Prisztina świętuje, Belgrad pod ścianą

10. rocznica ogłoszenia przez Kosowo niepodległości przebiega pod znakiem nacisków na Serbię, by uznała suwerenność swojej byłej prowincji. Nagrodą ma być perspektywa wejścia do UE. Czy jest to jednak dla Belgradu wystarczająco atrakcyjna marchewka?

2018-02-15, 15:49

Prisztina świętuje, Belgrad pod ścianą

Przypomnijmy fakty. Kosowo ogłosiło niepodległość 17 lutego 2008 roku. W latach 1998-1999, miał tam miejsce konflikt zbrojny albańsko-serbski, zakończonym bombardowaniem Serbii przez lotnictwo NATO. Decyzja Kosowa została uznana przez 115 krajów, w tym 23 członków UE wraz z Polską. Jest ono zamieszkiwane przez około 120 tysięcy Serbów, a ponad 90 proc. ludności stanowią Albańczycy. Serbia, która traktuje Kosowo jako swoją historyczną kolebkę, pomimo wielu nacisków przede wszystkim ze strony Berlina, Brukseli i Waszyngtonu - wciąż nie godzi się na jego suwerenność. Wspiera ją w tym Rosja, która wykorzystuje spór do wzmacniania swoich wpływów w Serbii, a przy tym oddziaływania na sytuację w regionie, a poprzez nią także na UE. Albańczycy z Kosowa, Albanii i Macedonii są oskarżani przez sąsiadów o chęć budowy Wielkiej Albanii, czyli połączenia wszystkich terenów, w których stanowią większość w jedno państwo. Serbów i Albańczyków, dzieli wiara, pochodzenie etniczne i zaszłości historyczne, a także sojusznicy.

Podział ureguluje spór?

Od momentu ogłoszenia przez Albańczyków z Kosowa niepodległości, władze Serbii starały się metodami dyplomatycznymi walczyć o powrót Kosowa w granice swojego państwa. W ostatnim jednak czasie, doświadczając coraz mocniejszych zagranicznych nacisków w celu „uregulowania” sporu, wśród elit politycznych w Belgradzie wzmacnia się tendencja, by rozwiązać ten spór poprzez podział Kosowa.

Mówił o tym podczas niedawnych rozmów przy okrągłym stole ekspertów, który zwołano w Belgradzie w ramach serbskiej debaty na temat Kosowa, tamtejszy minister obrony Aleksandar Vulin. W myśl tej propozycji, północna część Kosowa, w której mieszka większość tamtejszych Serbów, wraz z Kosovską Mitrovicą, w której obie narodowości żyją na przeciwległych brzegach rzeki Ibar, zostałaby ponownie włączona do Serbii. Władze w Prisztinie już wcześniej odrzucały wszelkie projekty dotyczące zmiany granic i z niechęcią podchodziły nawet do przyznawania szerokiej autonomii serbskiej mniejszości w roku 2013. Stoją one na stanowisku, że Serbii pozostaje już tylko uznać niepodległość Kosowa, jego integralność i nie wpływać na tendencje separatystyczne swojej mniejszości.

Do sprawy w ostatnim czasie ponownie odniósł się też serbski prezydent Aleksandar Vuczić, który powiedział w wywiadzie dla telewizji Happy, że za około dwa miesiące przedstawi opinii publicznej swoją propozycję rozwiązania sporu z Kosowem. Ma ona zawierać możliwie "najmniej negatywne" rozwiązanie. - Serbia nie będzie mogła przystąpić do Unii Europejskiej, jeśli nie zawrze z Kosowem, swą dawną prowincją, prawnie wiążącego porozumienia, regulującego m.in. kwestię granic – oświadczył.

REKLAMA

Chociaż Serbowie w większości opowiadają się za przystąpieniem do UE, to jednak żaden z przedstawicieli władz nie zaryzykuje przekonywania ich, że dla wejścia do Wspólnoty warto zrezygnować z praw do Kosowa, gdyż uznane by to zostało za akt zdrady.


Powiązany Artykuł

kosowo 1200.jpg
Kosowo. 10. rocznica niepodległości w cieniu międzynarodowej polityki

Przestrzegał przed tym patriarcha Serbii Ireneusz, który powiedział w wywiadzie telewizyjnym przed prawosławnym Bożym Narodzeniem, że Serbia nie może oddać Kosowa. - Może być ono odebrane, może być okupowane, jak to się dzisiaj dzieje, ale Serbia nigdy nie może powiedzieć: „my to oddajemy w darze”, ponieważ to, co się komuś daruje, na zawsze się traci, a to, co się przemocą bierze, w ten sam sposób może być zwrócone – powiedział patriarcha. - Widzę, że mój kraj robi bardzo wiele, aby Kosowo pozostało częścią Serbii i że stara się znaleźć rozwiązania, które zadowolą obie strony. Kościół nie może sobie wyobrazić Serbii bez Kosowa – dodał.

Unijna marchewka, niemiecki nakaz

Serbię bez Kosowa mogą sobie jednak wyobrazić przedstawiciele UE, którzy nie chcą co prawda o tym mówić wprost, ale wraz z upływem czasu, coraz mocniej akcentują, że jest to podstawowy warunek zbliżenia.

Na początku lutego szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini i komisarz ds. rozszerzenia Johannes Hahn zaprezentowali strategię dotyczącą perspektywy rozszerzenia UE, dopuszczającą przyjęcie Serbii i Czarnogóry do 2025 r.

REKLAMA

Oba te kraje rozpoczęły już negocjacje akcesyjne, a Macedonia i Albania są oficjalnymi krajami kandydującymi. Bośnia i Hercegowina oraz Kosowo są jedynie potencjalnymi kandydatami do członkostwa w UE.

W dokumencie powtórzono, że głównym warunkiem zbliżenia Serbii i Kosowa z UE pozostaje „normalizacja” relacji. Termin ten przez lata sporu był inaczej interpretowany przez każdą ze stron. Dla władz w Serbii oznaczał on prowadzenie dialogu z Prisztiną, ale nad powrotem regionu do kraju, czy rozwiązywanie drobnych spraw administracyjnych. Dla władz kosowskich sprawa jest jasna – uznanie przez Belgrad niepodległości. UE stara się zaś wciąż mówić ogólnikami, co jest wykorzystywane przez serbskie władze na użytek wewnętrzny, by nie przyznać, że Bruksela nakazuje im wybierać pomiędzy mieć członkostwem a Kosowem.

Najbardziej radykalnie w tej sprawie wypowiadają się przedstawiciele Berlina, którzy stawiają sprawę tak jednoznacznie, jak zrobił to ostatnio podczas wizyty w Prisztinie szef niemieckiej dyplomacji Sigmar Gabriel. Występując na konferencji prasowej w 10. rocznicę ogłoszenia niepodległości Kosowa wspólnie z premierem Ramushem Haradinajem, powiedział, że budowa przez Belgrad państwa prawa i uznanie Kosowa to kluczowe warunki, bez których "trudno sobie wyobrazić drogę Serbii do Europy". Dodał także, że niemiecka dyplomacja uczyni wszystko, co konieczne, aby przekonać pięć państw unijnych: Hiszpanię, Rumunię, Cypr, Grecję i Słowację do uznania niepodległości Kosowa. Zarazem, będzie ona też zabiegać o ich poparcie dla akcesji Serbii. - Oczywiście, przystąpienie do UE jest końcowym celem. Aby to osiągnąć trzeba będzie przekonać piątkę oponentów do tego, że uznanie niepodległości Kosowa ma sens, bo region ten już nigdy nie będzie częścią Serbii – podkreślił szef niemieckiego MSZ.

REKLAMA

Nie chcą śledztw

Taka postawa Berlina znajduje poklask w Prisztinie, a umacnia tendencje antyniemieckie i prorosyjskie w Serbii. Kosowskie władze, na których czele stoi wielu byłych bojowników Armii Wyzwolenia Kosowa (UCK), nie chcą słyszeć o jakichkolwiek ustępstwach na rzecz Belgradu. Nie obawiają się też formułować ostrych zarzutów pod adresem Brukseli, którą oskarżają o nie dawanie Kosowu równych, co innym państwom Zachodnich Bałkanów, szans na przystąpienie do UE. Reagują też alergicznie na międzynarodowe śledztwa dotyczące zbrodni wojennych popełnionych w czasie konfliktu serbsko-albańskiego w Kosowie. Na początku grudnia zeszłego roku prezydent Hashim Thaci zażądał od misji międzynarodowych stacjonujących w Kosowie, by je opuściły. Jego zdaniem ich czas minął i ich obecność nie ma uzasadnienia. - Odpowiedzialność za obraną ścieżkę rozwoju, teraźniejszość i przyszłość kraju jest w naszych rękach - podkreślił. Skrytykował przy tym UE za to, że daje perspektywę członkowską Serbii, którą uważa za odpowiedzialną za większość zbrodni na Bałkanach, a tymczasem izoluje Kosowo. Thaci krytykował przy tym Specjalną Izbę Sądową Kosowa (Kosovo Specialist Chambers), w skład której wchodzą sędziowie z różnych krajów, która ma jurysdykcję w sprawach zbrodni przeciwko ludzkości, zbrodni wojennych i innych przestępstw w myśl prawa kosowskiego, które miały mieć miejsce między 1 stycznia 1998 r. a 31 grudnia 2000 r. – gdyż, w jego opinii, skupia się on jedynie na bojownikach Armii Wyzwolenia Kosowa (UCK), a nie na Serbii.

Rocznica i co dalej?

Bałkany przestały, na szczęście, znajdować się w centrum zainteresowania światowej, czy europejskiej opinii publicznej. Mogłyby się w nim znaleźć, gdyby znów doszło tam do przemocy, starć, czy wybuchu konfliktu na szerszą skalę. W regionie tym wciąż jest wiele miejsc, które, mogą się takimi stać. Jednym z nich jest Kosowo. Dlatego też UE zależy na tym, by wciąż, poprzez kij i marchewkę, wpływać na oba zwaśnione narody i starać się zmniejszyć napięcie perspektywą „świetlanej przyszłości” we Wspólnocie. Chociaż brukselscy urzędnicy podkreślają, że UE jest wciąż otwarta na nowych członków, to w ostatnich latach widzimy raczej tendencje odwrotne. Oficjalnie jednak rozmowy o zbliżeniu trwają, wydany został ważny dokument, a bułgarska prezydencja też podkreśla, że jest to dla niej jeden z najważniejszych punktów. Iluzoryczna perspektywa 2025 roku to wciąż data na tyle bliska, że pozwala Brukseli, czy szczególnie aktywnemu na Bałkanach Berlinowi - kusić i wymuszać. Na dziś ciężko sobie wyobrazić, by serbskie władze zadeklarowały, że uznają niepodległość, a kosowskie, że godzą się na przyłączenie północnej części swoje kraju do Serbii. Pat trwa i będzie trać dalej. A rozwiązanie jest tak samo iluzoryczne, jak perspektywa wejścia tych państw do Wspólnoty. To oznacza, że obecny - prowizoryczny stan - trwać będzie dalej.

Petar Petrović

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej