"Ukraińcy nie mogli działać z zaskoczenia, a do ataku frontalnego mieli za mało sił". Ekspert o kontrofensywie
Analityk Mariusz Cielma powiedział, że "trwająca od lata ukraińska kontrofensywa nie zakończyła się sukcesem". Jak ocenił, "do skutecznej kontrofensywy potrzebny jest albo element zaskoczenia, albo duże zasoby, którymi można konsekwentnie przełamywać obronę przeciwnika, a Ukraińcy nie mieli ani jednego ani drugiego".
2023-11-11, 07:34
- Najogólniej rzecz biorąc, dla skutecznej ofensywy potrzebne jest przełamanie frontu albo przez nagłe uderzenie nawet i mniejszych sił, ale z zaskoczenia i wyjście na zaplecze przeciwnika, albo przez walenie "jak młot w ścianę", czyli konsekwentne, fala za falą atakowanie linii obrony. Do tego drugiego scenariusza potrzebne są duże zasoby i przewaga liczebna, którą umownie przyjmuje się na poziomie trzy do jednego - wyjaśnił redaktor naczelny "Nowej Techniki Wojskowej" Mariusz Cielma, analizując "ograniczone sukcesy" ukraińskiej kontrofensywy na południu Ukrainy.
"Pakiet pomocy nie był wystarczający"
Jak tłumaczył, Ukraińcy takich sił nie mieli "i nie mogli mieć". - Pakiet pomocy zachodniej nie był mały, ale nie był też wystarczająco duży, by móc dokonać wyłomu zwłaszcza w warunkach, gdy przeciwnik długo przygotowywał się do obrony, zbudował wielowarstwową obronę z fortyfikacjami, nazwaną linią Surowikina - mówił ekspert.
- Efektu zaskoczenia, podobnego do tego, który obserwowaliśmy w ubiegłym roku w obwodzie charkowskim, też być nie mogło. O ukraińskiej kontrofensywie mówiło się od wielu miesięcy przed jej rozpoczęciem. Rosjanie mieli czas na okopywanie się, a także byli w stanie przewidzieć, w których miejscach Ukraińcy będą atakować - dodał.
Rosjanie, jak wskazał, "spodziewali się ataku i na pewno byli w stanie ocenić, które miejsca mogą być wrażliwe i przydatne dla strony ukraińskiej". - Mieli wiele miesięcy, żeby zbudować cały system fortyfikacji i kilka linii obronnych - powiedział.
REKLAMA
"Dostawy były rozciągnięte w czasie"
Według Cielmy "sprawa dostaw zachodniego sprzętu dla Ukrainy była rozciągnięta w czasie i armia rosyjska miała dużo więcej czasu na przygotowanie się". - Można dyskutować, czy jest to kwestia ilości dostarczonego sprzętu, bo na pewno mogłoby być go więcej. Ważnym problemem był jednak brak czasu na pełne przeszkolenie. Dla porównania na Zachodzie, np. w Polsce batalion szkoli się trzy lata, a na Ukrainie żołnierze dostawali kilka tygodni - podkreślił.
Jego zdaniem, sposób ataków - małymi grupami z niewielką ilością sprzętu, potwierdza, że siły ukraińskie prawdopodobnie nie zdołały w krótkim czasie osiągnąć zdolności do współdziałania na poziomie większych formacji i różnych rodzajów wojsk, bo "to wymaga najwięcej czasu".
>>> INWAZJA ROSJI NA UKRAINĘ - zobacz serwis specjalny <<<
- Ta wojna charakteryzuje się tym, że obie strony bardzo dużo wiedzą o przeciwniku. Rosjanie mają po ukraińskiej stronie wiele osób, które przekazują im informacje o znaczeniu wojskowym. Są techniczne środki rozpoznania, od dronów po satelity - zaznaczył rozmówca.
REKLAMA
- Strona rosyjska dość dobrze weryfikowała informacje na temat nowych sił tworzonych po stronie ukraińskiej, mieli dość dobre rozpoznanie nawet w tzw. białym wywiadzie. We współczesnej wojnie nie da się takich rzeczy ukryć. A skoro tak dużo było wiadomo, to (Rosjanie) się przygotowywali. W obronie wiele słabości rosyjskiej armii znika - obrona w miejscu na ufortyfikowanych pozycjach, nie muszą się przemieszczać, sprawnie komunikować - dodał.
