Wybory prezydenckie 2015. Czym są jednomandatowe okręgi wyborcze i dlaczego kandydaci tyle o nich mówią?

Wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych jest postulatem Pawła Kukiza, który według sondażowych wyników, zajął trzecie miejsce w wyborach prezydenckich, uzyskując ponad 20 proc. poparcia. Kandydaci, którzy przeszli do drugiej tury, swą uwagę skupiają teraz głównie na tym temacie.

2015-05-11, 16:45

Wybory prezydenckie 2015. Czym są jednomandatowe okręgi wyborcze i dlaczego kandydaci tyle o nich mówią?

Posłuchaj

Szefowa biura prasowego prezydenta Joanna Trzaska-Wieczorek o referendum proponowanym przez Bronisława Komorowskiego (IAR)
+
Dodaj do playlisty

Jednomandatowe okręgi wyborcze oznaczają system większościowy. W każdym okręgu jest jeden zwycięzca, który zdobywa mandat, a głosy oddane na pozostałych kandydatów, którzy zdobyli mniej głosów, nie mają znaczenia przy podziale mandatów. W systemie proporcjonalnym natomiast wszystkie głosy oddane na kandydatów są przeliczane na mandaty, jeśli dany komitet wyborczy przekroczył próg wyborczy.

Wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych wymaga zmiany konstytucji, gdyż obecnie określa ona, że wybory do Sejmu są proporcjonalne. Projekt noweli konstytucji mogą złożyć prezydent, Senat lub posłowie.

Ubiegający się o reelekcję prezydent Bronisław Komorowski, który według sondaży zajął w pierwszej turze wyborów drugie miejsce, zapowiedział w poniedziałek, że chce zarządzić za zgodą Senatu ogólnokrajowe referendum. Polacy mieliby odpowiedzieć na trzy pytania dotyczące: wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych, finansowania partii politycznych z budżetu państwa oraz zmian w systemie podatkowym. - W związku z tym składam do laski marszałkowskiej projekt nowelizacji konstytucji likwidujący barierę prawną uniemożliwiającą wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu - powiedział.

Na dyskusję o JOW otwarty jest też kandydat PiS Andrzej Duda, któremu sondaże dają zwycięstwo w pierwszej turze wyborów.

REKLAMA

TVN24/x-news

Walka o głosy

Ogłoszenie referendum w sprawie JOW przez urzędującego prezydenta, zdaniem politologa Bartłomieja Biskupa, jest przykładem, że Andrzej Duda i Bronisław Komorowski walczą o elektorat Pawła Kukiza.
Ekspert zaznacza jednak, że zapowiedź referendum to spóźniony krok. Jego zdaniem puszczanie oka do Kukiza przez Bronisława Komorowskiego wyborcy mogą odczytać jako ruch wykonany na ostatnią chwilę i w panice po słabych wynikach pierwszej tury.

Szef Instytutu Spraw Publicznych Jacek Kucharczyk uważa, że Bronisław Komorowski, proponując referendum ws. jednomandatowych okręgów wyborczych, ściga się z Andrzejem Dudą na populizm, Zdaniem eksperta jest to błąd. Na wygraną w tym wyścigu - zdaniem Kucharczyka - prezydent ma bardzo małe szanse.
- To był - podejrzewam - pomysł śmiertelnie wystraszonego sztabu wyborczego Bronisława Komorowskiego, jego ludzie boją się dziś, że zostaną obwinieni za klęskę mało dynamicznej kampanii - powiedział Kucharczyk.
Zdaniem eksperta walczący o reelekcję prezydent powinien "powalczyć raczej o tych, którzy zostali w domu, których nie przekonał nikt", w tym szczególnie o elektorat lewicowy.
Kucharczyk stwierdził ponadto, że prezydent i jego ludzie też powinni lepiej odczytywać sygnały, które daje mu elektorat Kukiza. - Tu przecież nie chodzi o postulat jednomandatowych okręgów wyborczych, bo tego terminu większość wyborców pana Kukiza zapewne nie rozumie, tylko o wyrażenie protestu, szczególnie wobec ekonomicznej sytuacji ludzi młodych - zaznaczył ekspert.

Konstytucjonaliści o JOW

Według konstytucjonalisty, profesora Uniwersytetu Gdańskiego Piotra Uziębło, jednomandatowe okręgi wyborcze mają więcej wad niż zalet. - Podstawową zaletą tego systemu jest to, że jest on bardzo czytelny dla wyborców. Wyborca oddaje głos na konkretnego kandydata i ten spośród nich, który uzyska najwięcej głosów, uzyskuje mandat - powiedział.
Jak zaznaczył, praktyka pokazuje, że nieprawdziwy jest argument zwolenników JOW, według których sprzyjają one odpartyjnieniu wyborów, bo kandydaci nie startują z list partyjnych tylko indywidualnie. Zwrócił uwagę, że w państwach, w których ten system działa, na przykład Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych, "uzyskanie mandatu przez kandydata niezależnego jest rzeczą zupełnie incydentalną".
- W ostatnich wyborach w Wielkiej Brytanii mamy jeden taki mandat, uzyskany przez kandydatkę w jednym z okręgów w Irlandii Północnej. Jest to jednak osoba, która miała ciche wsparcie jednej z partii politycznych. To nie jest kandydatka stricte niezależna - powiedział Uziębło.

REKLAMA

Czytaj dalej
wybory
Wybory prezydenckie - serwis specjalny

Podobną sytuację - zaznaczył - mieliśmy w Polsce w ostatnich wyborach do Senatu: na sto mandatów jedynie trzy uzyskali kandydaci niezależni. - Tyle że zarówno Marek Borowski jak Włodzimierz Cimoszewicz startowali wprawdzie z własnego komitetu, ale byli po cichu wspierani przez PO, która nie wystawiła przeciwko nim kontrkandydatów i popierała ich w sposób nieformalny - dodał.

- Drugą kwestią podkreślaną przez zwolenników jednomandatowych okręgów wyborczych - mówił konstytucjonalista - jest to, że przy takim systemie partie polityczne nie mają decydującego wpływu na wystawianie kandydatów.
- To też jest fikcją, bo jeżeli znowu spojrzymy na Wielką Brytanię, to tam właśnie organizacje partyjne decydują, kto w którym okręgu zostanie wystawiony. Bardzo często kandydaci, którzy są popierani przez władze partyjne, otrzymują okręgi, gdzie szanse na mandat są duże, natomiast kandydaci niewygodni dostają miejsca w tych okręgach, w których dana partia raczej szans na mandat nie ma - powiedział Uziębło.
Pytany, dlaczego mechanizm, który w teorii ma służyć kandydatom niezależnym i małym partiom, w praktyce działa na rzecz dużych partii, podkreślił, że kandydaci dużych formacji mogą liczyć na "machiny partyjne, które są niesłychanie sprawne w prowadzeniu kampanii wyborczej".
Socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego dr Jarosław Flis zaznaczył, że pod pojęciem "jednomandatowe okręgi wyborcze" kryje się wiele rozwiązań: istnieje przynajmniej siedem podstawowych systemów stosujących jednomandatowe okręgi wyborcze, z których każdy ma odmienne konsekwencje.
- Mamy system stosowany w Wielkiej Brytanii. On ma swoje zalety, ale one nie odpowiadają oczekiwaniom, o których się w pierwszej kolejności w Polsce mówi, na przykład system ten nie likwiduje władzy central partyjnych, tylko ją wzmacnia. W stosunku do obecnego polskiego systemu nawet zwiększa kierowanie się identyfikacjami partyjnymi - powiedział Flis.
- Poza tym nie wiem, czy w Polsce jesteśmy przygotowani na to, że wybory będą się odbywać w pasie pomiędzy Częstochową, Kaliszem a Toruniem, bo w całej reszcie będzie z góry wiadomo, kto wygrywa, jak to się dzieje w Anglii, gdzie walka się toczy tak naprawdę tylko w co dziesiątym okręgu - dodał ekspert.
Flis podkreślał jednak, że istnieją takie rozwiązania uwzględniające jednomandatowe okręgi wyborcze, które w Polsce by się sprawdziły. W jego ocenie takim systemem jest ten obowiązujący np. w Niemczech, który jest systemem mieszanym, gdzie połowa posłów uzyskuje mandaty w okręgach jednomandatowych, a połowa jest wybierana z list partyjnych. - Przy zastosowaniu takiego systemu w Polsce w Sejmie znaleźliby się też posłowie PO z Podkarpacia i posłowie PiS z woj. zachodniopomorskiego - ocenił.
Według niego wprowadzenie jednomandatowych okręgów bez "dodatkowych urozmaiceń" doprowadzi do sytuacji, jaka jest dziś w Senacie, gdzie dominują dwie największe partie: PO i PiS.
O tym, że wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych doprowadziłoby w Polsce do systemu dwupartyjnego, przekonany jest szef Instytutu Spraw Publicznych Jacek Kucharczyk. - Nie rozumiem, jaka idea przyświeca panu Kukizowi. On zachowuje się jak karp, który żąda przyśpieszenia Bożego Narodzenia - powiedział ekspert. Kucharczyk zaznaczył, że gdyby w jesiennych wyborach parlamentarnych obowiązywały JOW, w Sejmie zasiedliby jedynie przedstawiciele PiS i PO.
IAR, PAP, bk

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej