Reparacje wojenne są możliwe? "Trzeba przypominać Niemcom o zniszczeniu Polski"
- Polska nigdy nie zrzekła się odszkodowań za okres II wojny światowej. Ci, którzy tak sądzą, są w błędzie - mówił Jarosław Kaczyński na niedawnym kongresie partii. Czy słowa prezesa PiS są tylko „straszakiem” na Brukselę, czy nasz kraj może rzeczywiście zażądać od Niemców wypłaty reparacji wojennych i wyjść z tej batalii zwycięsko?
2017-07-14, 21:29
Koniec II wojny światowej przyniósł znaczne zmiany w Europie. „Zapadła żelazna kurtyna” - jak mówił Winston Churchill - która podzieliła świat. Polska utraciła Kresy, w zamian za co otrzymała tzw. Ziemie Zachodnie - Śląsk, Pomorze Zachodnie oraz Warmię i Mazury, które przed wojną były częścią III Rzeszy. Niemcy zostały podzielone na część zachodnią, kapitalistyczną (RFN) i wschodnią, znajdującą się w sowieckiej strefie wpływów (NRD).
Polska, w której rządy po wojnie przejęli komuniści, wyszła z konfliktu zrujnowana. Sześć lat rabunkowej gospodarki okupantów wyjałowiła kraj. Utracone zostały bezcenne dzieła kultury, a stolica była ruiną. Generalną wysokość strat majątkowych poniesionych względem Niemiec oszacowano na 38% wartości majątku narodowego. Niektóre źródła podają, że ogólne straty względem III Rzeszy - wynikające ze strat majątku narodowego i majątku prywatnego - wynoszą ponad 250 miliardów przedwojennych złotych.
Od początku spotkań tzw. wielkiej trójki, przywódców aliantów w czasie II wojny światowej, podkreślano, że po zakończeniu konfliktu Niemcy zostaną obciążone reparacjami wojennymi. W Umowie poczdamskiej w 1945 roku ustalono, że 50 proc. reparacji przypadnie ZSRR. Mocarstwo zobowiązało się do wydzielenia z tej sumy 15 proc., które miały trafić do znajdującej się w strefie sowieckich wpływów Polsce.
22 sierpnia 1953 r. zawarta została między ZSRR, a NRD umowa dotycząca zamknięcia kwestii reparacyjnych ze strony Niemiec. Umowa zawierała stwierdzenie, że jej postanowienia są uzgadniane z rządem PRL. Dzień później polski rząd złożył oświadczenie, w którym można przeczytać, że „(...) w celu wkładu w uregulowanie problemu niemieckiego i w uznaniu, iż Niemcy w znacznym stopniu uregulowały swe zobowiązania z tytułu odszkodowań wojennych, rząd polski zrzeka się z dniem 1 stycznia 1954 r. spłaty odszkodowań wojennych na rzecz Polski. (...)”. W 1969 roku wydano oficjalny dokument potwierdzający wcześniejsze ustne deklaracje władz PRL. Nie został on jednak nigdy wpisany w Rejestrze Sekretarza Generalnego ONZ. Czy fakt ten otwiera przed naszym państwem drogę do ubiegania się o reparacje wojenne?
REKLAMA
Polskie argumenty przekonają świat?
- Skoro nie została wpisana do rejestru, to nie ma mocy prawnej. Można powiedzieć, że nasza rezygnacja z odszkodowań jest bezskuteczna i niewiążąca, a w związku z tym nie należy się na niej opierać - tłumaczy portalowi Polskiego Radia mec. Adam Matusiewicz, były senator, a obecnie poseł PiS. Także Marek Ast, inny polityk partii rządzącej o wykształceniu prawniczym tłumaczy, że gdyby w sprawie reparacji doszło do sporu międzynarodowego, to brak wpisu w odpowiednim organie ONZ mógłby zostać wykorzystany przez Polskę, jako argumentów przemawiający na jej korzyść. Jeden z wielu, bo jak tłumaczą rozmówcy portalu Polskiego Radia, nasze państwo ma w rękawie więcej asów. Jakich?
Mec. Matusiewicz zwraca uwagę przede wszystkim na to, że rząd PRL, z którym uzgodniono treść umowy w 1953 roku, w rzeczywistości nie reprezentował interesów narodu polskiego. - On nie został wybrany w wolnych, demokratycznych wyborach głosami obywateli, tylko był nam narzucony przez Moskwę i realizował jej interesy polityczne - mówi rozmówca portalu Polskiego Radia.
Podobny argument podnosi Ast. - Po II wojnie światowej mieliśmy ograniczoną suwerenność, Polska do 1989 roku nie była państwem niepodległym. Nie mogliśmy skutecznie zabiegać o reparacje wojenne, bo nie było na to zgody Moskwy – tłumaczy poseł PiS. A mec. Matusiewicz zauważa, że w podobnej sytuacji prawno-politycznej znajdowała się też Niemiecka Republika Demokratyczna.
- Zarówno NRD jak i PRL były państwami pod protektoratem Moskwy i właściwie wchodziły w skład dużego imperium sowieckiego. Dlatego traktowanie na poważnie umów między tymi państwami wydaje się za niezasadne – tłumaczy Matusiewicz. I dodaje wspomniana umowa nie przeszła też ścieżki wymaganej dla dokumentów tej wagi. – Nie została ratyfikowana przez władze PRL, np. poprzez ustawę sejmową - dodaje.