Narażenie się na ataki
- Z kolei armia ukraińska znalazła się w podobnej sytuacji jak Rosjanie w walkach pod Bachmutem, Sołedarem czy - teraz - Awdijiwką - ocenił. - Muszą iść do przodu, wysunąć się poza bezpieczne własne linie, a to - w warunkach braku kontroli nad niebem, narażenie na ataki. Taki typ walki przewiduje, że przemieszczać muszą się wszyscy - pojazdy opancerzone, piechota, za nimi artyleria i obrona przeciwlotnicza. Ukraińcy szli na ogromne pola minowe bronione rosyjską artylerią. To oznacza, że wojsko musi jechać w kolumnie za pojazdem do rozminowywania, są dobrym wówczas celem do ostrzału i z obawy o kolejne miny nie mają możliwości rozproszenia się w terenie - tłumaczył Cielma.
- Ofensywa ukraińska była prowadzona bez panowania w powietrzu. I chodzi nawet nie o panowanie nad polem walki tradycyjnym lotnictwem, np. podnoszony brak samolotów F-16, ale o niezdolność do wyizolowania pola walki od rosyjskich dronów, czyli braki w środkach do walki elektronicznej zakłócającej powietrzne bezzałogowce. Te są na masową skalę używane przez obie strony. Dla Rosjan na polu walki drony, w tym komercyjne, były "oczami". Bezzałogowców używali zarówno do naprowadzania swojej artylerii, jak i do ataków. Widzieliśmy również zwiększone wykorzystanie amunicji krążącej Lancet. One były skuteczne do atakowania ukraińskiego sprzętu i w dużym stopniu rekompensowały słabości rosyjskiej artylerii w walce kontrbateryjnej, czyli z artylerią ukraińską - wyjaśnił analityk.
- Ukraińcy ostrzelali HIMARS-ami rosyjskie bazy na okupowanych terenach. Zlikwidowali wysokich rangą dowódców
- Ukraina: przedłużono stan wojenny i powszechną mobilizację. Zełenski podpisał dokumenty
- Rośnie przyczółek za Dnieprem, masowo produkowane drony polecą nad Rosję. Ekspert o zimowym froncie i o planie Putina
Rosjanie mieli stosunkowo dużą swobodę działania w powietrzu. Znad swoich pozycji skutecznie atakowali ukraińskie pojazdy śmigłowcami szturmowymi Ka-52 przy pomocy pocisków kierowanych o zasięgu blisko 10 km. - Dzięki temu maszyny mogły być w bezpiecznej dla siebie odległości i skutecznie atakować. To inna sytuacja niż w pierwszych miesiącach wojny, gdy to Rosjanie musieli operować nad terenem przeciwnika, ponosząc przy tym duże straty - mówił Cielma. Statyczna pozycja w obronie umożliwiła też rosyjskiej piechocie skuteczne stosowanie pocisków przeciwpancernych Kornet.
- Wcześniej to atakująca rosyjska armia była w ruchu, a Ukraińcy mogli robić zasadzki na jej kolumny. Teraz to strona ukraińska nie była w stanie zapewnić własnym wojskom parasola obrony powietrznej - uściślił.
"Wojna znalazła się w impasie"
W niedawnym wywiadzie dla "The Economist" naczelny dowódca sił ukraińskich gen. Wałerij Załużny potwierdził to, co dla większości ekspertów było już oczywiste. Ukraińcom nie udało się zrealizować ambitnych celów swojej rozpoczętej latem kontrofensywy i przerwać skutecznie rosyjskiej obrony.
REKLAMA
- Wojna z Rosją znalazła się w impasie i aby go przełamać, potrzeba byłoby wielkiego technologicznego przełomu, a na to się nie zanosi - przyznał rozmowie z brytyjskim tygodnikiem "The Economist" naczelny dowódca ukraińskiej armii generał Wałerij Załużny.
Wałerij Załużny powiedział, że popełnił błąd, sądząc, że "Rosję można powstrzymać, wykrwawiając jej żołnierzy". - Rosja straciła co najmniej 150 tys. zabitych. W każdym innym kraju taka liczba ofiar zatrzymałaby wojnę - mówił wojskowy, dodając, że życie w Rosji nie ma żadnej wartości, a prezydent Rosji stosuje metody walki z I i II wojny światowej.
- Prosty fakt jest taki, że my widzimy wszystko, co robi wróg, a on widzi wszystko, co robimy my. Aby przełamać ten impas, potrzebujemy czegoś nowego, jak proch strzelniczy, który wynaleźli Chińczycy i którego wciąż używamy do zabijania się nawzajem - wyjaśnił.
- Ameryce kończą się pieniądze na wsparcie dla Ukrainy. Kongres blokuje dalsze wydatki
- Parlament Ukrainy przyjął przyszłoroczny budżet. Tyle chcą wydać na obronność
ZOBACZ TAKŻE: Wojciech Skurkiewicz w Programie 1 Polskiego Radia
PAP/IAR/jb
REKLAMA