Witold Rodkiewicz (OSW): postulaty Moskwy są nie do przyjęcia, Kreml może przygotowywać grunt do agresji militarnej

2021-12-22, 21:00

Witold Rodkiewicz (OSW): postulaty Moskwy są nie do przyjęcia, Kreml może przygotowywać grunt do agresji militarnej
Ukraiński żołnierz na linii rozgraniczenia w wiosce Zajcewe, 18 grudnia 2021 roku. Foto: FORUM/ Reuters / GLEB GARANICH

- Rosja proponuje negocjacje, ale w warunkach szantażu. Kreml powołuje się przez cały czas na prawo międzynarodowe, tymczasem łamie jedną z fundamentalnych zasad, zakaz nie tylko użycia sił zbrojnych, ale także grożenia ich wykorzystaniem - powiedział portalowi PolskieRadio24.pl Witold Rodkiewicz z Ośrodka Studiów Wschodnich.

  • Rosja grozi użyciem wojsk, chce wymusić wasalizację Ukrainy i finlandyzację Europy Środkowej - mówi Witold Rodkiewicz z Ośrodka Studiów Wschodnich
  • Żądania Rosji zostały de facto sformułowane w formie ultymatywnej, choć formalnie nie mają takiego charakteru. Towarzyszą im jednak lekko zawoalowane groźby użycia siły oraz koncentracja wojsk na granicy z Ukrainą, które można odczytywać jako przygotowania do rozpoczęcia działań wojskowych na Ukrainie na dużą skalę - zaznacza analityk

- Proponowane przez Moskwę warunki są dla Zachodu nie do przyjęcia. Poprzeczka została podniesiona tak wysoko, że strona zachodnia nie może spełnić takich warunków bez publicznego blamażu i kapitulacji. Należy tu wziąć pod uwagę szczególnie sytuację Stanów Zjednoczonych, które, prowadząc rywalizację z Chinami, muszą myśleć o konsekwencji takich działań dla sytuacji na Pacyfiku - powiedział portalowi PolskieRadio24.pl Witold Rodkiewicz, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich, komentując propozycje traktatów z USA i NATO przedstawione przez Rosję.

- Taka demonstracyjna kapitulacja byłaby bowiem potraktowana przez Pekin jako sygnał słabości i jako zaproszenie do podobnych działań, na przykład wobec Tajwanu. Kreml nie może tego nie rozumieć. Stawianie takich żądań publicznie wskazuje być może na to, że strona rosyjska robi to głównie po to, żeby one zostały odrzucone, żeby mieć pretekst do rozpoczęcia działań wojennych na dużą skalę na Ukrainie - zaznaczył analityk.

Witold Rodkiewicz zaznaczył, że Rosjanie po pierwsze proponują rozmowy w warunkach szantażu, koncentracji wojsk na granicy z Ukrainą, po drugie niejasno wypowiadają się na temat ewentualnego  formatu negocjacji, starają się też wzbudzać podziały wśród członków NATO.

W wywiadzie więcej o błędach popełnianych przez zachodną dyplomację, o projekcie tzw. "odwróconego Kissingera", wizycie Władimira Putina w Indiach i rozmowie przywódców Rosji i Chin. - Było to przygotowanie zaplecza - podkreślił ekspert OSW.

Więcej w rozmowie.

PolskieRadio24.pl:Rosja opublikowała dwa zestawy postulatów w zakresie relacji z USA i NATO, w których domaga się m.in. utworzenia strefy bez wojsk NATO w naszym regionie. Chce też zablokować wejście Ukrainy do Sojuszu. Czy można określić, jakie są obecnie cele, taktyka Rosji?

Witold Rodkiewicz, Ośrodek Studiów Wschodnich: Najważniejsze jest pytanie, dlaczego Rosja eskalowała sytuację.

Cele Rosji omawialiśmy w poprzedniej rozmowie - chodzi między innymi o zablokowanie wejścia nowych państw do NATO i utworzenia strefy buforowej w Europie Środkowej. Węższa grupa celów dotyczy Ukrainy, szersza - postulatów zawartych w proponowanych traktatach. W pewnym sensie znaliśmy te cele  od dawna. Dla obserwatorów  polityki rosyjskiej już wcześniej było jasne, że celem Rosji jest rewizja systemu bezpieczeństwa w Europie, zwłaszcza Środkowej i Wschodniej, przebudowa tego systemu na zasadach podziału stref wpływów, finlandyzacja regionu.

To wszystko znalazło potwierdzenie w dokumentach opublikowanych przez Rosję.

Wracając do Ukrainy, oczywiste jest, że rosyjskie postulaty oznaczałyby tak naprawdę wasalizację Ukrainy.  Zwraca uwagę zuchwały sposób, w jaki Rosja przedstawiła swoje postulaty.

To wręcz agresywne żądania.

Żądania te de facto zostały sformułowane w formie ultymatywnej, choć formalnie nie mają takiego charakteru. Towarzyszą im jednak lekko zawoalowane groźby użycia siły oraz koncentracja wojsk na granicy z Ukrainą, które można odczytywać jako przygotowania do rozpoczęcia działań wojskowych na Ukrainie na dużą skalę.

Rosja więc proponuje negocjacje, ale w warunkach szantażu. Na ironię zakrawa to, że Kreml powołuje się przy tym cały czas na prawo międzynarodowe, jednocześnie bezczelnie łamiąc  jedną z jego fundamentalnych zasad -  zakaz nie tylko użycia sił zbrojnych, ale także groźby ich użycia.

Sformułowane w ten sposób przez Moskwę warunki są w rzeczywistości niemożliwe do przyjęcia. Poprzeczka została podniesiona tak wysoko, że strona zachodnia nie może spełnić takich warunków bez publicznego blamażu i kapitulacji. Należy tu wziąć pod uwagę szczególnie sytuację Stanów Zjednoczonych, które, prowadząc rywalizację z Chinami, muszą myśleć o konsekwencjach takiej ewentualnej kapitulacji w kontekście swojej pozycji w Azji Wschodniej i na Pacyfiku.

Taka  kapitulacja mogłaby bowiem być odczytana przez Chiny, będące dziś głównym rywalem Waszyngtonu,  jako sygnał słabości, zaproszenie do podjęcia agresywnych działań, na przykład wobec Tajwanu.

Kreml nie może tego nie rozumieć. Stawianie więc takich żądań publicznie wskazuje być może na to, że strona rosyjska robi to po to, żeby one zostały odrzucone, żeby mieć pretekst do rozpoczęcia działań wojennych na dużą skalę na Ukrainie.

Do takiego wniosku skłania także nietypowy sposób, w jaki Rosjanie proponują negocjacje, publicznie formułując swoją pozycje, co nie sprzyja realnym negocjacjom i osiągnięciu porozumienia. W sposób dość niejasny i niejednoznaczny wypowiadają się o formacie czy formatach takich negocjacji. 

To nie ułatwia sytuacji  stronie zachodniej. Rosjanie raz mówią, że chcą rozmów z NATO, raz że z USA. To wskazuje na chęć grania na podziały, wzbudzania nieufności w obozie przeciwnika i tak dalej. Wygląda na to, że nie chodzi o negocjacje tylko tworzenie tła, uzasadnienia dla działań innych niż dyplomatyczne.

Jak rozumieć fakt, że po rozmowie Putina i Bidena doszło do konsultacji przywódców Rosji i Chin?

To wzmocnienie zaplecza, w sytuacji gdy Rosja zaostrza swoją konfrontację z Zachodem i grozi dalszą eskalacją. Moskwa w ten sposób demonstruje, że Rosja nie jest sama, ma sojusznika. Temu towarzyszą w ostatnich miesiącach  demonstracje wojskowe - wspólne rosyjsko-chińskie ćwiczenia floty, wspólne patrole bombowców strategicznych i okrętów wojennych.

Szczególnie wymowne było wspólne przejście rosyjsko-chińskiej eskadry przez cieśninę Tsugaru, między japońskimi wyspami Hokkaido i Honsiu.

Rozmowa Putina z przywódcą chińskim  miała umocnić pozycję rosyjską, zasygnalizować, że sankcje, którymi grozi Zachód, mogą być kompensowane przez  możliwości współpracy gospodarczej z Chinami.

Wygląda to na budowanie warunków dyplomatycznych dla hipotetycznej eskalacji. .

Moje zdziwienie od pewnego czasu budziło to, że Rosja może bezkarnie grozić innym państwom. W zwykłych relacjach - do groźby nie powinno się dopuszczać, na groźby nie powinno się pozwalać. Są one karane. W  dodatku przypadku Rosji nie było nigdy mowy o deeskalacji, a jednak zawsze toczono z nią jakieś rozmowy.

