Lotnictwo USA zbombardowało siły dżihadystów z Państwa Islamskiego
- Nalot na południowy zachód od Bagdadu był pierwszym w ramach rozszerzonej operacji wykraczającej poza ochronę naszych ludzi i misji humanitarnych i polegającej na uderzenia w cele Państwa Islamskiego, z którymi walczą także siły irackie - czytamy w oświadczeniu dowództwa wojsk USA.
2014-09-16, 10:42
Posłuchaj
Do  tej pory misja sił amerykańskich w Iraku miała na celu ochronę  amerykańskiego personelu w Irbilu i Bagdadzie oraz niesienie pomocy  humanitarnej. Stany Zjednoczone rozszerzyły operację przeciwko  Islamistom poza północny Irak. Amerykańskie samoloty bojowe zrzuciły  bomby na pozycje bojowników Państwa Islamskiego na południe od Bagdadu.  Tym samym rozpoczęła się zakrojona na znacznie większą skalę operacja,  którą w ubiegłym tygodniu zapowiedział Barack Obama. Może ona objąć swym  zasięgiem także terytorium Syrii. Amerykanie  wysłali już nad ten kraj  drony i samoloty zwiadowcze.   
 Celem  amerykańskich bombardowań jest osłabienie i ostatecznie zniszczenie  Państwa Islamskiego we współpracy z armią iracką, Kurdami i umiarkowaną  syryjską opozycją. Siły dżihadystów szacowane są obecnie przez CIA na  20-30 tysięcy bojowników. Likwidacja Państwa Islamskiego może potrwać  lata.
Iran odrzuca współpracę z USA w walce z dżihadystami >>>
- Koalicja, którą USA próbują zbudować przeciw Państwu Islamskiemu wygląda  na sojusz o "zbyt małej mocy" - ocenia "Washington Post".  Gazeta podaje, że niewiele państw zgodziło się na udział w lotniczych misjach  bojowych nad Irakiem. Żaden kraj nie zdecydował się na wysłanie wojsk.   
 - To rozrzedzone  poparcie jest po części odzwierciedleniem skomplikowanej polityki w  walce przeciwko Państwu Islamskiemu. Sąsiedzi tacy jak Turcja czy  Jordania nie chcą dołączyć do walki z obawy, by nie stać się celem  terrorystów. Sunnickie rządy nie mają ochoty walczyć po tej samej  stronie, co syryjski reżim prezydenta Baszara el-Asada - przyznaje  dziennik.
  Prezydent Francji: potrzebujemy globalnej walki z dżihadystami >>>   
 Podsumowując rezultaty  poniedziałkowej międzynarodowej konferencji w Paryżu dotyczącej wsparcia  dla Iraku przeciwko Państwu Islamskiemu "Washington Post" ocenia, że "skromnie  wyglądają" efekty starań administracji USA, by zebrać koalicję. - Jedynie  garstka rządów - nie włączając jeszcze Wielkiej Brytanii - zgodziła  się, jak dotąd, uczestniczyć w lotniczych misjach bojowych w Iraku, a  żaden nie zgłosił się, by poprzeć perspektywę ataków lotniczych USA w  Syrii. Żaden też nie wysyła oddziałów bojowych" do tych państw - pisze  "Washington Post".   
 Dziennik zastrzega, że to sam  prezydent USA Barack Obama przyczynił się do tego umiarkowanego odzewu. - Obama odrzucił rekomendacje wyższych rangą dowódców wojskowych, by  rozmieścić amerykańskie Siły Operacji Specjalnych w celu pomocy dla  jednostek armii irackiej w walce z rebeliantami. Sekretarz stanu USA  John Kerry powiedział, że administracja zrezygnowała z ofert innych  krajów w sprawie żołnierzy - czytamy.
WOJNA W IRAKU - serwis specjalny >>>
Gazeta uznaje za ważne zadeklarowane przez Kerry'ego inne działania - prócz bojowych - przeciwko Państwu Islamskiemu. Chodzi m.in. o wsparcie polityczne i materialne dla rządu w Bagdadzie czy też o zadeklarowaną przez Arabię Saudyjską pomoc w szkoleniu bojowników umiarkowanej Wolnej Armii Syryjskiej. "Obama ma rację, zabiegając o wzmocnienie sił irackich i syryjskich i o wypracowanie szerokiego programu dla regionalnego sojuszu" - przyznaje "Washington Post". Jednak, jak zauważa, "w końcowym rozrachunku Państwo Islamskie musi być pokonane na polu walki".
Zobacz galerię: Dzień na zdjęciach>>>
IAR/PAP/asop