Działacze KOR wspominają działalność organizacji

Zbieranie relacji o represjach, orientowanie się w potrzebach i przekazywanie pomocy finansowej potrzebującym osobom - tak swoją pomoc dla robotników Ursusa i Radomia w 1976 r. wspominali w przeddzień 40. rocznicy powstania działacze Komitetu Obrony Robotników.

2016-09-22, 15:58

Działacze KOR wspominają działalność organizacji
Strajk w ZM Ursus. Foto: czerwiec76.ipn.gov.pl

- Powstanie KOR to było coś przełomowego. Po 1968 r. nastąpiło połączenie sił. Inteligencji, która miała za sobą różnego rodzaju doświadczenia, i robotników, którzy poczuli się prześladowani przez ustrój mający ich teoretycznie wspierać. I połączenie tych dwóch wspólnot (...) doprowadziło do tego, że ta zmiana, która potem nastąpiła, była możliwa - mówiła podczas środowego spotkania "Ursus - Radom - pomoc dla robotników 1976" w stołecznym Klubie Inteligencji Katolickiej jego prezes Joanna Święcicka.

Zalążki KOR-u tworzyły się już na początku lat '70

Jeden z działaczy KOR Henryk Wujec podkreślił, że Komitet był już organizowany "daleko wcześniej". - My z żoną, ale również KIK-owcy, "czarna jedynka" i "komandosi" uczestniczyliśmy od 1973 r. w takim seminarium, które było desperacką próbą zrozumienia tego, w czym żyliśmy. To było poznawanie historii PRL od zarania, ale także miejsce spotkania i zaprzyjaźnienia się trzech różnych środowisk i powstania środowiska wspólnego - powiedział.

Jak opowiadał, kiedy dowiedzieli się o pierwszym procesie po wydarzeniach w Ursusie, postanowili na niego pójść. - Nie wpuścili nas oczywiście na salę. Przed nią siedziały przerażone rodziny robotników. I pojawiliśmy się my, okazujący im życzliwość. Jednak oni nie wiedzieli, kim jesteśmy, bali się. Barierę przekroczyły dopiero kobiety, które podeszły, zaczęły rozmawiać, pytać o potrzebną im pomoc. I Antek Macierewicz miał wspaniały pomysł, że to jest ten moment, tę akcję trzeba kontynuować - mówił Wujec.



Dariusz Kupiecki wspominał, że był działaczem grupy wywodzącej się z tzw. czarnej jedynki, czyli 1. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej im. Romualda Traugutta. - Byliśmy przygotowani i wiedzieliśmy, że coś będziemy robić. Kiedy dowiedziałem się o pierwszym procesie ursuskim, poszedłem do sądu. Na korytarzu spotkałem resztę znajomych i od razu zrobiliśmy podział - część miała działać "na powierzchni", być znana milicji, a część jak najdłużej działać "pod powierzchnią". Ja znalazłem się w tej drugiej grupie. Dosłownie kilka dni później dostaliśmy od Jana Olszewskiego pierwsze adresy rodzin w Ursusie, którym trzeba pomóc - relacjonował.

Pokreślił, że do ich zadań należało zbieranie relacji o tych wydarzeniach i represjach. - Orientowaliśmy się w sytuacji rodziny i tym co jest potrzebne i gromadziliśmy kontakty do kolejnych osób, którym trzeba pomóc. Mieliśmy też już pewne środki finansowe, które w formie zapomóg przekazywaliśmy rodzinom. Wracaliśmy wieczorem do Warszawy i na początku spotykaliśmy się u Piotra Naimskiego, który wynajmował mieszkanie blisko dworca Śródmieście. Tam wszystko porządkowaliśmy, spisywaliśmy, przekazywaliśmy dalej i z tego powstawały później komunikaty KOR. Porządkowaliśmy sprawy pomocowe i umawialiśmy na następne dni - opowiadał Kupiecki.

Jego kolega Wojciech Onyszkiewicz, odnosząc się do pochodzenia funduszy na pomoc, wspominał, że wedle jego wiedzy na początku te pieniądze pochodziły od Jana Józefa Lipskiego. - Od wielu lat zajmował się on pomocą dotkniętym przez system. A ponieważ był osobą publicznego zaufania, szybko stał się też depozytariuszem pieniędzy przychodzących z zagranicy. Wiele funduszy pochodziło także ze zbiórek na miejscu - zaznaczył.

Udział w KOR wiązał się z moralnym wyborem

- Udział w działaniach KOR był pewnym wyborem - albo się w to włączasz i działasz ze wszystkimi konsekwencjami, albo odmawiasz, co łączy się z utratą elementarnego szacunku do siebie. Albo zachowasz się przyzwoicie albo nie możesz spojrzeć w lustro. Nasza pomoc była też dla tych ludzi ważna w tym sensie, że odczuwali odrzucenie, wyalienowanie społeczne i my ich "przywracaliśmy" do tego społeczeństwa. To wszystko składało się z pojedynczych działań, które miały sens same w sobie. Miało się też tę świadomość bycia częścią świetnie zorganizowanej całości" - dodał Onyszkiewicz.

Komitet Obrony Robotników to jedno z najważniejszych ugrupowań opozycyjnych w PRL-u. Stał się on intelektualną i organizacyjną podstawą dla Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "Solidarność", pierwszego za "żelazną kurtyną" niezależnego związku zawodowego.

KOR był reakcją społeczeństwa na represje

KOR był reakcją na represje, które w 1976 r. spotkały robotników z Radomia, Ursusa i Płocka. Głównym celem Komitetu było niesienie pomocy prawnej i finansowej represjonowanym przez peerelowskie władze robotnikom i ich rodzinom. Żywiołowe protesty (strajki, wiece i demonstracje uliczne) wybuchły w Polsce 25 czerwca 1976 r. po ogłoszeniu dzień wcześniej przez premiera Piotra Jaroszewicza drastycznej podwyżki cen żywności.

23 września 1976 r. 14 osób ogłosiło "Apel do społeczeństwa i władz PRL", informując o powstaniu KOR-u. Sygnatariusze wzywali do: przyjęcia do pracy wszystkich zwolnionych, ogłoszenia amnestii dla skazanych i więzionych za udział w strajkach, ujawnienia rozmiarów zastosowanych represji i ukarania osób winnych łamania prawa.

Apel podpisali: Jerzy Andrzejewski, Stanisław Barańczak, Ludwik Cohn, Jacek Kuroń, Edward Lipiński, Jan Józef Lipski, Antoni Macierewicz, Piotr Naimski, Antoni Pajdak, Józef Rybicki, Aniela Steinsbergowa, Adam Szczypiorski, ksiądz Jan Zieja i Wojciech Ziembiński. Nieco później dołączyli do KOR-u: Halina Mikołajska, Mirosław Chojecki, Emil Morgiewicz, Wacław Zawadzki, Bogdan Borusewicz, Józef Śreniowski, Anka Kowalska, Stefan Kaczorowski, Wojciech Onyszkiewicz i Adam Michnik.

W 2006 r. w 30. rocznicę powstania KOR-u, w Pałacu Prezydenckim prezydent Lech Kaczyński odznaczył nieuhonorowanych dotąd założycieli KOR, współpracowników Komitetu, "cichych bohaterów".

PAP/dad

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej