Wykryto ognisko koronawirusa we Włoszech? Media piszą o "najgorszym możliwym miejscu"
Czarne chmury gromadzą się nad małym szpitalem w miejscowości Codogno w Lombardii na północy Włoch. Media zaznaczają, że - jak wszystko na to wskazuje - to z tamtejszego pogotowia rozprzestrzenił się koronawirus, wywołując liczne zachorowania i paraliż regionu. Mieszkańcy mówią, że sytuacja w miasteczku jest wręcz dramatyczna.
2020-02-25, 11:55
Premier Włoch Giuseppe Conte oświadczył w poniedziałek, że w jednym ze szpitali nie przestrzegano wymaganych w związku z rozwijającą się w Chinach epidemią procedur sanitarnych, co mogło spowodować powstanie ogniska zachorowań. Nazwy placówki nie wymienił, ale prasa wskazuje na szpital w Codogno, bo to tam kilka dni wcześniej stwierdzono pierwszy przypadek zarażenia groźnym wirusem na terytorium Włoch.
Powiązany Artykuł
Koronawirus w Korei Płd. Grupa religijna może być ogniskiem choroby
Na pogotowie zgłosił się wtedy z wysoką gorączką 38-latek, który nigdy nie był w Chinach, ale zjadł kolację z kolegą, który stamtąd wrócił. Chory nie wiedział, że jest zarażony, na pogotowiu przebywał z innymi pacjentami. Badanie potwierdziło obecność patogenu dopiero po drugiej wizycie. Zarażonych jest kilka osób z personelu medycznego, który miał kontakt z chorym, a także inne przebywające tam wtedy osoby.
Pojawiła się coraz mocniejsza hipoteza, że na tym małym pogotowiu, a więc w najgorszym miejscu z możliwych - jak zaznacza dziennik "Il Messaggero" - powstało ognisko koronawirusa, który następnie rozszerzył się w różnych kierunkach Lombardii. Według gazety, kiedy uruchomiono specjalne procedury wymagane w związku z chińskim wirusem, było już za późno. Jego szerzenie się wywołało paraliż niemal całego regionu.
Niesprawiedliwe zarzuty?
Wypowiedź Conte o nieprzestrzeganiu precyzyjnych procedur "w jednym ze szpitali" wywołała oburzenie we władzach Lombardii, rządzonej przez opozycyjną, prawicową Ligę.
REKLAMA
- To zarzuty niesprawiedliwe, bronię lekarzy ze szpitala w Codogno. Wywiązali się ze swych obowiązków i zastosowali procedury wyznaczone przez Ministerstwo Zdrowia i Światową Organizację Zdrowia, zgodnie z którymi należało zrobić test tylko osobom wracającym z Chin, a na początku wręcz mówiono, że tylko z Wuhan - oświadczył szef regionalnego wydziału do spraw opieki społecznej Giulio Gallera.
- Niech Conte zostawi lekarzy z Codogno w spokoju - stwierdził przedstawiciel władz regionu, gdzie potwierdzono zdecydowaną większość z ponad 229 przypadków we Włoszech.
Gallera zarzucił rządowi i Obronie Cywilnej, że nie dostarczono odpowiedniej liczby maseczek ochronnych i testów na badanie obecności wirusa Covid-19. Obecnie pogotowie w 14-tysięcznym Codogno jest zamknięte, a cała miejscowość została uznana za jedną z tzw. czerwonych stref, czyli gmin-ognisk zachorowań i z tego powodu jest praktycznie odcięta od świata. W regionie mieszka około 50 tysięcy osób.
Tezę o tym, że to stamtąd wyszedł wirus, zdaje się też potwierdzać przypadek pracownika urzędu stanu cywilnego w Lodi, zarażonego koronawirusem. Jak się okazało, był on na tym pogotowiu z powodu problemów z sercem w chwili, gdy przebywał tam 38-latek, nazwany "pierwszym pacjentem".
REKLAMA
"Zostaliśmy porzuceni"
"La Repubblica" pisze we wtorek o "buntownikach", którzy uciekają z zamkniętego kordonem sanitarnym Codogno. Przytacza wypowiedzi mieszkańców, którzy mówią: "Zostaliśmy porzuceni. Nie wystarczy skazać 50 tysięcy osób na izolację, trzeba im pomagać".
- Musimy jakoś przetrwać. Rządzący powtarzają w telewizji, że wszystko jest w porządku, ale tu sytuacja jest dramatyczna - powiedział mieszkający tam Luigi Toselli.
W reportażu z miasteczka opisano, jak mieszkańcy opuszczają je ukradkiem bocznymi drogami, unikając kontroli wojska oraz policji i jadą na zakupy dla siebie i potrzebujących pomocy osób starszych do pobliskiego Lodi, bo w Codogno brakuje świeżej żywności, maseczek ochronnych i lekarstw.
"Nikt nie chce nikogo zarazić, ale reguły nie mogą lekceważyć realnej sytuacji" - stwierdził handlowiec z rejonu ogniska koronawirusa. Sytuację w miejscowym szpitalu określa się jako bardzo trudną, bo część personelu jest chora, a niektórzy przechodzą kwarantannę. Brakuje lekarzy i pielęgniarek, zarażeni przebywają zaś w pobliżu innych chorych" - twierdzi "La Repubblica".
REKLAMA
mr
REKLAMA