McGregor chce rewanżu na Nurmagomiedowie. Co zrobi UFC po burzy w Las Vegas?

2018-10-11, 08:35

McGregor chce rewanżu na Nurmagomiedowie. Co zrobi UFC po burzy w Las Vegas?
Conor McGregor. Foto: PAP/ARMANDO ARORIZO

To, że McGregor przegrał z Khabibem Nurmagomiedowem na gali UFC 229 wyraźnie, jest bezdyskusyjne, podobnie faktem jest, że to właśnie Irlandczyk wyniósł UFC na nieosiągalny wcześniej poziom. Jaki będzie kolejny krok organizacji?

Czy pod koniec ubiegłego tygodnia zobaczyliśmy największą walkę w historii UFC? Jasnej odpowiedzi na to pytanie nie ma z prostego powodu - trudno przyjąć jasne kryteria. Emocje nie opadły nawet po kilku dniach, gala przyniosła gigantyczne pieniądze i równie wielki skandal. A wiemy nie od dziś, że walki pamiętamy także ze względu na otoczkę.

Sukces i porażka

W momencie, w którym McGregor odklepał, rozpętało się prawdziwe piekło. Wyzwiska, bijatyka między ekipami obu zawodników, starcia kibiców, decyzja Dany White'a, który przestraszył się tego, by zapiąć pas obrońcy tytułu w tych okolicznościach... Komentowanych są dziesiątki. To, co działo się w samym pojedynku, zeszło na dalszy plan (co oczywiście jest na rękę Irlandczykowi).

Z drugiej strony w klatce obejrzeliśmy popis jednego aktora. Był nim Khabib Nurmagomiedow, który zdemolował McGregora, nie pozostawiając cienia wątpliwości co do tego, komu należy się mistrzowski pas. To było brutalne obnażenie słabości, a przy tym rozładowanie gigantycznej agresji, która narastała w pochodzącym z Dagestanu zawodniku.

Dana White i UFC nie pierwszy raz dali Conorowi McGregorowi zielone światło na wszystkie nieczyste zagrywki. Atak na autobus, trwające miesiącami obrażanie rywala, kwestionowanie jego sportowej klasy... Nie trzeba długo zastanawiać się, jaki był cel, kierowanie się zyskiem nie jest tu jednak żadną tajemnicą. Dotychczas jednak to McGregor zamykał usta krytykom, skutecznie ograniczając możliwości podważania tego, że jest świetnym wojownikiem. Tym razem wszyscy ci, którzy czekali na jego potknięcie, mają pole do popisu.

To, co nastąpiło w Las Vegas, było naturalną konsekwencją przekraczania kolejnych barier. Zdecydowali się na to obaj zawodnicy, sekundował im Dana White i UFC, nic przeciwko nie mieli kibice, którzy dali się ponieść atmosferze. McGregor przegrał, jednak wszystko to, co stało się po tym, jak odklepał, było tak naprawdę jego sukcesem (choć wiadomo, że wolałby inny) i porażką rywala.

"Orzeł" zboczył ze ścieżki

Nurmagomiedow, mimo niewątpliwie wielkich umiejętności, nie ma takich zasług dla UFC, nie doczekał się medialnego uwielbienia. Tym, co pokazał po zwycięstwie, być może zyskał na rozgłosie. Ale nie tędy droga. Niedawno sam zapowiadał, że chce zmienić zasady, które panują między zawodnikami, skończyć budowanie otoczki na postawie wyzwisk i "trash talks".

Rosjanin wracał do kraju jak bohater, ale jego porywczość sprawiła, że po pobiciu niekwestionowanej legendy sportów walki nie doczekał się chwili, w której staje naprzeciwko pokonanego rywala, a jego zdjęcia z pasem na biodrach obiegają największe media.

Zamiast tego czeka go spotkanie z komisją stanu Nevada, która wstrzymała jego wypłatę. Przyznajmy, że są lepsze sposoby na to, by budować swoją markę. Ten pojedynek był zapowiadany jako starcie skrajności, w którym wyszczekany McGregor nieustannie starał się wprowadzić z równowagi pełnego pokory Nurmagomiedowa, którego droga na szczyt także była długa i wyboista. Z ostatecznego rezultatu zadowolony nie był chyba nikt.

Rewanż?

Historia Conora McGregora jest kapitalna i świetnie się sprzedaje. Od łączenia treningów z pracą hydraulika i pobierania zasiłku przed pierwszą walką, która miała przynieść mu fortunę, przez budowanie swojego wizerunku na przekonaniu o własnej wyjątkowości, niezwykłej pewności siebie, wchodzenie rywalom do głowy i spektakularne nokauty. Irlandczyk potrafił dostarczać rozrywki, rozkochał w sobie fanów, dając show, którego UFC desperacko potrzebowało. Wszystkie te zachowania przełożyły się na miliony dolarów i popularyzację dyscypliny.

