Nie zwolnił nikogo po pożarze. Producent paluszków "Beskidzkich" znów nabiera rozpędu
2024-08-08, 19:51
Minęło kilka tygodni: udało się odbudować jedną z uszkodzonych hal i produkcja paluszków "Beskidzkich" wkrótce rusza. Mimo że duża część zakładów produkcyjnych spłonęła, szef Aksam postanowił, że wszyscy pracownicy zachowają wynagrodzenia. O firmie usłyszała wtedy niemal cała Polska.
Po pożarze zakładów produkujących chrupki i paluszki "Beskidzkie" tamtejsze szefostwo zapowiedziało, że nikogo nie zwolni. Taka postawa wzbudziła duże uznanie. Klienci zaczęli kupować produkty firmy, która deklarowała, że najważniejsi są dla niej pracownicy.
W związku z zapowiedziami szefa firmy, że mimo osobistej i biznesowej katastrofy nie zdecyduje się na cięcia, w Internecie ruszyła kampania wsparcia takiej postawy przedsiębiorcy. Zachęcano, by kupować "Beskidzkie" paluszki, chrupki, orzeszki i inne wyroby.
Firma wznawia produkcję po pożarze
Portal "Gazety Krakowskiej" informuje teraz, że firma Aksam z Malca w Małopolsce, kierowana przez Adama Klęczara, ma wznowić produkcję już w poniedziałek.
Pożar w zakładach wybuchł w nocy z 12 na 13 lipca. Straż pożarna walczyła z ogniem kilka dni. Dwie hale spłonęły, udało się uratować tylko jedną. Biznesmen mówił wtedy, że dzięki temu może patrzeć z nadzieją w przyszłość.
REKLAMA
Pracownicy nie będą zwalniani
Kilka dni po tym, jak żywioł spustoszył jego firmę, Adam Klęczar powiedział mediom, że pracownicy będą nadal zatrudniani, bez zmniejszenia wynagrodzenia. - W naszej firmie zawsze na pierwszym miejscu stawialiśmy człowieka i to się nie zmieni - mówił prezes, cytowany przez regionalny portal.
- Nasza firma zatrudnia ponad sześciuset pracowników i żaden z nich nie zostanie zwolniony (...). Część pracowników jest na urlopach płatnych, część jest na postojowym, również płatnym - przekazał prezes i założyciel firmy Aksam.
W rozmowie z portalem polskieradio24.pl szefostwo firmy ujawniło, że cztery doby po pożarze uruchomiono dwie małe hale produkcyjne, które działały na dużo mniejszą skalę.
REKLAMA
Nadal nieznane są przyczyny pożaru. Jak opowiadał portalowi wiceprezes Artur Klęczar w wywiadzie 25 lipca, w tę samą noc miały miejsce silne burze. Wykluczano też udział osób trzecich. Płomienie gaszono przez 11 godzin, a potem przez trzy dni strażacy porządkowali pogorzelisko.
Posłuchaj
***
***
REKLAMA
polskieradio24.pl/Gazeta Krakowska/IAR/in./agkm/wmkor
REKLAMA