Specjalista chorób zakaźnych: wzrost liczby chorych na COVID-19 możliwy 2 tygodnie po protestach
- Jeszcze jest za wcześnie, by mówić, że dane o liczbie zakażeń z ostatnich dni wskazują na kontrolowanie epidemii - ocenił dr n. med. Paweł Rajewski, specjalista chorób zakaźnych. Przyznał, że zahamowanie wzrostu zakażeń w kolejnych dniach byłoby dobrym sygnałem, ale on jest ostrożny w takich prognozach.
2020-10-27, 10:22
Rajewski, który jest kujawsko-pomorskim wojewódzkim konsultantem w dziedzinie chorób zakaźnych ocenił, że to jeszcze za wcześnie, abyśmy obserwowali skutki obostrzeń m.in. w zakresie zamknięcia szkół, gastronomii czy wprowadzenia w całym kraju czerwonej strefy.
Maseczki noszone pod wpływem możliwych kar
Powiązany Artykuł
Terytorialsi pomogą w robieniu testów. Ponad 3 tys. żołnierzy WOT wesprze walkę z koronawirusem
"Wymierne korzyści tych rozwiązań będzie można zobaczyć za 2-4 tygodnie. Być może, ale podkreślam — być może — jest tak, że w obecnej statystyce zaczyna być minimalnie widać skutek naszych apeli o przestrzeganie zasad dystansu i dezynfekcji oraz obowiązku zasłaniania ust i nosa. Rzeczywiście wróciliśmy do noszenia maseczek, ale dlatego, że są za to kary finansowe i w końcu się to kontroluje. Musimy jednak kontrolować sami siebie i nie udawać, że przestrzegamy obostrzeń, a gdy nikt nie widzi ściągać maskę na brodę" - powiedział ekspert. Pytany, jaka granica dziennych zakażeń powodowałaby, że służba zdrowia mogłaby spokojnie radzić sobie z epidemią, ocenił, iż byłoby to ok. 5000 nowych dobowych przypadków zakażenia.
"W tej chwili jest to 10 tysięcy dziennie i widać, że w niektórych miejscach czy regionach służba zdrowia jest już niewydolna. To ostatni moment, gdy to wszystko jeszcze jakoś funkcjonuje" - dodał.
Wzrost zakażeń za 2-3 tygodnie
Pytany o epidemiologiczne skutki przetaczających się przez Polskę protestów przyznał, że mogą one wpłynąć na wzrost liczby zakażeń za 2-3 tygodnie, bo specyfika manifestacji zakłada skandowanie, krzyk, a działając w emocjach trudno zachowywać zasady dystansu społecznego.
REKLAMA
Powiązany Artykuł
Druga fala pandemii w Polsce. Smoliński: nie można bać się podejmowania odważnych decyzji
"Pamiętajmy, że ci, którzy dziś są w szpitalach, przebywają w nich 10-13 dni, gdy są w stanie średnim, bądź średnio-ciężkim. Te łóżka wówczas są zajęte i nie można ich wykorzystywać dla nowych pacjentów. Do szpitali kładzie się tych, którzy wymagają tlenoterapii, podania leków — remdesiviru czy osocza. Samo leczenie remdesivirem trwa ok. 5 dni. Ten lek — razem ze stosowaniem osocza i podawaniem tlenu przynosi wymierne korzyści, ale wtedy, gdy jest włączony odpowiednio szybko. U pacjentów, którzy wymagają już podłączenia do respiratora, ten środek nie przynosi poprawy" - podkreślił dr Rajewski.
Zakończył stwierdzeniem, że jest ostrożny w optymistycznym patrzeniu na rozwój epidemii, bo ona w jego ocenie jeszcze nie jest znów pod kontrolą, a nagły, dalszy wzrost zakażeń może w kolejnych tygodniach czekać polską służbę zdrowia.
pg
REKLAMA