Komisja śledcza ds. Amber Gold. Posłanka PiS: jest nagranie z podsłuchu, na którym Marcin P. mówi o Michale Tusku

- Szef Amber Gold Marcin P. mówi bardzo wyraźnie: "my żeśmy go (Michała Tuska) nie chcieli, on sam do nas się pchał". Używa takiego określenia "on został nam włożony" - powiedziała szefowa sejmowej komisji śledczej Małgorzata Wassermann (PiS).

2017-06-23, 13:21

Komisja śledcza ds. Amber Gold. Posłanka PiS: jest nagranie z podsłuchu, na którym Marcin P. mówi o Michale Tusku

W środę ponad osiem godzin komisja śledcza przesłuchiwała Michała Tuska - syna byłego premiera i obecnego przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska.

Michał Tusk potwierdził, że od 15 marca 2012 roku łączyła go z OLT Express - firmą lotniczą należąca do spółki Amber Gold - umowa o świadczenie usług doradczych i menadżerskich.

Od 16 kwietnia 2012 roku Michał Tusk był ponadto zatrudniony w Porcie Lotniczym Gdańsk na pełen etat na stanowisku specjalisty do spraw marketingu. Do zakresu jego obowiązków należała tam m.in. współpraca z liniami lotniczymi operującymi do i z Portu Lotniczego Gdańsk.

Linie lotnicze OLT Express ogłosiły upadłość pod koniec lipca 2012 roku. Z kolei w połowie sierpnia 2012 roku upadłość ogłosiła spółka Amber Gold.

"Może byśmy unieważnili tę umowę"

Powiązany Artykuł

mid-17621030.jpg
Michał Tusk przed komisją Amber Gold. "Obaj z tatą wiedzieliśmy, że to była lipa"

Szefowa sejmowej komisji śledczej w czwartek w Telewizji Republika była pytana o teorię, według której Michał Tusk jest ofiarą Amber Gold i został "wciągnięty" do spółki.

Zdaniem Małgorzaty Wassermann jest to wersja wydarzeń, którą należy bardzo mocno brać pod uwagę. - Tylko to bardzo źle świadczy o rządzie, wszystkich instytucjach i ówczesnych władzach państwa polskiego - oceniła.

- Dlaczego nie mogła tego zrobić rosyjska, włoska albo inna mafia? Dlaczego nie mogła dostać się do premiera i wziąć go jako kartę przetargową? - zaznaczyła szefowa komisji.

REKLAMA

- Tutaj to by pokazywało, że nie tylko dopuszczono do tego, że syn premiera poszedł tam do pracy, ale później jeszcze związało to służbom całkowicie ręce i pozostali bierni do końca - stwierdziła posłanka Prawa i Sprawiedliwości.

Jak wskazała, istnieją zeznania i wyjaśnienia, które dowodzą, że Michał Tusk "robił przynajmniej dwa podejścia" do wejścia do Amber Gold. Według niej świadczą o tym zeznania Jarosława Frankowskiego (dyrektora zarządzającego OLT Express) i wyjaśnienia Marcina P. - Wynika to także z podsłuchu Marcina P. - dodała.

Posłanka PiS relacjonowała podsłuchaną rozmowę: "Przebieg był taki: Michał Tusk przyszedł, zaproponowali mu pracę i - jak to zostało powiedziane we wszystkich zeznaniach i później powielone - zadzwonił za kilka dni i powiedział, że tata mu nie pozwolił. I się temat jakby zakończył".

- Po jakimś czasie powrócono do rozmowy. Michał Tusk podjął tę pracę, wystawił pierwsze trzy faktury, ale potem napisał maila, w którym zaproponował Frankowskiemu, że "może byśmy unieważnili tę umowę i poluźnili nasze relacje" - opisała.

x-news.pl, TVN24

"On został nam włożony"

Wassermann odniosła się także do kwestii "wyciągania syna premiera" z Amber Gold.

- Wycofanie Michała Tuska z Amber Gold nie byłoby źle odebrane pod jednym warunkiem, że w trybie natychmiastowym wycofuję syna premiera i działają wszystkie służby: wchodzi Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, policja, podsłuchy, skarbówka, blokujemy konta (...). Uratowaliśmy syna premiera, uratowaliśmy pieniądze Polaków. Ale oni nie uratowali tych pieniędzy - zauważyła.

W ocenie szefowej komisji proces "wycofywania" Michała Tuska z Amber Gold "na pewno był rozpoczęty, natomiast nie był gwałtowny i nerwowy".

- Jest takie nagranie z podsłuchu, na którym Marcin P. mówi bardzo wyraźnie do jednego z redaktorów naczelnych tygodnika: "my żeśmy go nie chcieli, on sam do nas się pchał", używa takiego określenia "on został nam włożony" - oznajmił.

REKLAMA

Wassermann dopytywana, kto mógł "włożyć" syna premiera do Amber Gold odparła: "pytanie, czy to nie jest ten mocodawca, a właściwie grupa mocodawców, bo ja nie wierzę, że to była jedna osoba".

"Liczymy się z tym"

Szefowa komisji śledczej została także zapytana, czy, według niej, środowe zeznania Michała Tuska były wiarygodne odparła: "Na pewno w jakieś części tak, w jakiejś części nie".

- Ponieważ nie piszę jeszcze raportu powiem tak, żeby każdy z widzów wyciągnął sobie wnioski. Czy jeżeli pani redaktor byłaby premierem i dostała taką informację, że grozi nam wielki wstrząs finansowy (...) i jednocześnie wiedziałaby pani, że tam pracuje pani dziecko, nie zrobiłaby pani nic? - zaznaczyła posłanka.

Wassermann została też zapytana, czy w takim razie Donald Tusk będzie kluczowym świadkiem dla prac komisji i czy spodziewa się, że będzie rozmawiał w sposób otwarty z komisją.

- Trudno mi jest oceniać przesłuchanie zanim ono nastąpi. Dlatego skrupulatnie czytamy dokumenty i zbieramy zeznania świadków często nieznanych. Mając pewien zasób dokumentów i wcześniejsze zeznania, można pomóc takiej osobie pamięć sobie odświeżyć - powiedziała.

Na pytanie, czy po przesłuchaniach Michała Tuska ma przeświadczenie, że był on świadomy swojej roli w strukturze tej piramidy finansowej Wassermann podkreśliła: "Gdybym na etapie pracy uznała, że coś jest przesądzone, to bym postąpiła bardzo nieprofesjonalnie".

- Jestem w połowie pracy. Nauczyłam się też tego przez całe swoje życie zawodowe, że każdy dokument, każde zeznanie, może całkowicie potwierdzić lub wykluczyć tę wersję, którą zakładam. Gdybym uznała, że już wiem, co tam się wydarzyło i dlaczego do tego doszło, to bym zamknęła prace komisji. Czekam na cały materiał - podkreśliła.

Szefowa komisji wskazała, że w przyszłym tygodniu będzie przesłuchiwany Marcin P. Jak dodała, wszystko na to wskazuje, że do tego przesłuchania dojdzie. Ale, jak zastrzegła, "nawet to, że zostanie doprowadzony wcale nie znaczy, że nie skorzysta ze swojego prawa i nie odmówi składania zeznań". - Liczymy się z tym - stwierdziła.

REKLAMA

Komisja śledcza ds. Amber Gold

Powiązany Artykuł

złoto wiki 1200.jpg
Afera Amber Gold

Powołana w lipcu ubiegłego roku komisja śledcza ma zbadać i ocenić prawidłowość i legalność działań podejmowanych wobec Amber Gold przez: rząd, w szczególności ministrów finansów, gospodarki, infrastruktury, spraw wewnętrznych, sprawiedliwości i podległych im funkcjonariuszy publicznych. Zbadać ma też działania, jakie podejmowali w sprawie spółki: prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK), Generalny Inspektor Informacji Finansowej i prezes Urzędu Lotnictwa Cywilnego.

A także prokuratura oraz organy powołane do ścigania przestępstw, w szczególności szefowie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralnego Biura Antykorupcyjnego oraz Komendant Główny Policji i podlegli im funkcjonariusze publiczni. Komisja śledcza ma także zbadać działania podejmowane w sprawie Amber Gold przez Komisję Nadzoru Finansowego.

Afera Amber Gold

Powstała w 2009 roku Amber Gold kusiła klientów wysokim oprocentowaniem inwestycji - od 6 do nawet 16,5 proc. w skali roku - które znacznie przewyższało oprocentowanie lokat bankowych.

Głośno o firmie zrobiło się w lipcu 2012 roku, kiedy kłopoty finansowe zaczęły mieć linie lotnicze OLT Express, których właścicielem było Amber Gold. Zawieszono wówczas wszystkie rejsy regularne przewoźnika. 13 sierpnia 2012 roku firma ogłosiła likwidację, tysiącom swoich klientów nie wypłaciła powierzonych jej pieniędzy i odsetek od nich.

Proces, w którym oskarżeni są były prezes spółki Marcin P. i jego żona Katarzyna P. trwa przed gdańskim sądem od 21 marca ubiegłego roku. Marcin P. nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Oskarżony nie zgodził się odpowiadać na żadne pytania, w tym także swojego obrońcy. Katarzyna P. też nie przyznała się do żadnego z zarzutów i odmówiła składania wyjaśnień.

REKLAMA

Według śledczych, Marcin P. i jego żona oszukali w latach 2009-2012 w ramach tzw. piramidy finansowej w sumie niemal 19 tys. klientów spółki, doprowadzając ich do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł. Prokuratura ustaliła, że spółka Amber Gold była tzw. piramidą finansową, a oskarżeni bez zezwolenia prowadzili działalność polegającą na gromadzeniu pieniędzy klientów parabanku.

W sumie Marcin P. został oskarżony o cztery przestępstwa, a Katarzyna P. o 10. Grożą im kary do 15 lat więzienia.

kk

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej