Trzeci sezon "Stranger Things" już dostępny. To serial, który po prostu trzeba znać

Odliczanie można zakończyć - kolejny, trzeci sezon kultowego serialu "Stranger Things" jest już dostępny na platformie Netflix. Skąd wziął się sukces serialu i w jaki sposób producentom udało się idealnie trafić w gust widzów?

2019-07-06, 10:00

Trzeci sezon "Stranger Things" już dostępny. To serial, który po prostu trzeba znać
Kadr z trzeciego sezonu "Stranger Things". Foto: Printscreen z Twitter
  • Pierwszy sezon serialu miał premierę w lipcu 2016 roku
  • "Stranger Things" osiągnęło natychmiastowy sukces i z miejsca stało się kultowym serialem
  • Trzeci sezon serialu znów będzie zawierał mnóstwo odniesień do lat 80.

Flagowy okręt giganta

"Stranger Things" stał się przebojem właściwie z miejsca, od razu, kiedy pojawił się na małych ekranach. Netflix, który w obecnej formie funkcjonuje (na rynku amerykańskim) od 2007 roku, wyprodukował kilka prawdziwych hitów, błyskawicznie lądujących w kanonie współczesnej popkultury. Mowa tu chociażby o "House of Cards", "Orange Is the New Black" czy "Narcos". To seriale, które przyniosły widzom niezapomniane kreacje, dopracowane scenariusze i ogromne emocje.

Bez wątpienia były w stanie dorobić się wielomilionowego grona wiernych odbiorców. Netflix to gigant, który w tym momencie jest w ścisłej światowej czołówce, przedsiębiorstwo, które stać na wydawanie na nowe produkcje miliardów dolarów, a jego wartość przewyższa wielkie medialne koncerny. To jednak nie klasyczny blockbuster, ale dość specyficzna i powstająca w niemałych bólach produkcja stała się twarzą platformy.

Właśnie w przypadku "Stranger Things" możemy mówić o największym fenomenie, który od pierwszego odcinka skradł serca nie tylko sympatyków lat 80. i historii spod znaku pióra Stephena Kinga. Warto tu wspomnieć, że mogło być inaczej, bo scenariusz braci Duffer był odrzucany w kolejnych stacjach jako coś, co nie będzie w stanie się sprzedać. Głównym powodem było to, co okazało się największą siłą tego serialu - jego bohaterowie. Nastolatkowie w głównych rolach w produkcji momentami zahaczającej o horror nie pasowali praktycznie nikomu. To była wizja, która odbijała się od kolejnych poważnych ludzi, którzy byli odpowiedzialni za to, na co przeznaczyć miliony dolarów.

REKLAMA

Kiedy autorom tej historii mogło wydawać się, że miejsce scanariusza jest gdzieś na dnie szuflady, pojawili się przedstawiciele Netflixa. Dan Cohen i Shawn Levy błyskawicznie zobaczyli tu dokładnie to, co chcieli pokazać bracia Duffer - niesamowity klimat lat 80., ciekawe charaktery, które mają potencjał na rozwój, tęsknotę za kinem nastawionym na przygodę, tajemnicę, w której elementy familijne mieszają się z czymś, co przeznaczone jest dla dorosłych. Przede wszystkim tych dorosłych, którzy wychowali się na filmach Stevena Spielberga, dla których lata darzone największym sentymentem to lata 80. lub początek lat 90.

Nie można mówić o tym, by Netflix znalazł "samograja", przejął cudowny pomysł, do którego wystarczyło znaleźć wykonawców, by stworzyć produkt, który podbije światowy rynek. Nie, praca, którą włożono w to, by "Stranger Things" nabrało ostatecznego kształtu, jest naprawdę warta docenienia. Niezmiernie ważne były chociażby tłumaczenia serialu na języki krajów, w których się pojawiał - dokładano wszelkich starań, żeby zachować ducha produkcji lat 80., co sprawiło, że bohaterowie (skądinąd świetnie dobrani i rozpisani) żyli bez względu na szerokość geograficzną, pod którą pojawiali się na ekranie.

Podróż w czasie

Sztuką jest sprawić, by coś doskonale wszystkim znanego przyniosło prawdziwy powiew świeżości, ale producenci Netflixa osiągnęli właśnie taki efekt.

REKLAMA

15 lipca 2016 roku widzowie mogli przenieść się w świat, o którego istnieniu stopniowo zapominali. Dostali świetną historię grupki przyjaciół z małego amerykańskiego miasteczka Hawkins w stanie Indiana, których przyjaciel znika w tajemniczych okolicznościach. W tym samym czasie w okolicy pojawia się obdarzona niecodziennymi talentami dziewczynka... Z odcinka na odcinek śledztwo lokalnej policji (ale przede wszystkim nastolatków) odkrywa coraz mroczniejsze i dziwniejsze tajemnice, które są związane z rządowym projektem i siłą, która zagrozi nie tylko mieszkańcom miasteczka.

Suchy opis "Stranger Things" niesie za sobą banał i nie jest w stanie w żadnym sensie oddać tego, co dzieje się, kiedy włączamy serial. Opowiadanie scenariusza nie zafunduje nam tej unikalnej podróży w czasie do dzieciństwa, w którym miejsce szczególne miały gry takie jak "Magia i miecz", filmy w rodzaju "Goonies" czy "E.T.", komiksy, komputery Atari i muzyka, która pojawia się w serialu. I choć polscy widzowie mogli mieć inne doświadczenia sprzed 30 lat, to popkultura zatacza na tyle szerokie kręgi, że szerokość geograficzna, pod którą się wychowywaliśmy, staje się tutaj kwestią drugorzędną. Nawet jeśli wszystko pojawiało się u nas później, to zdołaliśmy nadrobić klasyki amerykańskiego kina i obdarzyć je równie wielką miłością.

"Stranger Things" można traktować jako jeden wielki ukłon (czy może "list miłosny", jak świetnie to ktoś ujął) w stronę lat 80., odwołanie do wszystkich aspektów, które były gdzieś głęboko schowane w głowach trzydziestoletnich widzów, a które czekały na to, by je przywołać.

REKLAMA

Oczywiście historię "kupili" też młodsi widzowie, którzy mają już swoje, inne klasyki. To, o co chodzi w sztandarowej produkcji Netflixa, jest czymś uniwersalnym. Możemy przypomnieć tu narrację, która pojawia się w kultowym filmie "Stand by Me", powstałym na podstawie opowiadania Stephena Kinga.

Cała fabuła bazuje na wyprawie grupki nastolatków, którzy chcą odnaleźć zwłoki zaginionego rówieśnika. Chodzi jednak o coś więcej - o drogę, robienie czegoś zakazanego, o test przyjaźni i braterstwo, które w miarę dorastania staje się tylko pustym frazesem.

Źródło: YouTube/Movieclips Classic Trailers

Produkcja Netflixa to prawdziwa kopalnia odniesień do innych dzieł popkultury, w której każdy odnajdzie tyle, ile potrzebuje. A jeśli nie jest zainteresowany sentymentalną podróżą, może zadowolić się dobrą, bezpretensjonalną historią, która trzyma w napięciu i daje całą gamę emocji.

REKLAMA

Niemal od razu po premierze stało się jasne, że "Stanger Things" można ogłosić sukcesem, zarówno pod względem finansowym, jak i artystycznym - choć nie mówimy o kinie z wygórowanymi ambicjami, to przecież po prostu nie da się nie docenić koncepcji, która przyświecała tej produkcji i w jaki sposób została zrealizowana.

To potwierdzenie tego, że niektóre rzeczy w kinie po prostu nie mają czegoś takiego jak data ważności. "Stranger Things" to retro w najlepszym możliwym wydaniu. I choć w drugim sezonie wspomnianych już odwołań dla wielu było po prostu za dużo, a kolejna odsłona serialu nie do końca uniosła ciężar oczekiwań, to nie zmienia to wiele w ocenie tego, ile marka ta znaczy dla współczesnej popkultury. 

Dobro znów zwycięży?

Znów jest lato, a Netflix po raz trzeci zabiera rozkochanych w serialu widzów do Hawking, w którym nastąpi kolejna odsłona jednej z najciekawszych produkcji ostatnich lat. Zadanie twórców nie było łatwe - znów musieli balansować między tym, by dać fanom to, co momentami uwielbiają bezkrytycznie, a świeżością, która nie pozwoli na to, by do show wkradła się nuda.

REKLAMA


Źródło: YouTube/Netflix

Bohaterowie dorastają, przeżywają miłosne rozterki, popadają w konflikty. Ale znów będą musieli stanąć ramię w ramię, by dobro mogło triumfować. To jedna z tych rzeczy, do których jesteśmy przyzwyczajeni.

Czy tym razem będzie podobnie? I czy po raz kolejny uda się pielęgnować sentyment do lat 80. i złotych czasów dzieciństwa wiodących dziś dorosłe życie milenialsów?

REKLAMA

Paweł Słójkowski, PolskieRadio24.pl

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej