Na krótko przed katastrofą Heweliusza został zdemontowany kluczowy system. Nowe fakty

Podcast "Heweliusz. Prawdziwa historia", przygotowany przez Polskie Radio, przekroczył milion odtworzeń. Po emisji dotychczasowych odcinków odezwali się ci, którzy do tej pory milczeli. Rozmówcy Romana Czejarka potwierdzają, że Heweliusz, podobnie jak bliźniaczy Kopernik, był wyposażony w mechaniczny system sterowania zaworami balastowymi z kapitańskiego mostka, ale został on zdemontowany niedługo przed katastrofą, co może być kluczowe dla przyczyn zatonięcia promu. Ponadto otrzymaliśmy potwierdzenie, że polskie helikoptery były gotowe do akcji już około godziny 7.00, ale ratownicy nie dostali zezwolenia na start. W związku z mnożącymi się pytaniami Polskie Radio będzie kontynuować śledztwo.

2025-11-13, 20:00

Na krótko przed katastrofą Heweliusza został zdemontowany kluczowy system. Nowe fakty
"Heweliusz. Prawdziwa historia".Foto: Polskie Radio
Czytaj także:

Katastrofa Heweliusza. Śmiertelna decyzja niedługo przed zatonięciem?

W najnowszym odcinku podcastu "Heweliusz. Prawdziwa historia" dziennikarz radiowej Jedynki Roman Czejarek ujawnia, że w krytycznej chwili zwrotu promu podczas sztormu kluczowym problemem na Heweliuszu okazało się zablokowanie zaworów systemu balastowego. Chodzi o zbiorniki z wodą - wtłaczaną i wytłaczaną za pomocą specjalnych pomp. System został zaprojektowany do stabilizacji podczas załadunku tylko i wyłącznie w porcie, ale jak potwierdzają świadkowie, był też używany na pełnym morzu. Korzystano z niego też w nocy z 13 na 14 stycznia 1993 roku.

Na Mikołaju Koperniku (bliźniaczym, starszym o trzy lata promie, który też pływał po Bałtyku) system był sterowany elektrycznie - zdalnie, z mostka kapitańskiego. Jak zauważa Czejarek, powołując się na relację jednego z dziewięciu ocalałych członków załogi Grzegorza Sudwoja (pełnił na promie funkcję drugiego elektryka) na Heweliuszu robiono to ręcznie. Potwierdzają to liczne relacje. Co oznacza, że marynarze musieli schodzić pod pokład, bez odpowiedniej łączności z kapitanem i samodzielnie odkręcać zawory, regulujące przepływ wody w zbiornikach biegając po pięć pięter w obie strony i kręcąc wielkimi korbami.

Dlaczego doszło do takiej sytuacji? Jak wynika z rozmów z żyjącymi świadkami zatonięcia promu, Heweliusz miał silniki do zaworów jak Kopernik, ale kapała na nie skraplająca się woda, ponieważ mechanizmy nie były niczym osłonięte. Jak usłyszeliśmy, w kółko trzeba je było naprawiać. Niestety, niedługo przed katastrofą zostały one zdemontowane, aby "raz na zawsze pozbyć się kłopotu". Jak konkluduje Czejarek, gdyby wtedy tego nie zrobiono, feralnej nocy zawory prawdopodobnie dałoby się szybko i sprawnie otworzyć, a potem zamknąć. A to, niestety, w decydującym momencie mogło przesądzić o katastrofie.

Helikoptery były w gotowości. Pilot potwierdza

W 6. odcinku podcastu "Heweliusz. Prawdziwa historia" dziennikarz radiowej Jedynki Roman Czejarek porusza też wątek polskich pilotów, którzy chcieli lecieć na ratunek tonącym, ale nie mogli. Wielu z nich czuje do dziś z tego powodu wyrzuty sumienia.

- Byłem wtedy w domu i obudził mnie telefon przed godziną 6 rano, z pilnym wezwaniem do jednostki. Ruch był wtedy na naszym wojskowym osiedlu, na którym mieszkaliśmy, bardzo duży, więc wiedziałem, że dzieje się coś bardzo ważnego - wspomina kapitan Robert Zawada. - Takie rzeczy się wcześniej nie zdarzały, żeby wzywali nas wszystkich tak na szybko. Pojechaliśmy do jednostki, w której stacjonowały śmigłowce ratownicze do ratowania życia ludzkiego i mienia na morzu. Po drodze dowiedzieliśmy się, że chodzi o problemy z "Heweliuszem". Już na miejscu dowiedzieliśmy się, że prom zatonął. W momencie, kiedy przyjechałem do jednostki śmigłowiec dyżurny był już uruchomiony. Kręciły się wirniki, był gotowy do startu - relacjonuje wojskowy.

Co to oznacza? - Załogi, które miały wtedy dyżur były w tak zwanej "gotowości numer dwa", czyli miały określony czas od otrzymania sygnału do startu. Jeśli śmigłowiec był już uruchomiony, oznaczało to, że ta gotowość została osiągnięta i śmigłowiec jest gotowy do startu - zaznacza Zawada. - Zakładam, że po godz. 7.00 (Heweliusz zatonął o 5.12 - przyp. red.) ta pierwsza załoga, która była w śmigłowcu mogłaby być na miejscu katastrofy. Oczywiście poza tym śmigłowcem, który był na dyżurze i był już uruchomiony, mieliśmy więcej śmigłowców i po to właśnie były ściągane te wszystkie załogi, które mogły brać udział w takiej akcji, żeby w ciągu dwudziestu minut, mogły lecieć kolejne śmigłowce. Niestety, nie poleciały - dodaje.

Co się stało tego poranka w Darłowie, dlatego nie doszło do startu śmigłowców? Jak relacjonuje kapitan Zawada, wszyscy zgromadzili się w sali odpraw i czekali na decyzję. - Nakreślaliśmy sobie na mapach rejon dokąd mamy lecieć, ustaliliśmy czas. Byliśmy gotowi do tego, żeby na sygnał pójść do śmigłowców i polecieć do miejsca katastrofy. Kilka śmigłowców mogło polecieć na raz. Ale oczywiście, najważniejszy był ten śmigłowiec dyżurny, który był już uruchomiony. Gdyby on poleciał wtedy, to jestem przekonany, że ta akcja potoczyłaby się inaczej - mówi pilot.

"Śmigłowiec mógł lecieć przy takiej pogodzie"

Zawada zapytany, dlaczego to się nie wydarzyło, przyznaje, że dziś pozostaje mu tylko gdybać. - Mówiono coś o tym, że w rejonie pracują Niemcy, że to oni dowodzą tą akcją. Być może to z ich przyczyny nie polecieliśmy, być może oni wydali taką decyzję? Tego nie wiem. Mówiło się też później, że to ze względu na pogodę - co ja dementuję, ponieważ skoro śmigłowiec był uruchomiony to znaczy, że dowódca załogi podjął taką decyzję, że jest w stanie przy takiej pogodzie polecieć. Był wtedy bardzo duży wiatr, ale dla śmigłowca wiatr jest ważny w dwóch fazach: przy uruchomieniu, ze względu na wirnik i przy wyłączeniu śmigłowca. Jeżeli on już był uruchomiony i gotowy, to według mnie pogoda nie miała tutaj znaczenia, jeśli chodzi o sam wylot - tłumaczy.

- Jestem przekonany, że gdyby dowódca mógł sam decydować o tym, to ten śmigłowiec by poleciał, a zanim kolejne. W pewnym momencie jednak odebrał telefon, po czym trochę się zdenerwował, że tak powiem łagodnie i rozkazał pilotowi dyżurnego śmigłowca wyłączyć maszynę i przyjść na salę do wszystkich pilotów. Załoga z tego co pamiętam, jeszcze się upewniła, czy na pewno ma wyłączyć, czy na pewno nie lecą no i niestety, decyzja była, że nie. Dlaczego, nie wiem - zastanawia się Zawada.

Jak konkluduje Czejarek, "to nie był telefon z Niemiec, ten zakaz lotu przyszedł z polskiej strony". Decyzja zapadła po naszej polskiej stronie i to daleko od Darłowa. Dokumentów już nie ma, ale autor podcastu "Heweliusz. Prawdziwa historia", zapowiada, że będzie szukał dalej.

Co zatopiło Heweliusza?

We wcześniejszym odcinku podcastu Roman Czejarek wyjaśnia też, czy wylanie dziesiątek ton betonu na pokład "Heweliusza" przyczyniło się do późniejszej katastrofy, czy uszkodzona furta rufowa była bezpośrednim zagrożeniem i dlaczego kapitan Ułasiewicz wykonał zwrot przecinający linię wiatru. Zachęcamy do wysłuchania.

"Heweliusz. Prawdziwa historia". Milion odsłuchań podcastu Polskiego Radia

Seria autorstwa Romana Czejarka opowiada o katastrofie promu "Jan Heweliusz" z 1993 roku. Cykl powstał w oparciu o archiwalne nagrania Polskiego Radia i rozmowy z żyjącymi świadkami. Po emisji kolejnych odcinków zaczęli się do autora zgłaszać ludzie, którzy przez lata milczeli. - Po premierach rozdzwoniły się telefony. Zgłaszają się osoby, które przez trzy dekady nie chciały mówić. Chcą opowiedzieć, co pamiętają, prostować fakty, dopowiadać szczegóły. Nie spodziewałem się takiego odzewu - mówi Czejarek, dziennikarz radiowej Jedynki.

Podcast "Heweliusz. Prawdziwa historia" przekroczył już milion odtworzeń. Zachęcamy do wysłuchania wszystkich odcinków (TUTAJ).

"Heweliusz. Prawdziwa historia" dostępny jest w serwisach You Tube, Spotify, Apple Podcasts oraz na stronie polskieradio.pl.

Źródło: Polskie Radio/mg

Polecane

Wróć do strony głównej