Liban: piekło i raj

2008-06-08, 06:37

Liban: piekło i raj

"Następni będą Żydzi, a potem przyjdą po was, do Europy. Nie spoczną póki nie zapanują nad światem."


- Zdradzili nas wszyscy i zostawili na ich pastwę. Zobacz co się dzieje z tym krajem! – Michel, maronicki sklepikarz z Rue du Damasc, nie kryje rozgoryczenia. Jest grudzień 2007 i na ulicy czuć atmosferę świątecznych przygotowań. Eleganckie sklepy, udekorowane mikołajkami i gwiazdkami betlejemskimi, ogromne choinki ustawione na skrzyżowaniach i obwieszone setkami lampek, krążąca po ulicach kolejka z dziećmi prowadzona przez Świętego Mikołaja, dzwoneczki, kolędy – przez to wszystko nie wiadomo gdzie się jest.

''

Hamra, sunnickie centrum Bejrutu , fot. W. Repetowicz

 

Ale to jest Liban, Bejrut. Miasto urzekające, a równocześnie wywołujące uczucie schizofrenii. Bo kilkadziesiąt metrów dalej jest już inny świat. Po drugiej stronie Rue du Damasc nie ma kolęd, nie ma choinek ani piwa, jest śpiew muezina, stragany, odrapane, często rozsypujące się budynki i wszechobecne portrety szejka Nasrallaha, lidera Hezbollahu. A wzdłuż granicy między dzielnicami czołgi i uzbrojeni po zęby żołnierze. Oczywiście – żadnych zdjęć.

Piekielny spokój Downtown Beirut

Siedząc w ogródku Petit Cafe przy kubku kawy, można odnieść wrażenie, iż jest się w najspokojniejszym miejscu na świecie.  Nie ma tu ruchu samochodów, autobusów czy innych pojazdów. Nie ma krzyków, tłumów, wycieczek, turystów, sklepikarzy. Nie ma walających się na ulicy śmieci, brudu. Jest tak pięknie i spokojnie. Ale to nie cichy zakątek małego miasteczka we Francji, lecz Rue al Maarad. Wystarczy obrócić głowę, by czar prysł. Na ulicy pojawia się patrol żołnierzy z karabinami maszynowymi. Kilka metrów dalej widać betonowe blokady, zasieki z drutów kolczastych oraz czołgi. Widok całkowicie normalny w Libanie, szczególnie zaś w Downtown Beirut, na głównych arteriach miasta, przed bankami i hotelami, wreszcie na Green Line, linii demarkacyjnej oddzielającej dzielnice maronickie od szyickich. Kiedyś była to linia frontu.

- To wszystko, co tam widziałeś w Downtown, odbudowano 4 lata temu – mówi Pierre, młody, libański Ormianin i częstuje gorącym plackiem, zapiekanym z twarożkiem i ostrą papryką. - Do niedawna była to ruina – zaznacza. Siedzimy w przydrożnym sklepiku w centrum zatłoczonej i hałaśliwej dzielnicy  ormiańskiej. - Czy będzie wojna? - pytam. Pierre nie ma wątpliwości. – Tak – mówi - niestety, wszystko na to wskazuje.

Architektura Downtown Beirut to połączenie francuskich i otomańskich stylów, które dało wspaniały efekt. Sercem jest wspomniany wcześniej Place d’Etoile. Na jego środku wznosi się urocza wieża zegarowa, w stylu neootomańskim. Od placu gwiaździście odchodzą ulice m.in. Rue al Maarad, przy której w arkadach budynków, znajdują się liczne restauracje i kawiarnie. Wokół placu wznosi się m.in. budynek parlamentu oraz prawosławny kościół św. Jerzego, Libańczyka służącego w legionach rzymskich, który został później patronem Anglii. Przed kościołem wznosi się pomnik św. Jerzego, a obok, inny kościół – wciąż zrujnowany i nieodbudowany. Na jego tyłach mały kościółek św. Eliasza. Jeszcze dalej jeden z najstarszych budynków Bejrutu – meczet Al Omari. Przy uważniejszym przyglądnięciu się jego szczegóły architektoniczne mogą wydąć się znajome. Nic dziwnego, gdyż w XII w. wznieśli go szpitalnicy, zakon rycerzy krzyżowych, jako kościół św. Jana Chrzciciela. Po drugiej stronie placu, na wzgórzu wznosi się Grand Serail, gmach rządu, otoczony strefą zero, opuszczonymi budynkami, a także zasiekami i wzmożonymi patrolami wojska.  Bardziej na wschód, przy Rue Emir Bechir, stoi gmach maronickiej katedry św. Jerzego. Za nią wznosi się ogromny meczet, pokryty błękitną kopułą i otoczony gigantycznymi minaretami, wybudowany w czasie odbudowy Downtown przez ówczesnego premiera Rafika Hariri. Antysyryjskiego sunnity zamordowanego na zlecenie sąsiedniego reżimu. Dalej znajduje się Plac Męczenników, przy którym rozbito dziwaczne obozowisko namiotów, z których dochodzą głośne dźwięki nagrań modlitw i przemówień. To obóz Hezbollahu, dążącego do obalenia rządu Fauda Siniorii. Ogromny kontrast w stosunku do piękna i spokoju Downtown Beirut. Głos piekła w raju.

