Szef PSP o szczegółach akcji w Suszku: przejście 100 m zajmowało 20 minut
- Drogi prowadzące do obozu harcerskiego były zablokowane zwalonymi drzewami, miejscami nawet do wysokości pierwszego piętra; przejście 100 m zajmowało nawet 20 minut - opowiada o szczegółach akcji ratunkowej w Suszku gen. brygadier Leszek Suski, komendant główny PSP.
2017-08-24, 10:27
Gwałtowne burze, a miejscami nawet trąby powietrzne, przeszły przez Pomorze w nocy z 11 na 12 sierpnia. Wskutek nawałnic zginęło w Pomorskiem pięć osób, w tym dwie nastolatki, które przebywały na obozie harcerskim w miejscowości Suszek. Ponad 50 osób, w tym 39 uczestników obozu w Suszku, doznało różnego rodzaju obrażeń.
Szef straży pożarnej Leszek Suski podkreśla, że zgłoszenie o sytuacji w Suszku dotarło do Komendy Powiatowej PSP w Chojnicach kilkanaście minut przed północą. Pierwszy zastęp, sześciu strażaków, wyjechał już po dwóch minutach od zgłoszenia.
"Przejście 100 metrów zajmowało ratownikom nawet 20 minut"
- Do obozu było około 17 kilometrów. Strażacy po przejechaniu około 12 km drogą, z której też musieli usuwać powalone drzewa, dotarli do miejscowości Rytel. Okazało się, że droga była zawalona drzewami. Wobec tego dalej ruszyli pieszo i dotarli do miejscowości Lotyń oddalonej od obozu o 3-4 kilometry. Trzy leśne drogi prowadzące do obozu były zablokowane zwalonymi drzewami, w niektórych miejscach nawet do wysokości pierwszego piętra. Przejście 100 metrów zajmowało ratownikom nawet 20 minut - tłumaczy Suski.
Jak dodaje, w utorowaniu drogi pomagali mieszkańcy Lotynia oraz druhowie OSP. Został wysłany patrol - jeden strażak i jeden policjant. Następnie poszła grupa czteroosobowa - trzech strażaków i ratownik medyczny. W pewnym momencie jeden ze strażaków doznał urazu i musiał wrócić. - Pozostałe trzy osoby z tej grupy, idąc dalej w kierunku obozu, dotarły do brzegu jeziora, gdzie biwakowała grupa ludzi, którzy użyczyli strażakom łódź - powiedział komendant główny PSP.
REKLAMA
W następnych minutach w kierunku obozu w Suszku wyruszyła pieszo kolejna 10-osobowa grupa: strażacy PSP i OSP, dwóch policjantów oraz leśnik, który znał ten teren. Po dotarciu do jeziora znaleźli łódkę, na której popłynęło sześć osób z uprawnieniami medycznymi. - Łódka nie miała wioseł, więc strażacy sprawili wiosła z desek pomostu oraz znaku leśnego, a następnie przepłynęli przez jezioro do obozu. Pozostała czwórka znalazła kolejną łódź i popłynęła do obozu - relacjonuje Leszek Suski.
Segregacja rannych metodą "triage"
- Zniszczenia były olbrzymie. Obóz rozciągał się na przestrzeni około 400 metrów - było tam kilka podobozów. Gdy ratownicy dotarli na miejsce, okazało się, że nikogo tam nie było, więc zaczęli szukać harcerzy. Okazało się, że część z nich schroniła się w pobliskim młodniku. Strażacy dostrzegli dym i poszli w tym kierunku; grupa harcerzy - ubrana tylko w bieliznę i piżamy - skupiła się przy niewielkim ognisku - opowiada komendant.
Strażacy przystąpili do segregacji rannych metodą "triage" - to procedura medyczna stosowana w medycynie ratunkowej, umożliwiająca służbom medycznym segregację rannych w zależności od stopnia obrażeń oraz rokowania. Jak powiedział Suski, ciężej poszkodowanych było dwóch harcerzy - jeden miał złamaną kość podudzia, drugi potłuczenia klatki piersiowej. Ponad 30 osób odniosło lżejsze obrażenia.
- Za strażakami, którzy pieszo przebili się przez powalony las, do obozu dotarły quad i samochody terenowe. W pomoc bardzo włączyli się mieszkańcy pobliskiej wsi, którzy także dotarli dwoma terenowymi samochodami - podkreśla Suski.
REKLAMA
Ranne dzieci zostały ewakuowane do miejscowości Lotyń, gdzie strażacy postawili miasteczko namiotowe wyposażone m.in. w nagrzewnice. - Skorzystaliśmy też ze świetlicy wiejskiej. Wszystkie dzieci strażacy ewakuowali z obozu w ciągu dwóch godzin. Ranni trafili do szpitali, a pozostali harcerze do miejscowości Nowa Cerkiew, gdzie przyjeżdżali ich rodzice - mówi szef straży pożarnej.
Leszek Suski dodaje, że pierwsze informacje o tym, jaka jest sytuacja w obozie w Suszku, dostał tuż przed godz. 1 w nocy.
Śmigłowiec Straży Granicznej nie mógł wylądować
Jak informuje, uruchomiona została także grupa ratownictwa wysokościowego PSP. Do dyspozycji były trzy śmigłowce: Lotniczego Pogotowania Ratunkowego, Marynarki Wojennej i Straży Granicznej. - Nasza grupa ratownictwa wysokościowego wsiadła do śmigłowca Straży Granicznej i poleciała w kierunku Suszka. Pilot zdecydował, że ze względu na złe warunki atmosferyczne nie może wylądować i niestety musiał zawrócić - tłumaczy Suski.
Poza tym na miejsce, gdzie działało już kilkanaście zastępów strażaków z woj. pomorskiego w ramach Centralnego Odwodu Operacyjnego komendant Suski skierował dwie specjalistyczne grupy poszukiwawczo-ratownicze dysponujące psami ratowniczymi z Gdańska i Warszawy, strażaków z woj. zachodniopomorskiego oraz słuchaczy szkół pożarniczych z Bydgoszczy i Warszawy. - Do podjęcia działań gotowych było również 500 policjantów - podkreśla.
REKLAMA
Z informacji przekazanych przez komendanta wynika, że w związku z nawałnicami, które od 10 sierpnia przeszły nad Polską, strażacy interweniowali w sumie ponad 26 tys. razy. W działaniach brało udział blisko 100 tys. strażaków wyposażonych w 23 tys. pojazdów. Bilans ofiar śmiertelnych wynosi sześć osób. Poszkodowanych zostało 58 osób, w tym 19 strażaków.
PAP/polskieradio.pl/pg
REKLAMA