Ludwik Dorn odchodzi z polityki? "Nie ma na mnie ssania"
- Nie będę kandydował, nie będę szukał. Ja stawiam warunki, a nie ma na mnie ssania - mówił Ludwik Dorn w Telewizji Republika. Były marszałek Sejmu i były szef MSW w ostatnich wyborach startował z list Prawa i Sprawiedliwości. W Sejmie pozostawał posłem niezrzeszonym.
2015-06-23, 21:45
Kilka lat temu rozeszły się polityczne drogi Ludwika Dorna i Jarosława Kaczyńskiego. Choć przez lata to właśnie on uchodził za trzeciego bliźniaka, czyli osobę należącą do najbliższego grona zaufanych prezesa PiS. W latach 90. razem działali w Porozumieniu Centrum, później wspólnie tworzyli Prawo i Sprawiedliwość. Gdy Kaczyński był premierem, Dorn był wicepremierem i kierował resortem spraw wewnętrznych.
Kiedy pod koniec 2005 roku lekarze z Porozumienia Zielonogórskiego straszyli rząd zamknięciem swoich gabinetów, Dorn - wówczas szef MSW zaproponował, aby brać lekarzy w kamasze, "jeżeli wystąpi i będzie się nasilało niebezpieczeństwo dla obywateli". Przy innej okazji rzucił gdzieś, że "najbardziej troska się pielęgniarkami, a nie lekarzami, bo pokaż, lekarzu, co masz w garażu".
Z rządu odszedł po konflikcie z ówczesnym ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą. Wtedy z Rakowieckiej przeniósł się do gabinetu marszałka Sejmu. Nadal wzbudzał liczne kontrowersje zarówno swoimi wypowiedziami, jak i nie standardowym zachowaniem. Kilkakrotnie przyszedł do gmachu Sejmu ze swoim psem Sabą. Roman Giertych, stojący wtedy na czele LPR zarzucił mu, że przemienia Sejmu w zoo. - W imieniu Saby dziękuję za zainteresowanie tak wybitnego polityka jej istnieniem - skwitował te oskarżenia.
Ostatecznie drogi Dorna z PiS rozeszły się po przegranych przez PiS wyborach z 2007 roku. Wspólnie z dwójką pozostałych wiceprezesów partii Kazimierzem Michałem Ujazdowskim oraz Pawłem Zalewskim zarzucił Kaczyńskiemu autorytaryzm, tłumienie wewnętrznej dyskusji oraz podejmowanie błędnych decyzji personalnych. - Wyrażam ubolewanie, że w gronie kilkunastu osób podejmujących decyzje bezpośrednio brzemienne w skutki dla mojej partii, a przez to, pośrednio, dla mojego kraju, są osoby, którym inteligencja niejako automatycznie kojarzy się z ciężkim schorzeniem psychicznym - mówił o swoich kolegach partyjnych.
REKLAMA
Przed kolejnymi wyborami do Sejmu deklarował, że jest "sprzymierzeńcem i przyjacielem ludu pisowskiego" na wzór "sprzymierzeńców i przyjaciół ludu rzymskiego". Do parlamentu dostał się z list swojej dawnej partii.
Dziś mówi, że to jego ostatnia kadencja. – Nie będę już o tym mówił, to nie ma najmniejszego sensu – oświadczył w Telewizji Republika.
asop
REKLAMA