 

Piękno architektury Downtown Beirut, eleganckie i puste restauracje, ulice, na których łatwiej spotkać żołnierzy z karabinami niż turystów, wreszcie obozowisko Hezbollahu na Placu Męczenników i pędzące samochody maronickich i sunnickich polityków z koalicji rządowej przypominają, że ten raj łatwo może przekształcić się w piekło. Takie jakie panowało tam 18 lat temu, gdy wojska syryjskie w ruinach Downtown usuwały ostatnie punkty oporu generała Aouna. Teraz co jakiś czas któryś samochód wylatuje w powietrze lub zostaje ostrzelany. Ciekawe, że giną wyłącznie chrześcijańscy i sunniccy politycy antysyryjscy. Ale „oczywiście” ani Hezbollah ani Syria nie mają z tym nic wspólnego.

Mijają miesiące, jest 8. maja 2008 r. Bojówki Hezbollahu tracą cierpliwość i ruszają do ataku. W tygodniowych walkach ginie ponad 60 osób. Rząd zmuszony jest do ugięcia się przed Hezbollahem.

Maronicka enklawa na Bliskim Wschodzie

Po pierwszej wojnie światowej, w wyniku rozpadu Imperium Otomańskiego, znajdujące się dotąd pod władzą turecką terytoria arabskie zostały podzielone na tereny mandatowe brytyjskie i francuskie. Obecna Syria i Liban znalazły się pod zarządem  francuskim. Wkrótce Francuzi dokonali podziału swojego terytorium mandatowego na 6 państw według kryteriów religijno-etnicznych. Wszystkie z wyjątkiem jednego wkrótce zakończyły żywot. Szóste państwo okazało się być znacznie bardziej trwałe. Był nim wykrojony dla Maronitów Liban.

Proklamowanie Państwa Wielkiego Libanu nastąpiło w 1920 r., a Maronici, stanowiący wówczas ponad 60 % mieszkańców tego terytorium, w przeciwieństwie do mieszkańców pozostałych części mandatu, popierali Francuzów. Nic dziwnego, zważywszy na prześladowania jakich doznawali pod rządami muzułmanów. A przecież ci wschodni chrześcijanie, uznający papieża, byli tu obecni na długo nim ktokolwiek usłyszał o islamie. W czasach krucjat popierali wojska krzyżowców, których traktowali, jako wyzwolicieli spod jarzma muzułmańskich najeźdźców. Przejście władzy w ręce Francuzów było dla nich szansą na koniec ciężkich czasów. Zręby państwowości oparli na modelu ustrojowym Francji, zwracając powstające nowe państwo Liban w stronę Europy. I zbudowali państwo, które zyskało opinię perły Bliskiego Wschodu. Niestety, tylko do czasu.

Liban, formalnie oddzielony od Syrii w 1926 r., w 1941 roku stał się całkowicie niepodległy. Syria jednak nigdy nie pogodziła się z istnieniem Libanu, który zawsze uważała i uważa za część swojego terytorium. Tak samo, jak muzułmanie nie pogodzili się z dominacja maronitów.  Ale muzułmanie też nie byli jednolici. Początkowo największą opozycję przeciw maronickim rządom i konstytucji z 1926 r. stanowili uprzywilejowani w czasach otomańskich sunnici. Szyici, przez wieki prześladowani, uważani przez kolejnych kalifów za heretyków i poddanych gorszego gatunku, byli na marginesie życia ekonomicznego i politycznego. Do dziś zresztą są najbiedniejsza grupą w Libanie. Jednak przejęcie władzy w Syrii przez szyicko-alawicki reżim Assadów oraz w Iranie przez reżim ajatollahów dostarczyło szyickim bojówkom, jak Amal czy Hezbollah, potężnych sojuszników. W Libanie są jeszcze druzowie, tajemnicza, synkretyczna sekta założona prawdopodobnie przez enigmatycznego, fatymidzkiego kalifa Al Hakima, który m.in. kazał zburzyć Bazylikę Grobu Pańskiego w Jerozolimie.

W 1943 r. maronici zostali zmuszeni do zawarcia z sunnitami paktu, oddając im funkcję premiera. Na jakiś czas zapanował względny spokój, który został zburzony w dużej mierze przez problem palestyński. Wojna domowa wybuchła w 1975 roku i trwała 15 lat, doprowadzając Liban do ruiny. Po jej zakończeniu okazało się, że chrześcijan jest już niewiele ponad 40 procent, sunnitów i szyitów zaś po 29 %.

„Wy będziecie następni!”

- Kiedyś żołnierze izraelscy przychodzili do mojego sklepiku na piwo, czy herbatę. Potem wyjechali. Zdradzili nas. A przecież walczyliśmy razem z muzułmanami – narzeka Michel z Rue du Damasc. W jego sklepiku, podobnie jak w wielu innych chrześcijańskich miejscach, wisi portret Michela Suleimana. Suleiman dziś jest prezydentem Libanu, wybranym na to stanowisko 25 maja. Wcześniej był szefem armii libańskiej, a jego kandydaturę, jako kompromisową, uzgodniono w listopadzie 2007 r. Cóż z tego. Kadencja poprzedniego prezydenta, syryjskiej marionetki, Emila Lahouda, skończyła się we wrześniu 2007 r. i od tego czasu parlament, który dokonuje wyboru głowy państwa, zbierał się w tym celu blisko 20 razy. Zgodnie z libańską konstytucją prezydent musi być maronitą, premier sunnitą, a przewodniczący parlamentu – szyitą. Premierem jest Faud Sinioria, stronnik zamordowanego w lutym 2005 r. byłego premiera, Rafika Hariri. Choć sprawców nie ustalono, ślady prowadzą do Damaszku. Dlatego po tym zamachu w Libanie wybuchła „cedrowa rewolucja”, a sunnici haririańscy i maronici stworzyli wspólny front i wygrali wybory parlamentarne. Hezbollah z tym się nie pogodził i postanowił zmienić układ sił w parlamencie, mordując deputowanych prorządowych. W ten sposób w listopadzie 2006 r. zamordowano Pierre’a Amine’a Gemayela, syna i bratanka byłych prezydentów oraz wnuka charyzmatycznego lidera maronickiego Pierre’a Gemayela. Jego stryj w 1982 r. też został zamordowany przez szyitów na zlecenie Damaszku. Tuż po tym jak został wybrany na Prezydenta Libanu. Wybór nowego prezydenta, przedstawiciela największej społeczności libańskiej, tych, dla których Liban został stworzony, blokowany był przez inną syryjską marionetkę, Nabiha Berri, szyity z partii Amal, piastującego funkcję przewodniczącego parlamentu. W czasie wojny domowej bojówki Amal rywalizowały z Hezbollahem, Amal był prosyryjski a Hezbollah proirański. Ostatecznie prezydenta wybrano dopiero po tym jak rząd, w obliczu militarnego ataku Hezbollahu, po raz kolejny się ugiął, nie chcąc dopuścić do wojny domowej i zgodził się przyznać Hezbollahowi prawo weta wobec wszystkich decyzji.

