Zimowe wojowanie na Ukrainie [reportaż]

- Jeśli by ktoś się zastanawiał w jakich warunkach żyje ukraińska armia na wschodzie Ukrainy to powiem, że w dość marnych - relacjonuje z Donbasu polski dziennikarz Paweł Reszka.

2014-12-08, 11:18

Zimowe wojowanie na Ukrainie [reportaż]
. Foto: Paweł Reszka (PR)

Żołnierze zakopani są w ziemiankach, które sobie wyryli. Mają drewno (jeśli narąbią) i "kozy", a dzięki generatorom jest światło. No, ale siedzieć od ponad miesiąca w norach i wychodzić na patrole w trzaskającym mrozie, nie jest przyjemnie.

To, że wojacy mają ciepłą bieliznę i jedzenie - jest w dużym stopniu zasługą wolontariuszy. Tonami przywożą im jedzenie, odzież i lekarstwa.

Ludność miejscowa jest podzielona. Często widziałem jak kobiety podchodziły na blok posty:
- Chłopcy, może wam czegoś trzeba. Przyniosłam wam ciepłe pierożki. Może chcecie mi oddać bieliznę do wyprania. Dziękuję, że jesteście z nami.
Znacznie częściej jednak widziałem milczące, zacięte twarze. Spojrzenia pełne nienawiści.

Oficer ukraińskiej armii Aleksander (etniczny Rosjanin z Odessy), którego spotkałem na blok poście przed Marinką:
- Jasne, że nas tu nienawidzą. Ciut się zmienia, ale powoli. Jesteśmy grzeczni, płacimy, do miasteczka chodzimy bez broni. Służba jest potwornie trudna. Podjeżdżają na motorowerach, udają, że naprawiają pojazd, a po chwili mamy ostrzał. Czasem z samochodu „wypada” granat pod nasze nogi. Moździerze ustawiają na tirach. Niby normalna ciężarówka, ale kontener nie ma dachu. Zatrzymują się na chwilę, dają salwę i znów w drogę. Linia frontu? Niejasna. Niby jesteśmy w drugiej linii, a separatyści podjeżdżają niemal pod sam posterunek. Wojna hybrydowa. O, słyszysz? To moździerze. Za chwile nasi odpowiedzą z Gradów.

REKLAMA

Zawieszenie broni to fikcja. Walą tu do siebie z czego popadnie.
Ukraińcy są dobrze okopani, nieźle wyposażeni. Jak jest po tamtej stronie nie wiem. Pozycje przeciwników ukraińskiej armii widziałem z bardzo daleka.

Siedzę w ziemiance z oficerami przy tuszonce, mleku zagęszczanym: „wojna eto tuszonka i zguszczonka” mówi stare przysłowie. Jest i sało, kiszone ogórki, kiszone pomidory oraz „herbata”.
To jest już inna armia niż ta bezradna, zapomniana, zdezorientowana którą znam jeszcze z Krymu. Ci są ostrzelani, dobrze zorganizowani, nie narzekają.

- Jesteśmy gotowi stać tu od ostatniego żywego żołnierza – opowiada major Edward Werbicki z 28. Odesskiej Brygady Zmechanizowanej – Nie mówię tego tak sobie, tak jest naprawdę. Pozostawiali w domach żony, dzieci. Niektórzy przyszli tu prosto ze szkół oficerskich, ale walczą jak złoto.

Na Wschodzie oprócz regularnych wojsk mamy: oddziały Gwardii Narodowej, oddziały batalionów ochotniczych, które wcielono w struktury MSW oraz „nielegałów” – to znaczy totalnych ochotników jak batalion Karpacka Sicz – która zaprosiła mnie dziś na śniadanie. Dyscyplina, sprzęt jest, ale widać, że to zupełnie inna formacja.

REKLAMA

W batalionie służy ochotniczka Ania z Użgorodu, która chodzi po obozie w zbyt dużym mundurze i kolorowej czapce z pomponem. Na stanie oddziału jest kot i spirytus (do odmrażania szyb samochodowych naturalnie).

Żyją i walczą bez pensji, bez ubezpieczenia, z wyposażeniem kupionym za własne. Mówią tu na nich „partyzanci”, ale z tego co zdążyłem się zorientować ich działania są dokładnie skoordynowane z działaniami innych rodzajów wojsk. Armia zaś podrzuca im sprzęt z demobilu.

- No i rzucają nas tam, gdzie inni wahaliby się pójść – mówi mi Oleh, pseudonim „Kum”, w cywilu dyrektor fabryki.
- Idziecie?
- Idziemy, dla nas to święta wojna z Moskalem.

Jeden z postów Siczy Karpackiej znajduje się w Pieskach pod Donieckiem, a tam jest naprawdę gorąco.

REKLAMA

Paweł Reszka

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej