ds. Rolnictwa i Rybołówstwa (AGRIFISH). 

2024-01-23, 20:04

Żywność ukraińska konkurencją dla polskiej. Problem narastał od lat, rolnicy zapowiadają protest
Polscy rolnicy podkreślają, że nie są w stanie utrzymać gospodarstw, jeśli nie zostanie zatrzymany bezcłowy import żywności z Ukrainy . Foto: Shutterstock/Aleks Kend

Gustaw Jędrejek, prezes Lubelskiej Izby Rolniczej, który zna strukturę rolnictwa na Ukrainie, podkreśla, że bardzo dużymi gospodarstwami zarządzają tam osoby z Europy Zachodniej, m.in. Niemiec czy Francji, a nawet z USA czy Arabii Saudyjskiej. Grunty dzierżawią też Chińczycy. - Produkty pochodzą z tzw. agroholdingów liczących nawet kilkaset hektarów, które uprawiają ziemię bardzo żyzną i urodzajną, nieskażoną patogenami ani szkodnikami - mówi rolnik. Przypomina, że problem importu do Polski żywności z Ukrainy rozpoczął się w 2022 roku.

- Tuż przed żniwami miałem informację, że ok. 3 mln ton wszystkich gatunków zbóż, rzepaku i kukurydzy mogło jechać do Polski w ramach importu bezcłowego od marca. To już wtedy stanowiło dla nas ogromne zagrożenie. Dlatego że my jako Polska produkujemy i tak nadwyżki zbóż, musimy z naszego kraju wyeksportować zależnie od roku około 6-9 mln ton. Moce przerobowe w portach mamy bardzo małe, ok. 700-800 tys. ton - mówi Jędrejek.

Polska miała być tylko krajem tranzytowym dla ukraińskiej żywności. Niestety stało się inaczej. Z raportu NIK-u, zaprezentowanego w Sejmie, wynika, że przez półtora roku do naszego kraju trafiły 4 mln ton zbóż z Ukrainy. Jędrejek podkreśla, iż "najgorsze jest to, że w tym było 200 tys. ton zboża technicznego". - Nikt nie wie, co z tym zbożem się stało - mówi szef Lubelskiej Izby Rolniczej. - Zajmują się tym prokuratury, ale najgorsze jest to, że zostało ono już zużyte - dodaje.  

- W pierwszej fazie 70-80 proc. zboża importowanego z Ukrainy zostawało w województwie lubelskim. Rolnicy z dnia na dzień tracili. Ceny za płody rolne były coraz niższe, a środki produkcji coraz droższe. Tona pszenicy powinna być za 1500-1600 zł, a sprzedawaliśmy po 1 tys. zł, później nawet za 700 zł. Obecnie, jak uwolniony jest całkowicie bezcłowy import zbóż z Ukrainy, to pszenica już kosztuje 640 zł za tonę. To jest stan katastrofalny - podkreśla Jędrejek.

REKLAMA

Rolnicy zwracają uwagę, że cena, która by dzisiaj mogła satysfakcjonować rolnika, zależy m.in. od ceny nawozów, a te w szczytowym momencie kosztowały nawet 5 tys. zł za tonę. - Pszenica konsumpcyjna powinna kosztować 1100-1300 zł za tonę, a paszowa ok. 900-1100 zł - mówią gospodarze.

Problem owoców miękkich

Skutki bezcłowego importu owoców miękkich odczuwają także producenci truskawek czy malin. - Już w październiku 2022 roku zgłaszałem, że importowana jest mrożona malina oraz truskawka w cenie 1 euro/kg, a wcześniej polscy rolnicy sprzedawali świeże owoce średnio za 12-13 zł/kg. Jako lubelska izba rolnicza zgłaszaliśmy problem na każdej sejmowej i senackiej komisji rolnictwa, a także u wojewody - podkreśla prezes Lubelskiej Izby Rolniczej. - Jeżeli bezcłowy import nie zostanie powstrzymany, to rolnicy nie będą mieli pieniędzy na pokrycie podstawowych opłat, spłacanie kredytów czy utrzymanie rodzin - dodaje.

Prowadzenie gospodarstwa pociąga za sobą coraz wyższe koszty. Rosną ceny m.in. materiału siewnego czy energii. - Na dodatek w ramach polityki unijnej wprowadzane są tzw. ekoschematy, które utrudniają rolnikom życie i obniżają produkcję żywności poprzez obowiązkowe ugorowanie ziemi. W 2025 roku z produkcji ma być wyłączone 10 proc. ziemi rolnej - zwraca uwagę Jędrejek. - Cały czas stoimy na stanowisku, że jest wojna za granicą, żywności może w każdej chwili zabraknąć, nie powinniśmy więc redukować rodzimej produkcji - dodaje.  

Gospodarze w lubelskim zapowiadają, że wyjdą na drogi 24 stycznia. - Sytuacja polskiego rolnictwa w dużej mierze zależy dziś od decyzji Komisji Europejskiej. Jeżeli nie pokażemy siły tak jak w Niemczech, to nikt nie będzie z nami chciał rozmawiać - mówi szef Lubelskiej Izby Rolniczej.

REKLAMA

Polscy drobiarze też liczą straty

Polskie drobiarstwo, które przez ostatnie lata prężnie się rozwijało, wysyła dziś 60-65 proc. produkcji mięsa poza nasz kraj, na rynki unijne i do krajów trzecich. W sytuacji gdy sami mamy nadprodukcję, zalew mięsa z Ukrainy destabilizuje rynek. - Unia Europejska przyjęła sobie za punkt honoru, by produkować najlepiej na świecie i my się z tym całkowicie zgadzamy. To jednak rodzi konsekwencje. Wymogi kosztują. W Polsce produkujemy drób taniej w stosunku do większości krajów UE, ale produkcja na terenie Ukrainy jest tańsza jeszcze o 30-40 proc., a wynika to ze struktury rolnictwa i z możliwości niestosowania procedur obowiązujących producentów unijnych - mówi Andrzej Danielak, prezes Zarządu Głównego Polskiego Związku Zrzeszeń Hodowców i Producentów Drobiu.

- Ta różnica w cenach powoduje wielką pokusę odbiorców, którzy połakomili się na błyskawiczne, ponadnormatywne zyski. W efekcie więc importują kolejne partie towaru - mięso drobiowe z Ukrainy. Stara zasada: gorszy pieniądz wypiera lepszy. Produkcja na Ukrainie niestety nie podlega takim samym rygorom jak produkcja w Unii Europejskiej, która generuje koszty w całym procesie wytwarzania. Mamy wielkie pretensje do Komisji Europejskiej, że do takiego stanu nierówności doprowadziła - dodaje.

Przedstawiciel hodowców drobiu podkreśla, że wytwórcy żywności z państw, które mają nieograniczony dostęp do rynku zbytu w Unii Europejskiej, powinni konkurować na równych warunkach z unijnymi. - Obecne zezwolenia odczytywane są jako hipokryzja tej części władz Unii Europejskiej, która ma przewagę decyzyjną - podkreśla Danielak. - Przemysł chemiczny UE produkuje różne środki stosowane w ochronie np. zbóż, których destrukcyjny wpływ na życie i zdrowie ludzkie jest naukowo udowodniony. Z tego powodu stosowanie tych środków jest zabronione w procesach produkcji żywności w Unii Europejskiej, ale produkcja i eksport wspomnianych środków chemicznych na rynki spoza UE, w tym na Ukrainę, już nie. Uważam, że to jest naprawdę poważny problem. Nieuświadomiony konsument europejski jest oszukiwany, a co najważniejsze może być narażony na spożywanie anonimowej żywności wytwarzanej poza Unią Europejską z możliwym użyciem zakazanych w UE środków chemicznych - dodaje.

Rozmówca portalu Polskiego Radia 24 zwraca też uwagę na fakt, że często konsument w UE nie wie, że kupuje żywność importowaną spoza UE. - Dodanie do tego produktu jednego składnika, a nawet jednej czynności, jak np. zapakowanie jednostkowe, powoduje, że dany operator czy przetwórca może sygnować ten produkt jako europejski - mówi Danielak. - To jest bardzo poważny problem, który rodzi głęboki sprzeciw środowiska drobiarskiego i w ogóle całego środowiska rolniczego - dodaje.

REKLAMA

Każdy 1 proc. nadpodaży drobiu powoduje, że spadają ceny żywego drobiu. Na rynku polskim rynku zaczyna się bardzo poważny kryzys. - Służby kontrolujące jakość importowanej żywności też nie są w stanie przebadać jej w 100 proc. Tym bardziej że produkcja choćby drobiarska na Ukrainie cały czas rośnie - mówi Danielak. - Wiele osób ma pretensje do pana komisarza Janusza Wojciechowskiego o brak ceł na żywność z Ukrainy, tymczasem o tym decyduje unijny komisarz ds. handlu lub większość KE. W 2004 roku - roku przystąpienia Polski do UE - sądziłem, że Unia Europejska będzie instytucją pożyteczną, a kraje członkowskie będą się wspierały wzajemnie. Okazuje się natomiast, że najsilniejsze państwa czy najsilniejsze siły polityczno-ekonomiczne redukują gospodarki dźwigających się ekonomicznie i gospodarczo krajów, szczególnie ich rolnictwa - podkreśla.

W Polsce przeciętna wielkość gospodarstwa to ok. 11,42 ha, czyli powyżej średniej w UE. Mimo wszystko jest to niewiele w stosunku do gospodarstw na Ukrainie czy w południowoamerykańskich krajach zrzeszonych w Mercosur. - Zderzenie dwóch systemów i struktur rolnych musi prowadzić do zniszczenia systemu słabszego, tylko zachodzi pytanie, czy o to nam w UE chodziło, by zniszczyć bezpieczeństwo żywnościowe? - mówi Danielak. - Średnio każdego dnia w UE bankrutuje ponad tysiąc gospodarstw rolnych. To jest bardzo szybki proces globalizacji. Protesty w Berlinie pokazały, że nie tylko Polacy ponoszą tego konsekwencje. Niemcy też nie są w stanie konkurować z zalewem żywności z Ukrainy - dodaje.   

Trwają negocjacje w Brukseli 

Handel produktami rolno-spożywczymi z Ukrainą jest przedmiotem trwających rozmów na forum Unii Europejskiej. Polski rząd stara się o zabezpieczenie rodzimego ryku żywności. Minister rolnictwa i rozwoju wsi Czesław Siekierski przebywa w Brukseli. "W poniedziałek spotkał się z komisarzem UE ds. handlu Valdisem Dombrovskisem. Rozmawiał także z przedstawicielami Copa-Cogeca nt. udziału polskich organizacji rolniczych w ponadnarodowych organizacjach reprezentujących ich interesy wobec Unii Europejskiej" - czytamy w komunikacie ministerstwa. 

Szef polskiego resortu rolnictwa zapewnił, że Polska chce wspólnie z Ukrainą i przy wsparciu Komisji Europejskiej wypracować instrumenty, które pozwolą zabezpieczyć krajowy sektor rolno-spożywczy przed nadmiernym napływem produktów z Ukrainy. Przedstawił komisarzowi UE ds. handlu stanowisko dotyczące planowanego przedłużenia autonomicznych środków handlowych w przypadku Ukrainy. Minister podkreślił, że wprowadzenie środków ochronnych w reakcji na regionalne trudności i zakłócenia rynkowe powinno być uzgadniane między Komisją Europejską i krajami członkowskimi, których zakłócenia te dotyczą. - Szczególnie szybkie działanie jest niezbędne w odniesieniu do sektorów objętych już obecnie poważnymi zakłóceniami - mówił polski minister rolnictwa.

REKLAMA

Kraje UE są podzielone 

We wtorek na wniosek Polski odbyło się spotkanie ministrów rolnictwa unijnych krajów w Brukseli, podczas którego dyskutowano o bezcłowym handlu z Ukrainą. Jak dowiedziała się brukselska korespondentka Polskiego Radia Beata Płomecka, ministrowie rolnictwa unijnych krajów są podzieleni w sprawie ograniczeń w bezcłowym handlu z Ukrainą, choć większość chce, by Komisja monitorowała rynek. Polskie Radio dowiedziało się, jak przebiegała dyskusja podczas unijnej narady za zamkniętymi drzwiami. Kraje przyfrontowe, w tym Polska, apelowały o wprowadzenie ograniczeń w imporcie, ale państwa skandynawskie wzywały do pełnego wsparcia Ukrainy i przedłużenia bezcłowego handlu do czerwca 2025 roku bez żadnych limitów importowych.

- Ukrainę należy wspierać, ale to wsparcie nie powinno stanowić zagrożenia dla sektora rolnego w Unii Europejskiej - powiedział podczas debaty polski minister rolnictwa. Czesław Siekierski wskazywał na poważne zakłócenia, szczególnie w krajach sąsiadujących z Ukrainą, po zawieszeniu ceł. Podkreślił, że jaja, drób i cukier należy wyłączyć z pełnej liberalizacji w handlu, a jeśli to niemożliwe, potrzebne są klauzule ochronne w imporcie.

Minister Siekierski uczestniczył we wtorek także w popołudniowej sesji AGRIFISH, gdzie zabrał głos w kontekście rozważań na temat przyszłości rolnictwa w Europie. - Sugerowałbym wsłuchać się w głos rolników - w to co mówią podczas protestów. Domagają się rewizji wspólnej polityki rolnej. Są obciążeni kosztami zmian klimatycznych, niekontrolowanym napływem towarów, ich gospodarstwa bankrutują, a produkcja przestaje się opłacać - mówił Siekierski. - Rolnicy czują się najsłabszym ogniwem w łańcuchu "od pola do stołu". Nie mają wpływu na ceny środków produkcji, nawozów, maszyn, nie mają wpływu na ceny, po jakich sprzedają gotowe produkty. Zarówno ja, jak i moi zastępcy jeździmy na spotkania z rolnikami. Zachęcam również komisarzy, aby bezpośrednio wsłuchali się w głos rolników - dodał.

W środę w ponad 200 lokalizacjach Polsce odbędą się protesty rolników, którzy sprzeciwiają się wprowadzaniu Zielonego Ładu oraz napływowi towarów z Ukrainy. W Lubelskiem protesty zostaną zorganizowane w blisko 20 miejscach, jednak liczba ta jeszcze może się zwiększyć.

REKLAMA

Czytaj także:

ZOBACZ TAKŻE: Czesław Siekierski, minister rolnictwa i rozwoju wsi 

kg/PR24

kor-wm

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej