Prezydenci, merowie, ministrowie... Wielcy sportowcy w świecie wielkiej polityki
W ostatnich latach coraz więcej polskich sportowców szuka swego miejsca w polityce. Zostawali parlamentarzystami, radnymi, a najświeższy przypadek to Bogdan Wenta, wciąż walczący o fotel prezydenta Kielc. Trend jest zresztą ogólnoświatowy: wiele dawnych gwiazd stadionów, hal i ringów decyduje się wziąć odpowiedzialność za losy swoich małych, jak i dużych ojczyzn.
2018-10-25, 17:10
Wenta, który od 2014 roku pełni funkcję eurodeputowanego, w drugiej turze wyborów samorządowych zmierzy się z obecnym prezydentem Kielc - Wojciechem Lubawskim. Były znakomity szczypiornista oraz trener nie jest jedynym przedstawicielem polskiego sportu, który w ostatnich latach wybrał rywalizację o głosy wyborców zamiast walki o kolejne medale.
W polskim parlamencie zasiadali bądź zasiadają m.in. Jan Tomaszewski, Jagna Marczułajtis, Iwona Guzowska, Paweł Papke, Szymon Ziółkowski, a wcześniej Grzegorz Lato czy nieżyjący już Jerzy Kulej. Mandaty radnych na różnym szczeblu zdobywali Marek Citko czy Renata Mauer-Różańska. Smak wyborczej przegranej w elekcji do Parlamentu Europejskiego poznali z kolei Tomasz Adamek, Otylia Jędrzejczak lub Maciej Żurawski.
Partie polityczne chętnie przyjmują dawne gwiazdy sportu na swoje listy wyborcze. Nawet kilkanaście lat po zakończeniu kariery wielcy mistrzowie są wciąż popularni wśród kibiców, stanowiących zwykle niemałą część elektoratu. Sportowcy, którzy zamienili sale treningowe na polityczne gabinety, nie są tylko elementem polskiego krajobrazu wyborczego.
W ostatnich latach mandaty deputowanych w swoich państwach zdobywały takie gwiazdy sportu, jak choćby legendarny brazylijski piłkarz Romario czy zdobywca Pucharu Świata w skokach narciarskich - Czech Jakub Janda, który zaledwie tydzień po wyborze na posła zakończył swoją sportową karierę.
REKLAMA
Nie brakuje również tych, którzy samym zasiadaniem w parlamentach się nie zadowalają, a ich ambicje polityczne sięgają równie wysoko, jak te zawodnicze. Wśród dawnych znakomitych sportowców mamy więc merów, burmistrzów, ministrów, a nawet... prezydenta.
Prezydent zagrał w reprezentacji
Najsłynniejszy przykład to oczywiście George Weah. Zdaniem wielu najlepszy piłkarz, jaki kiedykolwiek urodził się w Afryce, sportową karierę zakończył w 2003 roku, grając w klubie Al-Jazira ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Zdobywca Złotej Piłki z 1995 roku już wcześniej angażował się w polityczną rzeczywistość swojego ojczystego kraju - Liberii. Nie godził się na postępujące w ojczyźnie anarchię i bezprawie, a czasem sam zastępował organa państwa. Tak było w trakcie eliminacji do mistrzostw świata w 2002 roku. Weah, wciąż znakomicie radzący sobie na murawie, pełnił także rolę trenera i sponsora reprezentacji, która bez jego pieniędzy mogłaby w ogóle nie przystąpić do rywalizacji. Ostatecznie Liberyjczykom nie udało się awansować na mundial, gdyż w decydującym spotkaniu ulegli faworyzowanej Nigerii (0:3).
Weah będąc u szczytu sportowej sławy nie bał się mówić głośno o tym, co złe w jego ojczystym kraju. Ostro krytykował autorytarnego prezydenta Charlesa Taylora. Za bezkompromisowość dawnej gwiazdy PSG i AC Milan wysoką cenę płaciła jego rodzina. Wierni Taylorowi rebelianci potrafili napaść na luksusową willę Weahów. W maju 1996 roku, po głośnej wypowiedzi Weaha dla magazynu "Time", apartament sportowca został doszczętnie splądrowany, a potem spalony. Żołnierze zgwałcili dwie kuzynki piłkarza oraz skonfiskowali należące do niego luksusowe auta.
REKLAMA
Legendarny zawodnik nie poprzestał na krytyce Taylora. Gdy dyktator wreszcie zgodził się na ustąpienie z funkcji prezydenta i azyl polityczny w sąsiedniej Nigerii, w kraju rozpisano wolne wybory. W 2005 roku Weah wystartował jako jeden z głównych faworytów. Przegrał jednak w drugiej turze z ekonomistką Ellen Johnson-Sirleaf.