Ale to, jak bardzo McGregor odbiegał od tego, czego docelowo mają uczyć sporty walki, jest materiałem na osobną historię. Doszło do tego, że jeden zawodnik stał się większy od całej organizacji, zaczął dyktować warunki, mógł pozwolić sobie praktycznie na wszystko, a UFC było w stanie przymykać oko.

Po farsie, którą zdaniem wielu był bokserski pojedynek z Floydem Mayweatherem Juniorem, "Notorious" mógł skupić się na liczeniu/wydawaniu pieniędzy. Jeśli chodzi o mieszanie sztuki walki, mógł czuć się spełniony. Wydaje się, że zrobił się syty, co obnażył pojedynek z rywalem, który był niesamowicie zdeterminowany, by go pokonać. I w dużej mierze Irlandczyk sam zafundował sobie ten los, próbując psychologicznych sztuczek, które obróciły się przeciwko niemu.

Możemy jednak spodziewać się, że McGregor nie będzie chciał odejść w ten sposób. Nie będzie chciał, by jego ostatnia walka wryła się w pamięć jako świetne zobrazowanie słowa "bezradność". Zdążył już napisać na swoim Instagramie, że "przegrał to starcie, ale zwyciężył bitwę. A wojna trwa nadal." Dana White przyznał, że McGregor dzwonił już do niego z prośbą o natychmiastowy rewanż.

UFC pod ścianą

UFC dotarło do ściany. Bazowanie na "złej krwi", konfliktach między zawodnikami i gęstej atmosferze to droga donikąd. Kilkadziesiąt minut przed główną walką wieczoru kibice w Las Vegas zobaczyli niesamowitą walkę, w której Tony Ferguson pokonał Anthony'ego Pettisa. Po drugiej rundzie Pettis został poddany przez swój narożnik, miał złamaną rękę. 

To tym dwóm zawodnikom należały się oklaski i uznanie, na pierwszy plan wyszły jednak emocje i bijatyka po starciu McGregora z Nurmagomiedowem. Zwycięzca pojedynku powiedział jasno, że chce walczyć z Rosjaninem. Ma na swoim koncie imponującą serię 11 wygranych z rzędu.

Panowie mieli zmierzyć się ze sobą już wcześniej, ale najpierw problemy zdrowotne wykluczyły z gry "Orła", a w kwietniu tego roku Amerykanin doznał poważnej kontuzji kolana. W weekend nie było widać po niej śladu i wydaje się, że "przeklęta walka", jak określił ją Dana White, jest bardzo blisko. A przynajmniej powinna być - pytanie brzmi, czy UFC nie szykuje szansy na powrót dla "Notoriousa". Przez lata kibice przywykli do rozmaitych ustępstw względem Irlandczyka - takie po prostu były zasady gry, w której to on w pewnym momencie zaczął rozdawać karty. Pytanie, ile w tej kwestii zmieniła porażka w najgłośniejszej walce w historii.

Czy rewanż McGregora z Nurmagomiedowem to coś, co ludzie chcą zobaczyć? Czy może oglądaliśmy koniec "Notoriousa"? 30-letni zawodnik poleciał w dół w rankingach, został rozbity wyraźnie, musi poważnie zastanowić się nad tym, co zrobi dalej.

Ale pamiętajmy, że ma kilkadziesiąt albo kilkaset milionów powodów, by odpuścić ryzykowanie utratą zdrowia. Żeby wrócić na absolutny szczyt, musiałby odkupić swoje winy. Urażoną dumę i ego trzeba po prostu schować do kieszeni, wrócić do treningów i pracować. Podejść do wszystkiego inaczej niż w ostatnich latach. To, że każdy chce z nim bić, to oczywistość. Raz jeszcze, powód jest jest oczywisty - za żadną walkę nie zarobi się takich pieniędzy.

Absolutna gwiazda UFC mogła pozwolić sobie na wszystko, jednak McGregor nie będzie wiecznie zapewniał rekordów oglądalności i pay-per-view. Jeśli rewanż z Nurmagomiedowem ma nastąpić, na pewno nie powinno dojść do niego w najbliższym czasie. Bez względu na to, czego chce Irlandczyk.

Czy publiczność będzie w stanie docenić sport i kapitalnych zawodników bez otoczki pełnej ataków poza oktagonem i wszystkich aspektów dalekich od czystej rywalizacji? To będzie największy test organizacji, która przez lata dochodziła do tego punktu.

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

Polecane

Wróć do strony głównej