Czy Rosja udławi się Krymem?
Premier Rosji Dmitrij Miedwiediew zapowiada przyspieszony rozwój gospodarczy przechwyconego z rąk Ukrainy Krymu. Finansowe skutki aneksji półwyspu mogą jednak sprawić, że stanie on kością w gardle włodarzom na Kremlu.
2014-03-31, 21:20
Podwyżki i specjalna strefa ekonomiczna
Szef rosyjskiego rządu przyjechał na Krym w poniedziałek z demonstracyjnie „gospodarską” wizytą – jakby półwysep istotnie był legalną częścią Federacji Rosyjskiej, a nie zaanektowaną z użyciem przemocy i pogwałceniem prawa międzynarodowego częścią innego państwa. Przywiózł z sobą ponad połowę członków gabinetu i jeszcze więcej obietnic.
Premier Rosji Dmitrij Miedwiediew nie szczędzi obietnic mieszkańcom Krymu
(źródło:CNN Newsource/x-news)
Miedwiediew zapowiada specjalną strefę ekonomiczną na Krymie, rozwój turystyki oraz znaczące podwyżki płac i emerytur. Na zwiększone wynagrodzenia mogą liczyć pracownicy sfery budżetowej, ich płace mają być zrównane ze średnią rosyjską. Dotyczy to około 140 tysięcy nauczycieli, lekarzy, pracowników administracji, placówek kulturalnych, wojskowych oraz milicjantów. Emeryci już od kwietnia mogą spodziewać się zwiększonych świadczeń.
Przedsiębiorcy usłyszeli, że otrzymają ulgi i udogodnienia podatkowe oraz uproszczone procedury biurokracji – wszystko to w ramach specjalnej strefy, podobnej do tej, jaka istnieje w obwodzie kaliningradzkim, rosyjskiej eksklawie nad Bałtykiem.
Premier Rosji zadeklarował rozwój szkolnictwa, opieki zdrowotnej, systemu bankowego i komunikacji.
Więcej turystów?
Na pierwszy ogień idzie jednak turystyka. Obniżone ceny biletów lotniczych mają sprawić, że w sezonie wakacyjnym na półwyspie ma się pojawić o połowę więcej turystów niż w ubiegłym sezonie. Przy czym Ukraińców i przybyszy z Zachodu mają zastąpić rosyjscy urlopowicze.
Dotychczas 60 proc. przyjezdnych stanowili Ukraińcy. Większość podróżowała pociągami. Rosjanie muszą przylecieć, a to oznacza, że Krym będzie o nich konkurować z kurortami Turcji, Bułgarii, Grecji, Egiptu, czy z czarnomorskiem oczkiem w głowie Władimira Putina - Soczi, gdzie zainwestowanych zostało 50 mld dolarów.
Plaża w Jałcie, Krym. Rosyjscy turyści mają zastąpić ukraińskich i zachodnich.
Autor: Hons084/ Wikimedia Commons /
Tym samym, Miedwiediew i jego ekipa starają się uśmierzyć obawy mieszkańców Krymu przed wielkimi stratami w sektorze turystycznym, który był jednym z głównych źródeł dochodów miejscowej ludności.
Ministerstwo ds. Krymu
W rządzie rosyjskim już zasiada minister ds. rozwoju półwyspu - dotychczasowy wiceszef rozwoju gospodarczego.
Ponadto, szef gabinetu zapowiedział w Symferopolu, że Krym ma być priorytetem dla każdego z jego ministrów i dla wszystkich regionów Federacji Rosyjskiej.
Miedwiediew mówi otwarcie: mieszkańcy Krymu nie mogą odczuć, że stracili na połączeniu z Rosją. Mają natomiast być dumni z tego, że stają się częścią jednego z najpotężniejszych państw świata.
"Kwitnące krajobrazy"
Miedwiediew zachował się niczym kiedyś kanclerz Niemiec Helmut Kohl, który obiecał sierotom po upadłym NRD „kwitnące krajobrazy” – dzięki zastrzykowi pieniędzy i sposobów organizacji życia społecznego z najsilniejszego gospodarczo państwa Europy, jakim były demokratyczne Niemcy Zachodnie.
Sęk w tym, że Rosja nie ma takich możliwości, jej gospodarka przeżywa obecnie stagnację, a awantura na Krymie przyczynia się jeszcze do pogorszenia sytuacji.
Rosja już w ubiegłym roku odczuła spowolnienie – jej Produkt Krajowy Brutto wzrósł raptem o 1.3%, inflacja rośnie, giełda dołuje, a inwestorzy zagraniczni zaczęli wycofywać swoje kapitały. Kurs rubla obniżył się o 10 proc. w ciągu dwóch miesięcy. Ma to ogromny wpływ na gospodarkę rosyjska, która czerpie dochody ze sprzedaży surowców, a poza tym jest bardzo zależna od importu.
Miliardy dolarów
Prezydent Władimir Putin drwił z ograniczonych sankcji, jakie nałożyły na Rosję kraje zachodnie, ale jego podwładnym odpowiedzialnym za stan gospodarki nie było już do śmiechu. Sankcje były bowiem jasnym sygnałem dla głównych graczy globalnej gospodarki, że interesy z zachowującą się nieodpowiedzialnie Rosją stają się coraz bardziej ryzykowne. Jak ujawnił wiceminister gospodarki Andriej Klepacz, w pierwszym kwartale tego roku z Rosji już odpłynęło do 70 miliardów dolarów – czyli więcej niż w ciągu całego ubiegłego roku.
Putin i jego drużyna z pewnością zdają sobie sprawę, że - mówiąc językiem marksistowskim - ekonomiczna baza ich rządów zaczyna się chwiać.
Tymczasem, wedle szefa resortu finansów, Antona Siluanowa, wydatki na Krym pochłoną ok. 7 mld dolarów z rezerwy budżetowej Rosji. Ekonomiści przestrzegają, że będzie to znacznie więcej. W ramach Ukrainy Krym miał deficyt budżetu w wysokości ok. 1 mld dolarów. W dodatku jest zależny w 85 proc. od dostaw elektryczności, wody pitnej i żywności z Ukrainy. Jeśli doliczyć do tego skutki, jakie rosyjska gospodarka poniesie jeszcze w wyniku awanturniczej polityki Kremla wobec Ukrainy, całkowite koszty finansowe operacji krymskiej mogą się okazać dla Rosji nie do przełknięcia.