Na ścianie u Michela wisi tez zdjęcie innego wojskowego. To Francois Hajj, szef sztabu armii libańskiej, którego samochód wyleciał w powietrze 12 grudnia 2007 r. Wraz z nim. Po wyborze Suleimana na prezydenta miał on zastąpić go na stanowisku dowódcy libańskiej armii. - To wszystko przez tego zdrajcę, Aouna – mówi z wściekłością Michel. - Ale przecież on walczył z inwazją syryjską w 1990 r. Dlaczego teraz sprzymierzył się z Hezbollahem? – dziwię się. - Bo on jest chory na władzę, dla niego tylko jedna osoba jest dobra na prezydenta Libanu, on sam – wyjaśnia Michel i dodaje: - Wiesz kto ma na swoim sumieniu najwięcej krwi chrześcijańskiej? Nie Hezbollah, lecz Aoun. A jak ci jego nowi przyjaciele z Hezbollahu są tacy wspaniali to dlaczego Aoun nie mieszka w swoim domu? Bo on się znajduje w dzielnicy szyickiej, która jest twierdzą Hezbollahu i nikt tam poza nimi nie ma wstępu, nawet ich nowy sojusznik!.  Michel pokazuje otwory w metalowej ladzie jego sklepu. - To ślady po ostrzale, ledwo uszedłem z życiem. Oni są po drugiej stronie ulicy. Teraz przychodzą uprawiać u nas sex i pić alkohol. U mnie też kupują piwo. Bo u mnie ich Allah nie widzi. Ale w każdej chwili mogą przyjść nas zabić – podkreśla z goryczą, przekrzykując dźwięk dzwonków bożonarodzeniowej ciuchci. Na ulicy słychać śmiech dzieci a do sklepu wchodzi kobieta w hidżabie. - To jedna z nich – mówi Michel po jej wyjściu. - Chciałem ten lokal rozbudować, zrobić nowy wystrój, ale po co… - Będzie wojna? – pytam. - Jedni mówią, że będzie, inni że nie… – odpowiada. - Ale oni nie spoczną póki nas wszystkich nie wykończą. Kiedyś wszyscy tu byli chrześcijanami, a teraz… – Michel kiwa głową. - No trochę oszczędzą, bo jesteśmy im potrzebni  - dodaje. Do Libanu przyjeżdżają bowiem bogaci Arabowie z Arabii Saudyjskiej i innych islamistycznych reżimów o ostrych prawach obyczajowych, by w tej enklawie, gdzie Allah i policje obyczajowe nie widzą, robić to na co Koran nie zezwala.

Michel żegna się ze mną, powtarzając: „Zdradzili nas wszyscy, zdradzili nas Żydzi, zdradzili Amerykanie i zdradziła Europa. Ale nie myślcie, że jak nas zjedzą to was zostawią w spokoju. Następni będą Żydzi, a potem przyjdą po was, do Europy. Nie spoczną póki nie zapanują nad światem.”

Byblos

Minibusy z Bejrutu do Byblos odjeżdżają z Dawry, maronickich przedmieść Bejrutu. Byblos, jedno z najstarszych miejsc nieprzerwanego osadnictwa ludzkiego (założone 7 tys. lat temu), znajduje się około 30 km na północ od Bejrutu. Jedzie się wzdłuż pięknego wybrzeża Morza Śródziemnego, przez maronickie miasteczka, przypominające śródziemnomorską Europę lub Izrael, a nie świat arabski. Byblos wita ogromnym plakatem Francois Hajj. Dalej znajduje się sjuk, arabskie targowisko. Tu też jest inaczej niż na muzułmańskich sjukach. Wszystko wysprzątane, uliczki zadbane, nikt nikogo nie nagabuje i nie ma tłoku. Jeszcze dalej,  przez pozostałości zamku krzyżowców przechodzi się do ruin starożytnego Dżebal. Pod ta nazwą miasto było znane w czasach fenickich. Nazwa Byblos, którą nadali Grecy, wzięła się stąd, iż to starożytne miasto portowe było głównym źródłem importu papirusu (zwanego po grecku bublos) do Grecji. Swój rozwój Dżebal zawdzięczało dogodnemu usytuowaniu nad Morzem Śródziemnym w dolinie między pasmami gór libańskich, skąd sprowadzano cenne drewno cedrowe. Za ten surowiec mieszkańcy kupowali od Egipcjan papirus, który z kolei sprzedawali Grekom. Ponoć również to tutaj wynaleziono najstarszy alfabet. Miał tego dokonać Kadmos, około 2.000 lat p.n.e. Jego pomnik stoi dzisiaj na nabrzeżu w pobliżu portu. Najstarsze zabytki Dżebal pochodzą z III tysiąclecia p.n.e. Są to odkopane ruiny amoryckich i fenickich świątyń oraz grobowce władców, spośród których najcenniejszy, grobowiec króla Ahirama, został przeniesiony do Bejrutu. Wędrując wśród ruin, napotkamy ślady obecności w tym miejscu Asyryjczyków, Persów, Greków, Rzymian, Arabów, krzyżowców, wreszcie Turków. Najlepiej zachowany jest fragment rzymskiej drogi, otoczonej kolumnadą, prowadzącej do świątyni Baalat Gebal, opiekunki miasta. Kilkaset metrów od ruin znajduje się stary port Byblos, funkcjonujący nieprzerwanie od czasów starożytnych. Na portowej cytadeli otoczonej kawiarenkami i restauracjami wisi ogromny portret Michela Suleimana. Na pewno nie napotkamy w tym pięknym mieście jednego – turystów. To znów przypomina o tym, iż ten raj jest również piekłem.

 

 

 

Pamiątka z Baalbek – koszulka Hezbollahu

Zupełnie inny nastrój panuje w Baalbek. By dojechać tam z Bejrutu trzeba najpierw pojechać na szyickie przedmieścia. Dalej droga prowadzi przez ośnieżone szczyty Mount Lebanon. Stoki niższych partii gór pokryte są osiedlami, przeważnie szyickimi. Widok Bejrutu z tych gór jest urzekający. W Baalbek znajdują się ruiny potężnych świątyń rzymskich, choć historia miasta sięga również czasów fenickich. Główną świątynią jest potężna świątynia Jupitera, w której zachował się fragment największej kolumnady starożytnego świata. Obok znajdują się ruiny mniejszej świątyni Wenus oraz zadziwiająco dobrze zachowane ruiny świątyni Bachusa. Jest w tym dużo ironii historii, zważywszy na to, iż Bachus był patronem pijaków a jego święto było festiwalem wina, pijaństwa i hulanki. Dzisiaj Baalbek to twierdza Hezbollahu i alkohol oraz wszystko inne czemu patronował Bachus jest zakazane. Za to można kupić osobliwą pamiątkę – koszulkę Hezbollahu z ich logo: kałasznikowem. Można jeśli się chce, choć według sprzedających to miejscowych dzieci – należy. Bo to przecież twierdza Hezbollahu.

Raj utracony

Liban to małe państwo i wszędzie jest blisko. Wszędzie też znajdują się tu ludzkie osiedla. Jednakże, wędrując między terenami szyickimi, sunnickimi, druzyjskimi i chrześcijańskimi, wydaje się jakby się wędrowało po różnych światach. I zawsze wiadomo, gdzie się jest. W dzielnicach szyickich budynki są znacznie biedniejsze, za to bardziej bogato obwieszone plakatami szejka Nasrallaha i innych szyickich mułłów. Ulice chrześcijańskie często niezbyt się różnią od ulic w Europie, a na ścianach wiszą zdjęcia maronickich dowódców wojskowych. W dzielnicach sunnickich wszędzie wisi Rafik Hariri i jego syn Saad. Tak jest między innymi w centrum dzisiejszego Bejrutu, za które, po zrujnowaniu Downtown, została uznana sunnicka dzielnica Hamra. Tu znajduje się wytworny kompleks American University of Beirut (AUB), pełna eleganckich sklepów Rue Hamra i Corniche – spacerowe nabrzeże Morza Śródziemnego. Tu znów można się poczuć spokojnie. Ludzie nie wyglądają na przerażonych. Toczy się normalne życie. I tylko mały szczegół burzy ten spokój. Na Rue Bliss, przy której znajduje się AUB są zasieki i betonowe zapory oraz żołnierze z ciężkim uzbrojeniem, a nieco dalej, w dzielnicy Ain Al Mreisse, znajdującej się między Hamrą a Downtown, z eleganckimi hotelami i bankami sąsiadują ruiny wieżowców posiekanych przez kule.

W maju 2008 cały Hamra wraz z całym zachodnim Bejrutem znów została ogarniętą walkami i opanowana przez bojówki Hezbollahu….

Witold Repetowicz

Autor przebywał w Libanie w grudniu 2007 r. 8 maja 2008 r. przywódca Hezbollahu szejk Nasrallah wezwał swoich zwolenników do zaatakowania władz Libanu. Bojówki Hezbollahu, przy bezczynności armii, w ciągu kilku dni zajęły cały zachodni Bejrut. W walkach zginęło około 60 osób, a Liban stanął w obliczu w obliczu wojny domowej. W rezultacie rząd Fauda Siniory został zmuszony do zaakceptowania żądań Hezbollahu, dotyczących przyznania mu prawa weta w stosunku do wszystkich decyzji rządu oraz do zmiany ordynacji wyborczej w sposób korzystny dla Hezbollahu. Układ ten zawarty został 21 maja w Katarze w wyniku mediacji Ligi Arabskiej. Dzięki temu 25 maja wybrano Michela Suleimana na nowego prezydenta Libanu.

Polecane

Wróć do strony głównej