Jazda na zderzaku i poganianie światłami. Kierowcy nie mają wątpliwości. "Przepisy są martwe"

"Jazda na zderzaku" wciąż jest problemem na polskich autostradach i drogach szybkiego ruchu. Nie zmieniła tego nowelizacja przepisów, po której kierowcy popełniający to wykroczenie muszą liczyć się z mandatem i punktami karnymi. Zmotoryzowani i eksperci zgodnie przyznają, że mamy do czynienia z martwym prawem. 

2024-04-04, 17:35

Jazda na zderzaku i poganianie światłami. Kierowcy nie mają wątpliwości. "Przepisy są martwe"
"Jazda na zderzaku" pozostaje problemem. Kierowcy mówią o "martwym przepisie". Foto: Shutterstock/DarSzach

- Nie ma dnia, żebym nie spotkał się z sytuacją, gdy ktoś siedzi mi na zderzaku. Nie ma reguły, robią tak zarówno kierowcy szybkich sportowych aut, jak i tych leciwych. Często towarzyszy temu miganie długimi światłami, trąbienie, jakaś gestykulacja. Kiedyś jeden z takich delikwentów próbował mnie nawet wyhamować na prawym pasie - skarży się kierowca pojazdu dostawczego, którym dowozi towar do stolicy. Rozmówca portalu PolskieRadio24.pl uważa, że w tej sprawie od lat nic się nie zmienia, choć powinno, bo przecież zaostrzono przepisy. 

Kierowcy o "jeździe na zderzaku"

Niezachowanie należytej odległości od pojazdu poruszającego się przed naszym autem jest jedną z najczęstszych przyczyn kolizji drogowych w Polsce. Przez lata kierowcy jeżdżący na tzw. zderzaku, czyli zachowujący niewielką odległość od pojazdu poprzedzającego, byli bezkarni. Sytuacja miała zmienić się od 1 czerwca 2021 roku. Wtedy weszły w życie przepisy, które zobowiązały poruszających się autostradami i drogami szybkiego ruchu do zachowania minimalnego odstępu, określonego jako połowa liczby określającej prędkość pojazdu, którym porusza się kierujący, wyrażonej w kilometrach na godzinę. W praktyce, gdy poruszamy się z prędkością 120 km/h, to powinniśmy zachować 60 m odległości od pojazdu poprzedzającego.

- Trudno jest zachować taką odległość, bo nikt nie ma metrówki w oczach. Staram się ze względów bezpieczeństwa - mówi portalowi PolskieRadio24.pl jeden ze stołecznych taksówkarzy. - Nie będę udawał świętego. Nie jeżdżę z zachowaniem takiej odległości. W polskich warunkach drogowych nie jest to możliwe. Czasami, żeby dostać się z prawego pasa na lewy, trzeba wjechać na zderzak - dodaje inny kierowcy. Obaj zmotoryzowani tłumaczą, że nigdy nie spotkali się z kontrolą drogową, podczas której policja egzekwowałaby ten przepis. 

- Wolą "suszyć" za prędkość, bo to łatwiej udowodnić. "Jazda na zderzaku" na pewno jest niebezpieczna, bo przy gwałtownym hamowaniu pojazdu poprzedzającego można nie zdążyć z wyhamowaniem. Nie widzę jednak, aby była wola walki z kierowcami, którzy łamią ten nowy przepis - dodaje taksówkarz, z którym rozmawiał portal PolskieRadio24.pl. - Ten nowy przepis nic nie zmienił, jak jeździli na zderzaku tak jeżdżą - podkreśla jego kolega po fachu. 

REKLAMA

- Bardziej irytujące jest blokowanie lewego pasa. To z tego powodu część kierowców jeździ na zderzaku - to opinia kolejnego zmotoryzowanego. - W Polsce każdy myśli, że jest najlepszym kierowcą, a jego auto najszybsze i dlatego wszyscy chcą poruszać się lewym pasem. Zacznijmy najpierw surowo karać tych, którzy jadą lewym pasem jak żółwie, a dopiero potem wyciągajmy konsekwencje wobec tych, którzy muszą wlec się za nimi - irytuje się jeden z kierowców. 

- Jak ktoś jedzie szybkim sportowym autem, to łatwo jest mu się wymądrzać i pouczać innych. Gdy wyprzedzam dwa tiry i wolno jadącą osobówkę, to muszę zrobić to ciągiem. Jak tylko wjadę za któryś z tych pojazdów na prawy pas, to potem trudno jest mi sprawnie wrócić na lewy. Muszę zwolnić do prędkości poprzedzającej mnie ciężarówki. Nie mam takiego przyspieszenia jak sportowa osobówka, żeby sprawnie wrócić na lewy - tłumaczy portalowi PolskieRadio24.pl kierowca pojazdu dostawczego. W jego ocenie to, że ktoś jedzie 20 km/h, nie może być pretekstem do tworzenia niebezpiecznych sytuacji na drodze, a z taką w jego ocenie mamy do czynienia w przypadku "jazdy na zderzaku". 

- Chwila nieuwagi i karambol gotowy - tłumaczy kierowca dostawczaka. Ale i on uważa, że zmiana przepisów nie poprawiła sytuacji. - Odległość na pewno ma znaczenie - przyznaje kierowca taksówki, a jego kolega po fachu dodaje "ma, ale nie da się tego wyegzekwować". Dlaczego? - Każda sytuacja jest inna. Jeśli zmieniam pas i wjeżdżam między dwa auta, które dzieli 50 m odległości, to co? Grozi mi mandat? To jak mam zmienić pas w takiej sytuacji? - pyta. - Inna sprawa, że i tak nikt tego nie egzekwuje - dodaje. 

Ekspert mówi o "martwym przepisie"

Za "jazdę na zderzaku" grozi mandat w wysokości od 300 do 500 złotych. Oprócz tego policja może ukarać nas również 6 punktami karnymi. Wbrew temu, co mówią kierowcy, funkcjonariusze mają narzędzie umożliwiające egzekwowanie tych przepisów. Są to laserowe mierniki prędkości z funkcją mierzenia odległości pomiędzy pojazdami. Urządzenia umożliwiają rejestrowanie prędkości obu pojazdów oraz odległości między nimi w sekundach i metrach. To w teorii, bo w rzeczywistości, o czym mówią nie tylko kierowcy, ale i eksperci, jest inaczej.

REKLAMA

- Mamy prawny obowiązek zachowania bezpiecznego odstępu od pojazdu, który nas poprzedza. W realnym ruchu drogowym trudno jest jednak ujawnić takie wykroczenie na gorącym uczynku - mówi portalowi PolskieRadio24.pl Marek Konkolewski, były policjant, a obecnie ekspert do spraw bezpieczeństwa w ruchu drogowym. - Dzieje się tak, gdy policjant ma wideorejestrator, którym nagra sytuację, gdy ktoś trzyma się bezpośrednio na zderzaku innego pojazdu i miga światłami drogowymi. Najczęściej jesteśmy jednak karani, gdy dochodzi do zdarzenia skutkowego. W sytuacji kolizji polegającej na najechaniu na tył innego pojazdu winę ponosi ten, który na ten pojazd najechał. Dlaczego? Bo nie zachował bezpiecznej odległości i szczególnej ostrożności - dodaje rozmówca portalu PolskieRadio24.pl.

Blokowanie lewego pasa grozi mandatem

- W sytuacji dynamicznego natężenia ruchu drogowego, gdy te odstępy się raz zwiększają, innym razem zmniejszają, a kierowcy wykonują mnóstwo innych manewrów, to trudno z lotu ptaka ujawnić i zatrzymać sprawcę takiego wykroczenia. Dlatego pod kątem interwencji policjantów mamy do czynienia z martwym przepisem - uważa Konkolewski. Ekspert tłumaczy, że blokowanie lewego pasa nie usprawiedliwia jazdy na zderzaku. Przypomina jednak, że kierowcy, którzy nie trzymają się prawej krawędzi jezdni, również mogą zostać ukarani.

- Tutaj kłania się wykroczenie polegające na tamowaniu ruchu. Mamy obowiązek poruszania się jak najbliżej prawej krawędzi jezdni, więc powinniśmy korzystać z prawego pasa. Osoby, które w warunkach optymalnych poruszają się lewym pasem z prędkością np. 80 km/h na drodze szybkiego ruchu, utrudniają ruch i mogą zostać ukarane mandatem - wyjaśnia Konkolewski. Tamowanie i utrudnianie ruchu przez kierowców poruszających się lewym pasem pomimo tego, że prawy pas jest wolny, może je kosztować od 20 do 3000 złotych i 6 punktów karnych.

O sprawie chcieliśmy porozmawiać również z policją. Pomimo wielu prób kontaktu nie dodzwoniliśmy się na numer Komendy Głównej Policji przeznaczony dla mediów. 

REKLAMA

Michał Fabisiak, PolskieRadio24.pl/wmkor

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej