Kryzys w obozie Republikanów. Co po erze Donalda Trumpa?

2021-01-20, 18:00

Kryzys w obozie Republikanów. Co po erze Donalda Trumpa?
Donald Trump. Foto: Shutterstock/Michael Candelori

Przegrana Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich jest dla Partii Republikańskiej zamknięciem pewnej epoki. W najbliższych miesiącach czeka ją czas rozliczeń z przeszłością i próba zredefiniowania się na przyszłość. Na razie jednak na horyzoncie dostrzec można duży wewnętrzny kryzys i coraz głębsze podziały. W obozie Republikanów nie ma też wyraźnego lidera pokroju ustępującego prezydenta.

Donald Trump miał bardzo dużą opozycję wewnątrz własnej partii już od czasu prawyborów w 2016 roku. - Od początku był on sporym zagrożeniem dla Partii Republikańskiej. Przyszedł z zewnątrz i ją po prostu przejął, nie będąc wcześniej politykiem. Establishment ma oczywiście wpływ na kształt partii, ale ostatnie słowo w Stanach Zjednoczonych należy do wyborców, którzy sami wybierają swojego partyjnego lidera - podkreślił w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl dr Tomasz Płudowski z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.

Powiązany Artykuł

trump 1200 shutterstock.jpg
Miliarder, skandalista i showman. Sylwetka Donalda Trumpa

Inny nasz rozmówca, Artur Wróblewski z Uczelni Łazarskiego również wskazał, że Donald Trump od początku był bardzo sceptycznie odbierany przez dużą część republikańskich polityków. - On zawsze był postrzegany jako ciało obce. Był wcześniej Demokratą, potem nie przynależał do żadnego ugrupowania i dopiero stosunkowo późno stał się Republikaninem. Wiadome więc było, że stare elity będą od razu chciały go usunąć, gdy tylko zobaczą jego słabość - stwierdził amerykanista.

Oskarżenia z własnego obozu

Opozycja wobec Trumpa była wśród Republikanów widoczna nawet po zwycięstwie nad Hillary Clinton, ale większość polityków partii wychodziła z założenia, że lepiej jest żyć z prezydentem w symbiozie i nie zaogniać sporów. Nie znaczy to jednak, że nie było w tym czasie ideowych nieścisłości. Trump paradoksalnie miał większe wsparcie wśród zagorzałych wyborców niż w zapleczu swojego ugrupowania. Od dawna tliły się tam bowiem konflikty, które tylko potrzebowały zapalnika, by ostatecznie wybuchnąć.

Owym zapalnikiem stały się tragiczne wydarzenia na Kapitolu, gdy rozwścieczony tłum wdarł się do siedziby amerykańskiego kongresu. W zamieszkach i starciach z policją zginęły cztery osoby. Kilka godzin wcześniej Donald Trump podczas wiecu poparcia wielokrotnie nazwał ostatnie wybory fałszerstwem i wezwał republikańskich polityków do odrzucenia głosów elektorów ze spornych swing states. Sugerował przy tym jednocześnie, że jeśli tego nie zrobią, to obóz skupiony wokół niego będzie próbował w przyszłości ich bojkotować.

Tom Cotton, republikański senator ze stanu Arkansas - niegdyś jeden ze zwolenników Trumpa - skomentował to bardzo jednoznacznie. - Czas, aby prezydent zaakceptował wyniki wyborów, przestał wprowadzać w błąd Amerykanów i potępił przemoc tłumu - stwierdził Cotton cytowany przez Politico.

Z kolei senator Roy Blunt z Missouri, były lider republikańskiej większości w Izbie Reprezentantów, ocenił, że nie chce już słuchać, co Trump ma do powiedzenia. - To był tragiczny dzień, a on był temu współwinny - powiedział. - Jestem w polityce od dawna i nigdy jeszcze nie martwiłem się tak bardzo o to, jak Ameryka wygląda w oczach reszty świata - dodał.

Przewodnicząca Konferencji Republikanów w Izbie Reprezentantów Liz Cheney, która nie była wcześniej jednoznacznie krytyczna wobec Trumpa, te wydarzenia komentowała w ostrych słowach. - Nie ma wątpliwości, że to prezydent podburzył ten tłum, prezydent się do niego zwracał - powiedziała w Fox News już po ewakuacji Kapitolu. - To on wywołał ten pożar - stwierdziła.

Partia chce się pozbyć Trumpa

Ostatecznie tylko sześciu Republikanów poparło zastrzeżenia co do zatwierdzenia głosów elektorskich z Arizony. Reszta odwróciła się od Donalda Trumpa.

Nasi rozmówcy zgodnie przyznają, że ta sytuacja obrazuje ogromne podziały w partii, które istniały już od dłuższego czasu, ale teraz wyszły na światło dzienne.

- Wielu polityków bardzo przestraszyło się tego, co się stało na Kapitolu - uświadomili sobie, że w dłuższej perspektywie Trump może im bardziej zaszkodzić niż pomóc. Jest wśród Republikanów bardzo duża grupa, która uważa, że należy go usunąć z polityki na stałe, więc teraz w wyniku jego osłabienia mogą spróbować wraz z Demokratami przeprowadzić procedurę impeachmentu i skorzystać z szansy na wyeliminowanie go z partyjnych struktur. Uniemożliwiłoby mu to też kandydowanie w wyborach prezydenckich w 2024 roku - podkreślił dr Tomasz Płudowski.

Powiązany Artykuł

Kapitol Trump PAP 1200.jpg
Cel: Kapitol. Historia ataków na siedzibę Kongresu

- To zachowanie, gdy opuszczają Trumpa jego - wydawałoby się - wierni przyjaciele, pokazuje, że opozycyjni Republikanie poczuli krew, a partia wróci znowu do swojej wewnętrznej rozgrywki, która toczyła się tam na długo przed Trumpem - stwierdził zaś Artur Wróblewski.

W środę Izba Reprezentantów postawiła prezydentowi Donaldowi Trumpowi formalny zarzut podburzenia swoich zwolenników do buntu przeciwko państwu. Teraz sprawą zajmie się Senat. Co ciekawe - jak donosi część mediów liberalno-lewicowych za Oceanem - rozwiązanie może poprzeć także część Republikanów, w tym lider tego ugrupowania w Senacie. Media te informowały, że Mitch McConnell miał powiedzieć swoim współpracownikom, iż - jego zdaniem - Trump zasługuje na impeachment.

McConnell, druga po ustępującym prezydencie osoba w hierarchii Partii Republikańskiej, ma - według "New York Timesa" - uważać, że procedura ułatwi pozbycie się Trumpa z partii i ma on zachęcać polityków swojego obozu do poparcia tej inicjatywy.

Co dalej?

Republikańscy politycy muszą się jednak zastanowić, czy takie twarde rozstanie z Donaldem Trumpem jest im na rękę. Odchodzący prezydent ma liczne grono zwolenników, a paradoksalnie ostatnie wybory - mimo że przegrane - pokazały, iż zdobył on więcej głosów niż w 2016 roku.  

Niezaprzeczalne są też jego osiągnięcia, które na pewno dostrzegają konserwatywni wyborcy. Przez cztery lata rządów Trump m.in. ograniczył liczbę migrantów i uchodźców przyjmowanych przez USA, szczególnie z Bliskiego Wschodu, wycofał się z porozumienia klimatycznego z Paryża, doprowadził do renegocjacji układu handlowego NAFTA i rozpoczął ostrą wojnę celną z Chinami. Ponadto wraz z Republikanami w Kongresie przeforsował redukcję podatków i zniósł znienawidzony przez konserwatystów obowiązek wykupienia ubezpieczeń zdrowotnych.

Nierozsądne byłoby więc tak twarde odcinanie się od tego, co wspólnie realizowali. - Trump, przegrywając wybory, stracił swój powab, ale on wciąż jest użyteczny i może dalej zyskiwać głosy - uważa amerykanista Artur Wróblewski.

Twarde rozstanie Republikanów z Trumpem zrodziłoby też ewentualność, że zacznie on tworzyć swoje własne ugrupowanie polityczne. Byłoby to dla obu stron szczególnie niebezpieczne, gdyż zaczęłyby one walczyć o tego samego konserwatywnego wyborcę, co stworzyłoby kolejną linię konfliktu na i tak już mocno osłabionej prawicy. - Republikanie na pewno to dostrzegają i prawdopodobnie nie wyrzucą go w tak zdecydowany sposób na "śmietnik historii". Wielu dalej może chcieć się go trzymać i korzystać z jego zdolności przyciągania tłumów, bo takiego talentu nie da się kupić. W polityce amerykańskiej Trump nie powiedział jeszcze ostatniego słowa - stwierdził Artur Wróblewski z Uczelni Łazarskiego.

Medialna marginalizacja

Do podziałów i problemów konserwatywnego obozu w USA swoje pięć groszy dorzucą też prawdopodobnie korporacje tzw. Big Techu. Zapowiedzią tego jest zablokowanie Donalda Trumpa na Twitterze, Facebooku, Instagramie i uniemożliwienie przez Apple oraz Google działania Parlera na urządzeniach mobilnych. Social media mają dla Republikanów kluczowe znaczenie, ponieważ ta część amerykańskiej sceny politycznej od lat jest marginalizowana w tradycyjnych środkach przekazu. 

Powiązany Artykuł

trump 1200 shutterstock.jpg
Pat wokół mediów społecznościowych. Republikanie są w szczególnie trudnej sytuacji

Donald Trump wygrał w 2016 roku wybory m.in. dzięki świetnemu dopasowaniu do ery mediów społecznościowych, więc w obliczu aktualnych problemów z technologicznymi gigantami Republikanie powinni próbować swoją komunikację zdefiniować na nowo. Rozmówcy portalu PolskieRadio24.pl zgodnie przyznają, że nie ma co walczyć z uporem wielkich prywatnych korporacji, jak Facebook czy Twitter, które - wedle amerykańskich przepisów - mogą blokować dostęp do kont zgodnie ze swoim widzimisię. 

Dlatego - jak podkreślają eksperci - konserwatyści w Stanach powinni postawić na tworzenie własnych środków masowego przekazu. - To nie jest tak, że Republikanie są biedną partią marginesu i nie mają związków z wielkim biznesem. Są w stanie tworzyć od postaw swoje media, zarówno tradycyjne, jak i społecznościowe - uważa dr Tomasz Płudowski z UKSW.

- Partia Republikańska powinna skrzyknąć się i stawić opór temu, co się dzieje, ale wydaje mi się, że aktualnie są zbyt podzieleni, by móc coś efektywnie razem zrobić - stwierdził zaś Artur Wróblewski z Uczelni Łazarskiego.

Kryzys władzy

Amerykaniści wskazują również, że w przypadku trwałego odcięcia się od Donalda Trumpa albo jego odejścia z polityki, Republikanie zostaną bez jednoznacznego przywódcy. Brak bowiem na horyzoncie konkretnego kandydata, który pociągnąłby za sobą całą partię.

Wśród polityków, którzy są wymieniani jako możliwi liderzy, padają najczęściej nazwiska senatorów Mitcha McConnella i Teda Cruza. Pierwszy z nich jest jednak już w dosyć zaawansowanym wieku, a drugi - mimo wcześniejszych oporów - był w ostatnim czasie jednym z najbardziej zagorzałych zwolenników Donalda Trumpa i powielał jego narrację o skradzionych wyborach, co może być źle postrzegane przez stary establishment partii.

Przed Republikanami niewątpliwie trudny czas redefinicji i poszukiwania, w jaki sposób zacząć funkcjonować po erze prezydentury Donalda Trumpa. Mogą się też pojawić problemy w komunikacyjnym dotarciu nawet do stałych wyborców. Wydaje się więc, że w najbliższej przyszłości na ich wewnętrznych sporach najbardziej skorzystają Demokraci.

Jakub Popławski

Polecane

Wróć do strony głównej