Rosja znana jest też i z tego, że grozi, terroryzuje, ale nie realizuje swoich gróźb. Dziwny jest w tym kontekście fakt, że doszło do rozmów rosyjsko-amerykańskich

Jeśli chodzi o rozmowy z USA, to  rzeczywiście,  wydawałoby się, że z punktu widzenia kunsztu dyplomatycznego, Waszyngton powinien był zgodzić się na rozmowy wyłącznie pod warunkiem deeskalacji na granicy rosyjsko-ukraińskiej. Strona zachodnia powinna była powiedzieć, że nie ma o czym rozmawiać, dopóki  wojska Rosji koncentrują się  na granicy ukraińskiej.

Jednak takie postawienie sprawy - które z punktu widzenia efektywności polityki wobec Rosji i doprowadzenia do deeskalacji byłoby najbardziej skuteczne - wydaje się nie do przyjęcia dla większości zachodnich polityków. Przyjmują oni bowiem że rozmawiać należy niemal w każdej sytuacji i niemal za każdą cenę, a "dialog" uważają za jedyny sposób rozwiązania konfliktów, często opierając się na założeniu że przyczyną konfliktu jest nieporozumienie i brak komunikacji. Kierują się też przekonaniem, że jeśli rozpoczną  rozmowy, to Rosjanie nie zaatakują.

Co prawda, w Białym Domu są różne frakcje, jeśli chodzi o podejście do Rosji, ale z przecieków prasowych wynika, że jednym z głównych założeń polityki wobec Rosji jest to, by "nie prowokować", nie eskalować, bo to może skłonić Rosjan do dalszej eskalacji. To błędne myślenie, kontrproduktywne. Jest odwrotnie. Rosja eskaluje nie ze względu na "prowokacje", tylko dlatego, że wyczuwa słabość i wahanie przeciwnika.

Strategia USA zakłada, że po na Kremlu znajdują się ludzie, którzy myślą tak samo jak ci, którzy są w Białym Domu. Nota bene, według byłego ambasadora amerykańskiego w Moskwie Michael McFaul’a Putin w rozmowie z będącym wtedy woceprezydentem Joe Bidenem powiedział - parafrazuję - "widzicie, że też jesteśmy biali, to uważacie, że myślimy tak samo jak wy, a my myślimy inaczej."

Więc ta druga strona ma inną mentalność, inną kulturę polityczną i strategiczną, w której nie istnieje fundamentalne dla zachodniej kultury politycznej dążenie do kompromisu, unikanie ryzyka i myślenie w kategoriach win-win.  

W tej kulturze wahanie i przedwczesne sygnalizowanie gotowości do kompromisu jest traktowane jako słabość i jedyne zachęca do dalszej agresji. Jeśli chodzi o radzenie sobie z rosyjską eskalacją, przykład dała Turcja. Erdogan w 2015 r. nie zawahał się zestrzelić  rosyjskiego samolotu (a potem śmigłowca) w Syrii.  Rosja zareagowała co prawda sankcjami, ale  doszła do wniosku, że warto uwzględnić interesy tureckie, ponieważ Turcja okazała się  partnerem, który nie da się zastraszyć.

A jednak administracja Bidena zdaje się ciągle jeszcze liczy na zbudowanie "stabilnych i przewidywalnych" relacji z Rosją.

To jednak niemożliwe.

Moim zdaniem to utopia, dlatego że Rosja nie jest zainteresowana przewidywalnymi relacjami, bo właśnie "gra na niestabilność". Dla Rosji, która jest  stroną słabszą, to jeden z jej niewielu atutów w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi.

Żeby ją od takiej gry odwieść, administracja USA powinna radykalnie zwiększyć jej koszty dla Rosji. Tymczasem tego nie robi, bo obawia się eskalacji. Administracja USA zdaje się też kierować obawami przed dalszym zacieśnieniem współpracy Rosji z Chinami. Tymczasem rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Siergiej Riabkow, pytany czy w przypadku spełnienia przez USA rosyjskich żądań, Moskwa zajęłaby neutralną pozycję wobec rywalizacji chińsko-amerykańskiej, odparł, że te kwestie nie są związane, a relacje Moskwy z Chinami nikomu nie zagrażają.

Putin mówił zresztą swego czasu, iż dostrzega, że Amerykanie starają się wbić klin między Moskwę oraz Pekin i twierdził, że próby te są pozbawione szans powodzenia, ze względu na naturę relacji Rosji z Chinami.

W swoich relacjach z Chinami Moskwa, stwierdził Putin, będzie się kierować jedynie własnym, a nie czyimś interesem narodowym. Nie będzie realizować cudzych interesów. To brzmiało podobnie jak słowa Stalina wiosną 1939 roku, że nie będzie wyciągał za kapitalistów kasztanów z ognia (to znaczy nie przyłączy się do sojuszu antyhitlerowskiego).

Co myśleć zaś o wizycie Władimira Putina w Indiach? Podpisano m.in. umowy handlowe i zbrojeniowe, w tym na sprzedaż kałasznikowów.

Wizyta Putina w Indiach nie oznacza  próby konstruowania jakiejś antychińskiej koalicji. U nas sojusze pojmuje się dość prostolinijnie: wszystko, albo nic. Rosjanie natomiast chcą ograniczać swoją zależność od chińskiego sojusznika/partnera i utrzymywanie bliskich relacji z Indiami ma właśnie taki cel.

Rosja poszerza sobie pole manewru, także w relacjach z Pekinem. Także z punktu widzenia Chin lepiej jest, by Indie kupowały broń w Rosji i nie zacieśniały relacji ze Stanami Zjednoczonymi. Relacje Rosji z Indiami nie oznaczają, że oś antyamerykańska Rosja-Chiny ulega osłabieniu.

Zatem z tego, co pan mówi, widzimy, że Zachód stawia na podejście win-win, by zyskać spokój i móc zająć się z innymi sprawami. Natomiast Rosja ma nadzieję nie na spokój, ale na to, by uzyskiwać korzyści z eskalacji i póki będzie miała na to widoki, będzie eskalować konflikty. I ten proces nie został zatrzymany. Moskwa nie jest widać w odpowiednim stopniu odstraszona i kontynuuje agresję.

Co jednak robić, by nie doszło do ingerencji wojskowej? Rosja może mieć, co prawda, teoretycznie, różne cele przed sobą. Postawiła jednak swoje ultimatum w takiej formie, że nikt nie może go przyjąć, nawet gdyby chciał, a postulaty są natury egzystencjalnej, jeśli chodzi o państwa regionu, absurdalne i niemożliwe do przyjęcia.

Sytuacja jest trudna. Jest to kwestia wiarygodności Zachodu. Zachód pracował długo na brak wiarygodności, jeśli chodzi o to, czy jest w stanie zdobyć się na nałożenie poważnych sankcji na Rosję, które - ze względu na powiązania rosyjskiej gospodarki - byłyby też kosztowne dla samego Zachodu. W tej sytuacji trudno przekonać Rosję, że groźba sankcji jest poważna.

Moskwa uważa, że Zachód nie będzie reagował ostro, gdyby sądziła inaczej, nie eskalowałaby konfliktów.

Pytanie, czy strona zachodnia jest gotowa do zmian. Zachód mógłby wzmocnić bardziej stronę ukraińską, na przykład poprzez dostawy broni. Może próbować doraźnie wzmacniać obecność wojskową na wschodzie, czyli robić to, czego Zachód nie robił w wystarczającym stopniu - "by nie eskalować" - ale także ze względu na koszty.

Byłaby to eskalacja w celu deeskalacji. Biorąc pod uwagę relację sił, potencjałów gospodarczych, wojskowych, Zachód jest górą. Trzeba próbować to wykorzystać. Warto zastanowić się nad wysunięciem kontrżądań wobec Moskwy.

Podejście do Rosji czasem trochę się zmienia - na przykład przedstawicielstwo USA przy OBWE ostatnio opublikowało materiał, w którym wskazuje, że Moskwa jest stroną wojny w Donbasie. Niemniej jednak w oświadczeniach Amerykanów ciągle się pojawia sformułowanie, że celem jest realizacja porozumień mińskich.

Można dodać, że dopóki wojska rosyjskie są skoncentrowane na granicach z Ukrainą, to żadne rozmowy, czy to USA, czy NATO z Rosją, nie powinny mieć miejsca.

Czytaj także:

***

Rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl

Polecane

Wróć do strony głównej