Proszę pomóżcie. Jestem bardzo zmęczona
- Przyszedł tu raz kardiochirurg z 20-letnim stażem. Opatrywałem mu rany pozostawione przez drut kolczasty z granicznego przejścia - opowiada mi węgierski pediatra w punkcie medycznym na budapesztańskim dworcu Keleti. - Byli tu też inni koledzy po fachu. Podobni do mnie. Musiałem im pomóc, jak tylko potrafię – podkreśla.
2015-09-26, 15:00
Budapesztański punkt medyczny. Kolejka kilkudziesięciu osób. Wszyscy czekają dość niecierpliwie. Wejścia strzeże jeden z wolontariuszy. Ciężko mu zapanować nad napierającym tłumem. Wchodzę by porozmawiać z jednym z pracujących tu lekarzy.
Pomieszczenie ma około 15 metrów kwadratowych. W niczym nie przypomina sterylnych warunków, panujących w klinikach lekarskich. Przyjmuje się tu naraz od 5 do 10 osób. Obok mnie siedzi małe dziecko, ma problemy z oddychaniem. Zaniepokojony ojciec trzyma dziewczynkę za rękę i pilnie obserwuje działania lekarki. Ta spokojnie kładzie dziecko na karimacie i osłuchuje jej serca stetoskopem. Tuż za nimi starszy mężczyzna siedzi na wysłużonym wózku inwalidzkim. Ma zabandażowaną nogę. Zapewne kolejna ofiara muru Wiktora Orbana. W kącie za wielką szafą z lekami dwójka młodych chłopaków z Bliskiego Wschodu leży na dmuchanym materacu z butelką wody i stara się dojść do siebie po trudach podróży. Kolejny z uchodźców ma chyba poważniejszy uraz, gdyż zostaje zabrany za parawan. Parawan, który w takim miejscu, oferuje tylko iluzję intymności.

Co chwila pojawia się ktoś nowy. Średni czas wizyty - 5 minut. Wizyty, która kończy się tu zwykle stwierdzeniem: "Mogę Ci dać tabletkę przeciwbólową. Ale tylko jedną, bo nie zostało nam ich zbyt wiele". Większość pacjentów rozkłada ręce, zresztą podobnie, jak dyżurujący tu medycy. Obie strony zdają sobie sprawę, że nie ma tu środków na poważniejsze leczenie.
REKLAMA
Gdy w końcu podchodzi do mnie jedna z lekarek mam jej do zadania tysiąc pytań. Ale już po chwili nie mogę zadać żadnego z nich. Jeden z wolontariuszy wpada do środka i chwyta ją za rękę. Wykrzykuje coś po węgiersku. Biegną razem. Po paru minutach wraca sam mężczyzna, ale tylko po to, by porwać kilka ampułek, strzykawkę i kroplówkę. Biegnę za nim. Kilkanaście metrów dalej, gdzieś przy dworcowych toaletach, leży nieprzytomna kobieta. Moja niedoszła rozmówczyni robi jej zastrzyk, mocuje kroplówkę. Z braku środków potrzebna jest inwencja. Kroplówka zostaje przytwierdzona do ściany budynku taśmą klejącą. Razem czekamy na ratowników, którzy docierają tu po dobrych kilkunastu minutach, choć karetki na Keleti są rozstawione tuż obok wejścia do terminalu. Zabierają kobietę, a my wracamy do punktu medycznego.
Lekarka nie ma już siły na wywiad. Jest na nogach od kilkunastu godzin. Na co dzień przyjmuje pacjentów w węgierskiej klinice, a po pracy przychodzi by pomóc uchodźcom. Teraz idzie zapalić papierosa, ochłonąć po ostatniej interwencji. W jej zastępstwie pojawia się inny doktor - Norbert Varga. Po jego twarzy też widać trudy dnia i zniecierpliwienie, ale zgadza się na krótką rozmowę.
Ofiary węgierskiego muru
- Ilu nas jest? Około 20. Staramy się działać poprzez zmianowy grafik, ale czasem ktoś nie daje rady. Na co dzień leczymy pacjentów w przychodniach, szpitalach. Tu przychodzimy zwykle zaraz po naszej normalnej pracy. Akurat trafiłeś na dyżur, gdzie są sami pediatrzy - opowiada z prędkością karabinu maszynowego, by jak najszybciej wrócić do potrzebujących. Najczęstsze przypadki? - Mamy sporo rannych, którzy przekraczali granicę serbsko-węgierską. Ucierpieli od drutu kolczastego. To drobniejsze zadrapania, bądź poważniejsze cięcia - wyjaśnia. - Szerzy się też grypa, niektórzy mają wysypkę, są także niestety wszy. To wszystko wina warunków sanitarnych, jakie tu panują - kontynuuje.

Fatalne warunki higieniczne to nie jedyny problem dla tutejszych lekarzy. Norbert wylicza mi brakujące lekarstwa. - Nie mamy prawie żadnych antybiotyków, kończą się nam bandaże, a nawet tabletki przeciwbólowe, a każdego dnia mamy tu coraz więcej ludzi. Nikogo to jednak nie interesuje, nie mamy żadnego wsparcia rządu. Wszyscy jesteśmy tu na własną rękę i próbujemy pomagać, na ile potrafimy - opowiada zrezygnowany. Jakby na potwierdzenie jego słów do sali wchodzi starszy mężczyzna z siatką lekarstw. Kupił przed chwilą w pobliskiej aptece. Też chciał jakoś pomóc. Norbert dziękuje mu serdecznie i wraca do rozmowy.
REKLAMA
Powiązany Artykuł

Bombardowania, snajperzy - syryjska codzienność
- Najgorsze przypadki odsyłamy oczywiście do normalnego szpitala. Muszą pomóc, gdy jest zagrożenie życia. Ale sami mieliśmy tu też ostre przejścia. Raz przyjmowałem nawet poród - uśmiecha się i wskazuje na materac za prowizorycznym parawanem. - Parę dni temu opatrywaliśmy też chłopaka, który był cały poparzony. Zdaje się, że próbował wziąć chleb z pobliskiej piekarni i coś poszło nie tak - opowiada.
Po kilku miesiącach ciężkich dyżurów Norbert chce przestrzec resztę Europy. - Bądźcie gotowi. Stwórzcie im miejsca, gdzie można im pomóc. Tu nie mamy żadnego wsparcia, nasz rząd nic sobie z tego nie robi, ale reszta Unii Europejskiej powinna się przygotować - mówi.
Na koniec pytam się go, co zdecydowało, że przyszedł tu pomóc. - Nie mogłem patrzeć na tych ludzi i nic nie robić. Widziałem ich dramat w telewizji. Wiem, że jestem w stanie coś dla nich zrobić, więc przyszedłem. W końcu my - Europejczycy byliśmy w tej samej sytuacji, co oni, gdy skończyła się II wojna światowa - odpowiada z przekonaniem. - Wiesz to są normalni ludzie. Przyszedł tu raz kardiochirurg z 20-letnim stażem. Opatrywałem mu rany pozostawione przez drut kolczasty z granicznego przejścia. Byli też inni koledzy po fachu. Podobni do mnie, tyle, że z Bliskiego Wschodu. Musiałem im pomóc, na ile potrafię - wyjaśnia. Żegna mnie serdecznie i wraca do kolejnego pacjenta.
REKLAMA
Ludzie dobrej woli
Drugim miejscem, gdzie rośnie kolejka uchodźców jest punkt Migraton Aid. Tu wydawane są posiłki, ubrania, śpiwory. Wszystko, co przynoszą ludzie dobrej woli. A takich często spotykam na dworcu Keleti. Jak pewna para, która przyszła tu z wielkim psem na smyczy. Niosą ze sobą dwie torby. W jednej z nich - śpiwór, karimata, trochę jedzenia. W drugiej - zabawki dla dzieci. Uradowane maluchy bardziej są jednak zachwycone spotkaniem z uroczym czworonogiem. Chłopak i dziewczyna zostawiają wszystko grupie uchodźców i idą dalej. Ku rozpaczy dzieci, które chciały się jeszcze pobawić z przyjaznym psiakiem.

Od dłuższego czasu jest tu też Szilvia Misik. Dla tej 32-letniej absolwentki wydziału ekonomii Uniwersytetu Budapesztańskiego samo przynoszenie darów okazało się niewystarczające. Dlatego od ponad 3 miesięcy cały swój wolny czas spędza na Keleti. Głównie opiekuje się dziećmi. Po trudach wykańczającej podróży przez Bałkany to właśnie one zachowały ze wszystkich uchodźców chyba najwięcej energii. Co chwila albo grają w piłkę, malują na kartkach, albo po prostu wtulają się z całą mocą w każdego, kto im na to pozwoli. Szilvia akurat rysuje kredkami z dużą grupą maluchów. Obrazki zawisną później na ścianach dworca. Na jednym z nich kilkuletnia dziewczynka obok słoneczka, serduszka i słońca narysowała siebie. Całą we łzach. Łamaną angielszczyzną napisała obok: "Proszę pomóżcie. Jestem bardzo zmęczona".

Szilvia spotyka się z uchodźcami niemal codziennie i każdego dnia rośnie w niej wściekłość. Wściekłość skierowana przeciwko działaniom węgierskiego rządu, który - jak podkreśla od razu - jest bandą idiotów, którzy nie zauważają potężnego problemu. Wzburzenie narasta w niej, gdy nie zawsze może zorganizować uchodźcom posiłek. Irytuje się, gdy widzi imigrantów koczujących w fatalnych warunkach na dworcu.
Jej zdaniem rząd specjalnie podburza społeczeństwo przeciwko imigrantom i przyczynia się do chaosu, panującego na Keleti. W międzyczasie wprowadza po cichu nowe prawo. Bardzo niebezpieczne - zdaniem wolontariuszki. - Wprowadzili nowe przepisy na czas "oficjalnego stanu kryzysowego". W myśl tego prawa - mogą wydawać pieniądze z budżetu bez żadnej kontroli, gdyż traktują sprawę uchodźców, jako problem bezpieczeństwa narodowego - tłumaczy. - Najzwyczajniej w świecie chcą po prostu ukraść te pieniądze - kwituje Szilvia.
REKLAMA

Otuchy dodają jej jednak ludzie, którzy przychodzą na Keleti, by wesprzeć uchodźców. Niedawno pojawił się tu Balázs Sebestyén. Według Szilvi - jeden z najsłynniejszych reporterów radiowych w kraju. Dzięki zaangażowaniu takich osób darów jest coraz więcej, choć wciąż nie wystarcza dla wszystkich. I jak zapewnia wolontariuszka - nie wystarczy bez pomocy państwa.
To nie jest kraj dla imigrantów
Powiązany Artykuł

Ziemia Obiecana
Nie wszyscy Węgrzy są, jak Szilvia i kilkudziesięciu innych wolontariuszy z Keleti. Jak Norbert i reszta lekarzy z punktu medycznego, czy chłopak i dziewczyna z psem. Gdy stoję przy wyjściu z dworca Keleti widzę, jak starsza para zmierza do podziemnej stacji metra z siatkami zakupów. Kobieta potyka się o wąż z wodą. Upada na betonową posadzkę. Nos jej krwawi, jest lekko oszołomiona. Zanim jestem w stanie zareagować obok niej jest już kilku młodych mężczyzn - imigrantów. Pomagają jej wstać, jeden nawet oferuje chusteczkę do nosa. Inny podnosi jedną z siatek z zakupami i wręcza ją kobiecie. Ta reaguje gwałtownie. Najpierw wyszarpuje reklamówkę, potem odpycha jednego ze starających się jej pomóc chłopaków. Spogląda na nich zabójczym wzrokiem, czym prędzej wstaje i szybkim krokiem ucieka wraz ze swoim towarzyszem na stację metra. Stoję, jak osłupiały wraz z uchodźcami. Patrzymy się chwilę na siebie. Nie wiem, co im powiedzieć. Oferuję mężczyźnie papierosa, ale on gestem dłoni odmawia i idzie we własnym kierunku. Smutek i niezrozumienie wypisane na jego twarzy mówią wszystko.

Co Węgrzy tak naprawdę sądzą o uchodźcach? - Są tacy, co są bardzo przeciw, są tacy, co mają to wszystko gdzieś i tacy, którzy pomagali tysiącom ludzi np. na Keleti w spontanicznym ludzkim odruchu. Natomiast faktem jest, że nikt nie umie znaleźć dobrego rozwiązania długoterminowego i nawet za bardzo się do jego poszukiwania nie kwapi. Wiktor Orban zakłada, że ostra polityka Węgier i mur załatwią sprawę tak, że wszystkim odechce się tutaj przyjeżdżać – tłumaczy mi moja koleżanka – Ania Hieropolitańska, która od dłuższego czasu mieszka w Budapeszcie.
REKLAMA
Potwierdza to jej mąż Imre. – Generalnie większość Węgrów uważa się za naród uprzywilejowany i nie chce się dzielić czymkolwiek, choć są oczywiście wyjątki. Takie podejście wykorzystuje węgierski rząd. Uchodźcy roznoszą choroby, są niebezpieczni, zabiorą Ci pracę – taką kampanię na billboardach prowadził tu gabinet Wiktora Orbana. Do tego dochodzi też strach przed terrorystami – wyjaśnia.
To nie jest kraj dla imigrantów. Choć w Budapeszcie można jeszcze znaleźć takich ludzi, jak Szilvia, czy Norbert, którzy swoją ciężką pracą nie dają uchodźcom odczuć woli większości.
Reportaże szlakiem uchodźców:
Bombardowania, gaz, snajperzy - syryjska codzienność (z Budapesztu)
REKLAMA
"Proszę pomóżcie. Jestem bardzo zmęczona" (z Budapesztu)
Ziemia Obiecana (z Berlina)
Marcin Nowak, PolskieRadio.pl
REKLAMA
REKLAMA