Polka o ataku w Barcelonie: zobaczyłam ludzi uciekających z Las Ramblas
Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam ludzi uciekających z Las Ramblas. Nikt nie spodziewał się tego ataku - opowiada PAP 18-letnia Magdalena, która mieszka blisko miejsca czwartkowego ataku w Barcelonie. Inna Polka mówi, że w piątek życie w mieście wraca do normy.
2017-08-18, 18:01
Magdalena była w swoim mieszkaniu, tuż przy popularnym wśród turystów bulwarze Las Ramblas w centrum miasta, gdy w czwartek ok. godz. 17 kierowca furgonetki wjechał w tłum, zabijając co najmniej 13 osób i raniąc około 130 osób.
- Uważam to za wielki fart i dar od losu, ponieważ gdy to się stało, akurat miałam iść na zakupy na Las Ramblas. Mieszkam dosłownie ulicę obok i przechodzę tamtędy codziennie - mówi 18-latka z Kielc. Przyjechała do Barcelony na wakacje, by zarobić i przy okazji nauczyć się hiszpańskiego.
Powiązany Artykuł
![sa12.jpg](http://static.prsa.pl/images/898e1ff9-a984-4a3d-a201-368f122d4cd3.jpg)
Hiszpania: w związku z zamachami w Katalonii zatrzymano czwartą osobę
- Zadzwonił do mnie kolega zapytać się, gdzie jestem. To on powiedział mi, że był zamach. Byłam w ciężkim szoku, nie mogłam w to uwierzyć - relacjonuje.
- Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam biegnących w jedną stronę ludzi, którzy próbowali oddalić się jak najbardziej od Rambli. Ludzie wbiegali do pobliskich sklepów, gdziekolwiek, żeby tylko nie być na ulicy - mówi Magdalena, która pracuje w jednej z barcelońskich restauracji.
RUPTLY/x-news
Dezorientacja wśród policjantów
Według niej na filmikach zamieszczonych w internecie "widać, że na początku policja za bardzo nie radziła sobie z tym wszystkim". - Policjanci też byli zszokowani. Nikt nie spodziewał się tego ataku - twierdzi. Dodaje, że dziwi ją, iż w takiej sytuacji ludzie byli w stanie telefonami komórkowymi kręcić filmiki pokazujące ciała leżące na ulicy.
Dopiero po dwóch godzinach Magdalena odważyła się wyjść z domu. Nie chciała być sama i postanowiła pójść do koleżanki. - Droga, która normalnie zajmuje mi siedem minut, tym razem zajęła pół godziny. Ulice wokół Las Ramblas i placu Katalońskiego zostały zamknięte, policja czuwała, żeby nikt nie wchodził na Ramblę - opowiada. Dodaje, że jej koleżanka w momencie ataku wychodziła z domu. - Nagle zobaczyła tłum biegnący w stronę placu Katalońskiego - mówi.
Pytana o to, jak dzień po zamachu wygląda Barcelona, 18-latka odpowiada: - Tak jak po każdym ataku wszyscy chcą być zjednoczeni. Jednak można wyczuć, że ludzie trochę się boją". W piątek ok. godz. 10 na Las Ramblas było sporo osób, ale nie były to takie tłumy jak zazwyczaj. - Tu zawsze nie daje się przejść, jest rój ludzi - mówi.
Powrót do normalności
Według innej Polki, 30-letniej Martyny Bąk, w piątek życie w stolicy Katalonii toczy się normalnie. - Na ulicach jest dużo turystów, jeżdżą autobusy, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło - mówi turystka z Warszawy. Jednak wczesnym popołudniem na stacji metra przy placu Katalońskim wciąż nie zatrzymywały się pociągi.
Powiązany Artykuł
![duda barcelona 1200.jpg](http://static.prsa.pl/images/cbb3ed60-c861-4044-9c98-34e5ac182562.jpg)
Atak terrorystyczny w Barcelonie. Andrzej Duda: znów niewinni ludzie zabici i ranni w zamachu
Martyna w czwartek ze znajomymi leciała z Warszawy do Barcelony w odwiedziny do przyjaciółki. - Już na Okęciu dowiedzieliśmy się, że doszło do zamachu, ale w internecie nie było dużo szczegółów. Stewardesa w samolocie też nie była w stanie udzielić nam informacji, czy wylądujemy normalnie. To od nas dowiedziała się o ataku - opowiada.
REKLAMA
Associated Press/x-news
Samolot wylądował na lotnisku El Prat przed czasem, ok. godz. 21, ale na miejscu nie było żadnych informacji, że coś się stało. - Była tylko gigantyczna kolejka do taksówek. Czekaliśmy 30 minut - mówi.
- Na wszelki wypadek postanowiliśmy wziąć taksówkę do centrum, woleliśmy unikać transportu publicznego. Taksówkarz ostrzegał nas, że wiele dróg jest nieprzejezdnych, że możemy jechać godzinę, że wszędzie są korki - relacjonuje. Wbrew tym ostrzeżeniom droga do centrum przebiegła sprawnie. - Nie było korków ani typowego ruchu. Jechaliśmy 90 km na godzinę, na drogach widać było jedynie taksówki. Poza tym ulice były puste - mówi Martyna.
Paraliż w mieście
Dopiero w pobliżu miejsca ataku, na placu Katalońskim, Polka zobaczyła więcej ludzi, głównie młodych. - Siedzieli na chodnikach. Droga była obstawiona, odgrodzona taśmą. Wszędzie była policja - relacjonuje.
Pracująca w Barcelonie Ewa Andrejczuk mówi, że hiszpańskie media bardzo ostrożnie podawały wiadomości na temat liczby ofiar śmiertelnych. - Gdy na angielskich stronach internetowych mówiono już o 13 zabitych, tutaj telewizja wciąż podawała informacje o jednej ofierze śmiertelnej - opowiada.
- Od razu zaczęły się wiadomości od znajomych i krewnych, rozniosło się to dosłownie w ciągu 20 minut - podkreśla.
Jak mówi, władze ostrzegały mieszkańców, żeby nie wychodzili z domów. - Zamknięto metro, nie kursowały pociągi. Przez chwilę cała Barcelona była sparaliżowana. Dopiero po trzech godzinach puścili pociągi. Taksówki w centrum były za darmo - mówi Ewa.
koz
REKLAMA