Będzie kara za happening przed biurem Iwińskiego?
"Komitet Wojewódzki PZPR w Olsztynie. Tow. Sekretarz Iwiński" - czerwoną tabliczkę z takim napisem przymocowali na ścianie budynku, w którym jest biuro posła SLD. Dla nich to był artystyczny happening. Dla policji - wykroczenie przeciw porządkowi publicznemu.
2013-11-14, 18:20
Rzeźbiarz Jacek Adamas i dwoje uczestników jego happeningu stanęło przed sądem grodzkim w Olsztynie. Grozi im kara ograniczenia wolności lub grzywny.
Czerwoną tabliczkę przygotowaną przez artystę odsłonił Alfred Surma, olsztyński opozycjonista szykanowany w stanie wojennym. Wydarzenie filmowała żona artysty, Katarzyna. Happening miał miejsce w maju.
Cała trójka została obwiniona przez policję o wykroczenie przeciwko porządkowi publicznemu, polegające na umieszczeniu napisu bez zgody zarządcy budynku.
Według Adamasa happening był "spontaniczną reakcją" na zachowanie posła podczas prac nad uchwałą upamiętniającą Grzegorza Przemyka w 30. rocznicę tragicznej śmierci. Miała ona potępiać sprawców i inicjatorów tego politycznego mordu. Iwiński chciał usunięcia z projektu fragmentu o odpowiedzialności ówczesnych władz partyjnych i państwowych za fabrykowanie dowodów i ukrywanie winnych. Władze SLD odsunęły go wtedy od prac nad projektem, a uchwała została przyjęta przez aklamację na kolejnym posiedzeniu Sejmu.
Adamas: działałem emocjonalnie
Adamas powiedział w sądzie, że jego akcja miała być formą protestu i zwrócenia uwagi na rolę PZPR i prawdę o systemie komunistycznym. Stwierdził, że działał emocjonalnie.
Jak mówił, w latach 80. w jego mieszkaniu na warszawskiej Pradze działała nielegalna drukarnia. Jeden z drukarzy tego wydawnictwa w 1985 roku zginął - podobnie jak Przemyk - w niewyjaśnionych okolicznościach. Według milicji wypadł z dziewiątego piętra klatki schodowej bloku przy ul. Anielewicza w Warszawie.
Dwoje pozostałych obwinionych twierdziło w sądzie, że nie uczestniczyli bezpośrednio w zawieszaniu tablicy przed biurem poselskim. Żona artysty stwierdziła jednak, że "tak jak napisano w zarzucie działała z mężem wspólnie i w porozumieniu". Jak dodała, robi to od 23 lat, wspierając i dokumentując jego działalność. Uczestnicy happeningu podkreślali, że tablicę zamierzali zdjąć ze ściany jeszcze tego samego dnia.
Sąd przesłuchał też pracownicę Zakładu Budynków Komunalnych, która oceniła, że umieszczenie tablicy nie spowodowało żadnych szkód w elewacji, bo umocowano ją w istniejących otworach. Powiedziała również, że w imieniu administratora złożyła na prośbę policji wniosek o ściganie sprawców wykroczenia.
Wyjaśniła, że aby tablica była legalna, należało uzyskać akceptację jej projektu w wydziale architektury i wystąpić na piśmie do administratora. Dodała, że taka procedura trwa do 30 dni.
Sekretarz wojewódzkiej SLD: tablica była obraźliwa
Zeznania składał też sekretarz rady wojewódzkiej SLD, który zerwał ze ściany tablicę wkrótce po jej zawieszeniu i wezwał policję. Jak ocenił, była ona obraźliwa i uderzała w dobre imię posła. Dodał, że umieszczono ją w miejscu, gdzie miał w przyszłości wisieć oficjalny szyld partyjnych struktur Sojuszu. Przyznał też, że rozmawiał o incydencie z Tadeuszem Iwińskim, a ten nie wyraził woli ścigania autorów tablicy.
Ponieważ działacz zeznał, że w dniu happeningu robił zdjęcia, których nie przekazał policji, sąd nakazał ich dostarczenie i przerwał rozprawę do 3 grudnia.
Iwiński należał do PZPR od 1967 do 1990 roku. Od 1991 roku jest posłem lewicy.
REKLAMA
PAP/asop
REKLAMA