REKLAMA
Politycy PiS zauważają również, że Polska nie wzięła udziału w wielkim planie Marshalla, który pomógł Niemcom stanąć na nogi po II wojnie światowej. Nasi zachodni sąsiedzi otrzymali natomiast wsparcie ze strony zachodnich mocarstw mimo iż byli głównym agresorem, państwem, które wywołało wojnę i ją przegrało. – Dzięki temu odbudowali swój kraj ze zniszczeń wojennych i szybko stali się wiodącą gospodarką świata. Polska choć należała do obozu zwycięzców, to nie skorzystała z jakichkolwiek odszkodowań, również ze strony Niemiec – przekonuje Ast.
Odszkodowanie od RFN?
Z tą argumentacją nie do końca zgadza się prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - Moralne racje na pewno są po naszej stronie, ale punktu widzenia formalno-prawnego sytuacja jest skomplikowana – tłumaczy ekspert UW. - Umowy poczdamskie przewidywały, że dostaniemy część radzieckich reparacji i w jakimś sensie je otrzymaliśmy, a reszty zrzekliśmy się umową z 1953 roku. Fakt ten komplikuje nam sprawę w przestrzeni prawnej, no chyba, że wskazalibyśmy na kolejne krzywdy, które wtedy nie zostały uwzględnione – dodaje Chwedoruk.
I właśnie dlatego politycy PiS przekonują, że Polska ma jeszcze jeden poważny argument dotyczący kwestii reparacji wojennych. – Uważamy, że PRL i NRD nie były po II wojnie światowej państwami suwerennymi. Jeśli ktoś uważa inaczej, to przypominamy, że w tamtym czasie niepodległa była Republika Federalna Niemiec, z którą nie zawarliśmy żadnych umów na temat reparacji – mówi Ast. I dodaje, że w związku Polska miałaby duże szanse, aby skutecznie dochodzić tego rodzaju odszkodowań. Czy rząd Prawa i Sprawiedliwości zdecyduje się na taki krok?
Słowa Kaczyńskiego argumentem przetargowym?
- Uważam, że słowa Jarosław Kaczyńskiego należy traktować jako „straszak” i argument przetargowy. Współczesna polityka jest specyficzna, ponieważ w przestrzeni międzynarodowej lepiej jest być dziś ofiarą jakieś wojny. Taki stan rzeczy daje danemu państwu przewagę moralną – tłumaczy prof. Chwedoruk. W jego ocenie słowa Kaczyńskiego mogą też zmobilizować wyborców wokół PiS.
REKLAMA
- Nie sądzę, abyśmy chcieli rzeczywiście wyegzekwować te roszczenia. Nasze stanowisko może jednak ostudzić Niemców. Perspektywa otwierania kolejnego frontu politycznego z pewnością jest nie na rękę rządowi naszych zachodnich sąsiadów – dodaje politolog UW. Jak sprawę komentują politycy PiS?
- To musiałaby być decyzja polityczna, podjęta na najwyższych szczeblach władzy państwowej, dobrze przygotowana. Czy powinna zostać podjęta? Nie mi to oceniać – mówi mec. Matusiewicz. – Myślę jednak, że należy głośno mówić o reparacjach, aby przypominać Niemcom o tym, że zniszczyli nasz kraj – tłumaczy poseł PiS. W jego ocenie rekompensatą za poniesione starty nie są środki unijne, których pobieranie wypominają nam europejscy partnerzy.
- Pieniądze, które płyną do Polski na inwestycje, wracają do naszych zachodnich partnerów, ponieważ są realizowane przez ich firmy. Poza tym otworzyliśmy dla ich produktów potężny rynek, na którym mogą sprzedawać swoje produkty – zauważa Matusiewicz.
Podobnie sprawę widzi poseł Ast. - Prezesowi Kaczyńskiemu nie chodziło o to, że będziemy ubiegali się o odszkodowania i na nowo odgrzebywali pewne sprawy. Podejrzewam, że zależało mu jedynie na tym, aby zwrócić uwagę instytucji europejskich, a szczególnie Niemiec, że nie mają moralnego prawa, aby grozić Polsce odebraniem funduszy unijnych – tłumaczy poseł PiS.
REKLAMA
- Współczesna Europa próbuje wtrącać się w nasze wewnętrzne sprawy. Polska znakomicie rozwija się gospodarczo, a Unia pod przewodnictwem Niemiec, straszy nas ograniczeniem funduszy. Argumentuje to wydumanym zagrożeniem demokracji, zapominając o tym, że po II wojnie światowej Polska sama musiała odbudować się ze zniszczeń – wyjaśnia Ast.
Reparacje wojenne otworzą „puszkę Pandory”?
Z wejściem na ścieżkę prawnego konfliktu z Niemcami w sprawie reparacji wojennych wiąże się też pewne ryzyko. Warto zadać sobie pytanie, czy polskie roszczenia nie otworzyłyby „puszki Pandory” w postaci roszczeń naszych sąsiadów przymusowo wysiedlonych z Europy Środkowo-Wschodniej po II wojnie światowej? - Takie ryzyko istnieje. Myślę, że nie nastąpi to w perspektywie najbliższych kilkunastu lat. Natomiast strategicznie każde państwo musi brać pod uwagę wszelkie możliwe niebezpieczeństwa w przestrzeni międzynarodowej – uważa prof. Chwedoruk. Nie oznacza to jednak, że Polska byłaby skazana na porażkę.
Mec. Matusiewicz przekonuje, że nasz kraj nie odpowiada za wysiedlenie ludności niemieckiej. – Polska nie była najeźdźcą. Zajęliśmy te tereny na podstawie umowy narzuconej nam przez mocarstwa, więc to do nich powinny być kierowane ewentualne roszczenia strony niemieckiej. Przypomnę, że nam też nie oddano za ziemie pozostawione na wschodzie – mówi polityk PiS.
- Michał Fabisiak, współpraca: Bartłomiej Makowski, PolskieRadio.pl
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA