Ekspert: jeśli się spoźnimy, na stole zostanie tylko brexit i "no deal", umowy nie będzie
- Wciąż jest wiele możliwości i otwarte są różne scenariusze, ale czas nagli. Brexit bez umowy może okazać się w pewnym momencie jedynym możliwym wariantem dlatego, że wszystkie pozostałe okazały się zbyt trudne do wynegocjowania - mówi portalowi PolskieRadio24.pl Łukasz Kulesa (European Leadership Network).
2019-01-21, 10:54
- Przeciwko twardemu brexitowi opowiada się większość Brytyjczyków – zauważa Łukasz Kulesa, dyrektor ds. badań European Leadership Network w Londynie. - Paradoksalnie, konflikt polityczny w parlamencie brytyjskim czyni z niego niezwykle prawdopodobny scenariusz. Póki godzina zero nie wybiła, teoretycznie opcji jest bardzo wiele – łącznie z poprawieniem umowy z UE oraz drugim referendum, które mogłoby odwołać brexit – mówi ekspert.
Odwołanie brexitu w głosowaniu – to byłaby opcja najlepsza dla Europy. Jednak decyzję ws. referendum trzeba byłoby podjąć niemal natychmiast, bo szykują się wybory do Parlamentu Europejskiego, a później trzeba zacząć negocjować ustalenia w sprawie unijnego budżetu na kolejne lata. Niewiele wskazuje na to, że Londyn jest gotowy na taki krok.
Dlaczego zaś premier Wielkiej Brytanii przygotowała umowę, z której nie ma żadnego pożytku? Jakie jeszcze scenariusze możemy zobaczyć w niedługiej przyszłości? Co oznacza twardy brexit? Zapraszamy do lektury wywiadu.
***
REKLAMA
PolskieRadio24.pl: Premier Theresa May przegrała głosowanie w sprawie brexitu. Wynegocjowaną przez nią umowę z UE w sprawie wyjścia Londynu z UE odrzuciła dużą większością brytyjska Izba Gmin. May ocaliła jednak rząd i wyznaczyła kolejną datę głosowania, co brexitowego patu jednak w żaden sposób nie rozwiązuje. Powstał chaos, pokazuje się nowe warianty, są jakieś rozmowy. Ale tak naprawdę - w którą stronę zmierza teraz rozwój wypadków? Czy jesteśmy skazani na same niewiadome?
Łukasz Kulesa, dyrektor ds. badań European Leadership Network (Londyn): W brytyjskiej debacie politycznej mamy do czynienia z takim poziomem zamieszania i taką spiralą emocji, że trudno cokolwiek prognozować. Racjonalne argumenty mają w tym przypadku znaczenie drugorzędne.
Mamy tu kilka paradoksów. Najważniejszy to pozycja rządu. Z jednej strony katastrofalna przegrana premier Theresy May w głosowaniu nad porozumieniem w sprawie wyjścia z Unii Europejskiej i o okresie przejściowym, które brytyjska premier wynegocjowała. Nie ma zatem poparcia swojej własnej partii w tym zakresie. Z drugiej strony, następnego dnia, gdy głosowano nad wotum nieufności, część posłów jej partii, która głosowała przeciw planowi dzień wcześniej, poparła rząd. Rząd nie może zatem upaść, ale nie może też rządzić.
Po drugie, dużo łatwiej powiedzieć, na co Izba Gmin się nie godzi, niż na co się zgadza. Większość posłów nie chce wyjścia bez umowy przejściowej, czyli tzw. "twardego brexitu". Większość odrzuca tę umowę, która jest na stole. Ale nie ma zgody co do tego, jakie mogłoby być pozytywne rozwiązanie sytuacji.
Na 29 stycznia premier Wielkiej Brytanii zaplanowała kolejne głosowanie. Jednak cudu nie będzie, szanse na przyjęcie umowy nie urosną do tej pory. Pojawiają się w dyskusji kolejne opcje: nowe referendum, wyjście bez umowy, etc. Jakie w ogóle mamy opcje na stole? W dyskusjach się mnożą, czy rzeczywiście jest ich całkiem sporo?
Do 29 stycznia premier ma przestawić swój ”plan B”. Trwa analiza opcji i dyskusje nad tym, czy porozumienie wynegocjowane przez premier May może zostać w jakiś sposób zmienione, ulepszone po to, by przekonać część posłów, którzy odrzucili poprzednią wersję, by tym razem poparli umowę. Problemem jest brak czasu, bo zgodnie z aktem parlamentu brytyjskiego, Wielka Brytania wychodzi z UE 29 marca. UE wskazuje, że nie zgodzi się na natychmiastową renegocjację tej umowy zgodnie z nowymi brytyjskimi warunkami, tym bardziej, że ich jeszcze nie podano. Rząd brytyjski stara się określić, jakiego rodzaju zmiany w tej umowie mogłyby uzyskać poparcie większości w parlamencie brytyjskim, ale potem tego rodzaju nową propozycję porozumienia trzeba będzie przedstawić w Brukseli, by uzyskać zgodę Unii.
REKLAMA
Ulepszona formuła obecnego porozumienia i przedstawienie go w Brukseli to zatem pierwsza opcja. Drugi wariant – to coś absolutnie innego, na przykład opracowanie porozumienia, w którym Wielka Brytania przyjęłaby taki model stosunków z UE, jakie obecnie ma Norwegia. Jednak problem tutaj jest taki, że trzeba negocjować od samego początku. Trzecia opcja to pozostawienie sytuacji bez zmian, Wielka Brytania pozostaje w klinczu, a 29 marca wychodzi z UE, bo żadnej innej opcji nie udało się przyjąć.
Jest kilka innych możliwości, w tym dotycząca drugiego referendum. Jednak do końca nie wiadomo, o czym to referendum miałoby być.
Szkoci postulują na przykład odwołanie wyjścia z UE. Odwołanie brexitu sugerował w swoim tweecie szef Rady Europejskiej Donald Tusk. Nie jest to traktowane jako scenariusz science fiction.
Patrząc z boku, to wydaje się najprostszym rozwiązaniem. W Wielkiej Brytanii rzeczywiście trwa kampania nad tzw. people’s vote, ponownym oddaniem ludziom prawa głosu. Argumentacja jest taka, że pomiędzy referendum a 2019 rokiem zdarzyło się tyle, że brytyjscy wyborcy powinni dostać jeszcze jedną szansę głosowania, mając pełnię wiedzy na temat tego, co oznacza tak naprawdę wyjście z Unii Europejskiej i jakie są szanse Wielkiej Brytanii poza UE. To oznaczałoby głosowanie jeszcze raz nad tym samym pytaniem. Krytycy tego pomysłu mówią jednak, że niewiele ma to wspólnego z zasadami demokracji, jeśli głosujemy nad tą samą kwestią co kilka lat, aż do uzyskania „właściwego” rozwiązania.
Tak, to głębszy problem – jak sprawić, żeby wyborcy wiedzieli czego chcą i jak to uzyskać. Jednak to też broń obosieczna.
Z punktu widzenia UE pozostanie Wielkiej Brytanii byłoby najlepszym rozwiązaniem. Trzeba jednak zauważyć, że wynik drugiego referendum nie byłby przesądzony. Ogłoszenie referendum mogłoby mieć poważne konsekwencje dla samej natury systemu politycznego i stosunku Brytyjczyków do polityki: można się spodziewać dalszego pogłębienia podziałów politycznych w kraju.
REKLAMA
Z drugiej strony czas nagli, jak pan powiedział, i widmo brexitu bez umowy rośnie w oczach. Wiceszef MSZ Konrad Szymański powiedział, że jeśli negocjacje miałyby się przeciągnąć, to Wielka Brytania musiałaby mieć reprezentację europosłów w Parlamencie Europejskim. Jak można pociągnąć tę myśl dalej, wybory już w maju, trzeba by robić kampanię. Co z tego by wynikło, trudno stwierdzić. A z drugiej strony, ten brexit bez umowy – to wedle polityków opcja, której trzeba uniknąć, to tarapaty.
Jeśli w Wielkiej Brytanii jest jakaś większość – to właśnie przeciwko twardemu brexitowi. Większość Brytyjczyków jest mu przeciwna. Nie chcą wyjścia bez umowy i powrotu do handlu z UE na zasadach WTO.
Jednak rzeczywiście decyzji nie można odkładać w nieskończoność. Wybory do PE to jedna kwestia. W dalszej perspektywie są decyzje dotyczące środków budżetowych UE – trzeba mieć jasność, czy liczymy Brytyjczyków, czy nie.
Jeśli mowa o przedłużeniu negocjacji poza marzec, to albo mamy na myśli bardzo techniczne wydłużenie o miesiąc lub dwa, albo całkiem inne podejście, które uwzględnia m.in. uczestnictwo Brytyjczyków w wyborach do PE.
Czyli jak długim przedłużeniu?
Co najmniej o rok, jeżeli nie dłużej. Ale wtedy rzeczywiście musiałaby być jasna perspektywa, że przedłużenie przyniesie wyjście z sytuacji. Albo musiałoby prowadzić do kolejnego referendum, albo do zakończenia rozmów umową, którą wszyscy będą w stanie zaakceptować.
REKLAMA
Zatem w tej chwili coraz bardziej prawdopodobne stają się scenariusze negatywne.
Czyli?
Wyjścia bez porozumienia.
Wielu polityków – w Polsce niemal wszyscy – przestrzegają przed wyjściem bez umowy.
Przede wszystkim dlatego, że trzeba będzie handlować z Wielką Brytanią na całkiem innych zasadach. Będzie okres niepewności związany z tym, jak mają się kształtować przepływy finansowe, przepływy osobowe, przepływ towarów.
Czy będą osobne negocjacje, z różnymi państwami?
Ze strony UE będzie wspólne podejście, natomiast Londyn będzie musiał w najbliższym czasie przyjąć szereg aktów prawnych, m.in. żeby regulować status obywateli UE w Wielkiej Brytanii.
REKLAMA
Jest to do zrobienia, natomiast z wyjściem bez porozumienia wiąże się pewien okres chaosu.
To nie jest wyjście, które obecnie jest preferowane przez większość – nawet w brytyjskim parlamencie. Może się jednak okazać, że to scenariusz, który się po prostu sam ziścił dlatego, że wszystkie pozostałe okazały się zbyt trudne do wynegocjowania.
Nie można przekładać terminu wyjścia w nieskończoność.
Czy da się teraz wskazać winnych chaosu? Może to okoliczności? Najpierw długo wypracowywano umowę, a teraz ona do niczego się nie przydaje.
Wielka Brytania przystąpiła do procesu negocjacji z oczekiwaniem, że Unia Europejska będzie dużo bardziej otwarta na propozycje brytyjskie, ułatwi wyjście Londynu z UE i utrzymanie bliskich kontaktów po brexicie.
REKLAMA
Z tym wiązało się założenie, że im bliżej końca negocjacji, tym bardziej stronie unijnej będzie zależało na porozumieniu i jeśli jakieś państwa będą miały z nim problemy, to wtedy ci wielcy, którzy są zainteresowani dobrymi stosunkami z Londynem, tacy jak Niemcy czy Francja, przejmą negocjacje, by proces przebiegł sprawnie.
To okazało się iluzją. UE bardzo twardo trzymała się ustaleń, nie dała się wewnętrznie rozbić, trzymała się takich spraw, jak konieczność utrzymania ”otwartej” granicy między Irlandią a Irlandią Północną.
Pod tym względem UE zrobiła jednak po prostu to, czego należało się spodziewać. Szybko przyjęła mandat negocjacyjny, oparty na założeniu, że państwo, które opuszcza UE, nie dostanie żadnych prezentów od Unii w postaci ułatwionego dostępu do jej rynku.
Brytyjczycy czekali na ustępstwa ze strony UE. Kiedy te nie nastąpiły, premier Theresa May podpisała porozumienie, które samo w sobie jest realistycznym kompromisem, ale co do którego wiedziała, że nie ma poparcia w jej partii.
REKLAMA
Zatem przyczyną numer jeden chaosu jest nierealistyczne podejście Wielkiej Brytanii. Ponadto w Wielkiej Brytanii w ostatnich latach większość energii szła na walki wewnętrzne – wewnątrz Partii Konserwatywnej, pomiędzy Partią Konserwatywną i Partią Pracy. Te walki były tak wyniszczające i zajmowały tak wiele czasu, że negocjacje z Brukselą spadły niemal na drugi plan.
A zatem na poziomie taktycznym Wielka Brytania niestety zbyt optymistycznie podeszła do swojej pozycji negocjacyjnej. Na poziomie strategicznym, otwarte pozostaje pytanie czy samo referendum było konieczne i czy przed referendum inne państwa Unii zrobiły wszystko żeby przekonać sceptyków w Wielkiej Brytanii, że członkostwo w UE się opłaca.
***
Z Łukaszem Kulesą, dyrektorem ds. badań European Leadership Network rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl
REKLAMA