Przeciwnicy polityczni wypominali mu brak wykształcenia. Weah postanowił więc nadrobić te niedostatki i po wyborczej przegranej zdał maturę, po czym rozpoczął studia biznesowe na Florydzie. W 2011 roku był kandydatem na wiceprezydenta Liberii, jednak jego partia - Kongres na Rzecz Zmian przegrała wybory. Został natomiast wybrany do senatu.
Upragniony urząd głowy państwa przypadł Weahowi w udziale sześć lat później. 10 października 2017 roku były piłkarz okazał się najlepszy w I turze, zdobywając 38,4 % głosów. Wyborcza dogrywka odbyła się ponad dwa miesiące potem - w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Dawny gwiazdor europejskich boisk wysoko pokonał ówczesnego wiceprezydenta kraju Josepha Boakaia, zdobywając 61,5 procent. W styczniu 2018 roku Weah objął najwyższy urząd w kraju.
REKLAMA
Mimo pełnienia tak prestiżowej funkcji, Weah nie zapomniał o swoich dawnych zajęciach. We wrześniu bieżącego roku po piętnastu latach przerwy... zagrał w barwach narodowej reprezentacji. Pan prezydent zaliczył aż 79 minut w towarzyskim starciu z Nigerią (1:2). Gdy schodził z boiska, otrzymał od kibiców owację na stojąco. Dodatkowo zastrzeżono numer z którym występował - 14. Obecnie Weah bardziej zajęty jest jednak obiecywaną modernizacją biednego afrykańskiego kraju, niż futbolem. Okazjonalny występ w barwach narodowych sprawił jednak, iż stał się pierwszą czynną głową państwa, która reprezentowała swój kraj na piłkarskim boisku.
Powiązany Artykuł
W reprezentacji Liberii zagrał ... prezydent. George Weah miał "przebłyski dawnej klasy"
Mer z Majdanu
Stereotypowy bokser nie jest uważany za człowieka o szczególnie szerokich horyzontach. Jak krzywdzącym jest ten osąd, od wielu lat udowadniają bracia Witalij i Władimir Kliczko. Ukraińcy zdominowali wagę ciężką przez blisko dekadę królewską wagę ciężką, jednak nie zaniedbali też wykształcenia. Obaj skończyli po dwa kierunki studiów, a starszy - Witalij został nawet doktorem filozofii.
To właśnie starszy z braci zdecydował się na karierę polityczną po zawieszeniu rękawic na kołku. W grudniu 2013 roku Kliczko został pozbawiony mistrzowskiego pasa federacji WBC ze względu na 15-miesięczną przerwę od ostatniej obrony tytułu. Ukrainiec początkowo uzyskał status "mistrza w zawieszeniu", co nie wykluczało jego powrotu na ring i ponownej walki o pas, jednak ostatecznie poświęcił się działalności publicznej na Ukrainie.
Choć Kliczko sam przyznawał, iż lepiej mówi po rosyjsku niż ukraińsku (poza tym zna kilka języków obcych, w tym polski), zawsze klasyfikował się jako ukraiński patriota. W 2004 roku wspierał pomarańczową rewolucję, która wyniosła do władzy Wiktora Juszczenkę.
REKLAMA
Swojego zaangażowania nie ograniczył do deklaracji. W 2006 roku, w okresie gdy po raz pierwszy zawiesił sportową karierę, kandydował na stanowisko mera Kijowa, zdobywając 23 procent głosów. W przedterminowych wyborach dwa lata później także nie udało mu się zdobyć tego urzędu - poparło go 17 procent mieszkańców stolicy Ukrainy. Wyborcze porażki zachęciły "Doktora Żelazną Pięść" do powrotu na ring.
Marzeń politycznych jednak nie porzucił. W 2010 roku był założycielem ugrupowania UDAR - Ukraińskiego Demokratycznego Aliansu na rzecz Reform. Co ciekawe, w języku ukraińskim skrót nazwy partii brzmi: "cios". W 2012 roku odniósł pierwszy wyborczy sukces, zostając deputowanym do Rady Najwyższej.
Gdy późną jesienią 2013 roku na kijowskim Majdanie wybuchły obywatelskie protesty przeciwko zawieszeniu umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z Unią Europejską, Kliczko i jego ruch należeli do głównych sił obozu klasyfikującego siebie jako demokratyczny. Po obaleniu Wiktora Janukowycza mówiono o Kliczce jako kandydacie w przyśpieszonych wyborach prezydenckich, jednak pięściarz zdecydował się poprzeć późniejszego zwycięzcę - Petro Poroszenkę. Obaj panowie później zresztą współpracowali, między innymi przy ściąganiu do stolicy Ukrainy bokserskich gal z udziałem czołowych pięściarzy.
Sam zdecydował się natomiast na trzeci start w wyborach mera Kijowa, zwyciężając w przedterminowych wyborach. 25 maja został wreszcie wybrany na ten urząd mera ukraińskiej stolicy. Wybory wygrał pod hasłem przejrzystości i walki z korupcją.
REKLAMA
Jako włodarz miasta starał się promować aktywny tryb życia. Wzorem wielu zachodnich samorządowców, zaczął jeździć do pracy rowerem. Niestety, ukraińskie media wytknęły mu, że podczas pierwszej przejażdżki co najmniej dwukrotnie złamał zasady ruchu drogowego. Inni krytykowali wysoką cenę pojazdu (ponad 4 tysiące dolarów). Mimo pewnych wpadek, zwłaszcza językowych, Kliczko wciąż cieszy się zaufaniem kijowian, którzy w grudniu 2015 roku ponownie wybrali go na najważniejszy urząd w mieście.
Świeżo upieczony afrykański burmistrz
Bonaventure Kalou nie jest może taką legendą sportu, jak wspomniani Weah czy Kliczko, jednak dał się poznać piłkarskim kibicom jako błyskotliwy skrzydłowy. Wielokrotny reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej, uczestnik mistrzostw świata w 2006 roku, grał w barwach m.in. Paris Saint-Germain czy Feyenoordu Rotterdam, z którym w 2002 roku sięgnął po Puchar UEFA na przełomie wieków był najlepszym piłkarzem swojego kraju.
Kalou to najświeższy przykład sportowca, który będzie pełnił ważny urząd. 14 października został wybrany burmistrzem 137-tysięcznego miasta Vavua, leżącego w ojczyźnie. Co ciekawe, Kalou nie od razu wrócił do kraju. Po zakończeniu kariery zamieszkał we Francji, gdzie, jak sam wspominał, czuł się najlepiej. Nad Sekwaną grywał jeszcze w amatorskich rozgrywkach.
Ponadto wraz ze swoim młodszym, choć niemniej słynnym bratem - Salomonem, założyli fundację pomagającą ludziom cierpiącym na niewydolność nerek. Kalou próbował także sił w biznesie. Na powrót do ojczyzny zdecydował się po kilku latach i początkowo wcale nie planował politycznej kariery.
REKLAMA
Były skrzydłowy podjął decyzję o staraniu się o urząd burmistrza miasta leżącego w środkowo-zachodniej części Wybrzeża Kości Słoniowej, po tym jak w 2016 roku zmarł jego ojciec, który był jednym z najbardziej znanych lokalnych polityków.
Pierwszy wyborczy start Kalou od razu okazał się sukcesem. Dawny gwiazdor Feyenoordu, który nie miał poparcia żadnej z partii politycznych, nie krył wzruszenia.
- Mam poczucie dumy i myślę o moim ojcu, który chciał zostać burmistrzem. Chodzę jego krokami - mówił, cytowany przez agencję AFP.
Zapowiedział niezwłoczne zarządzenie audytu w miejskim ratuszu oraz działania na rzecz poprawy zdrowia mieszkańców. Przed Kalou dużo pracy: mimo, iż jego region należy do największych w Afryce producentów kakao, wielu mieszkańców miasta żyje w skrajnym ubóstwie, często bez dostępu do wody i energii elektrycznej.
REKLAMA
Wybitny koszykarz grabarzem Detroit?
Dave Bing był jedną z największych gwiazd koszykarskiej NBA w latach 60. i 70. 7-krotny uczestnik meczu gwiazd został uhonorowany miejscem w Galerii Sław ligi, a w 1996 roku uznano go za jednego z 50 najlepszych koszykarzy, jacy kiedykolwiek grali w najsłynniejszej lidze świata.
Świetny rozgrywający większość czasu na ligowych parkietach spędził jako zawodnik Detroit Pistons. To z tym miastem związał się zresztą po zakończeniu sportowej kariery. Bing próbował sił w showbiznesie, jednak prawdziwy sukces odniósł w 2009 roku, gdy został burmistrzem Detroit z poparciem Partii Demokratycznej.
Niestety, kadencja Binga nie była pasmem sukcesów. Legendę Pistons ciężko winić za całokształt problemów Detroit. Miasto, będące niegdyś symbolem amerykańskiego przemysłu samochodowego, upadało stopniowo. Niektórzy jako początek kłopotów wskazują wręcz lata 60. XX wieku. Nie bez przyczyny były tu konflikty rasowe, w wyniku których z miasta wyjechała część białych inwestorów.
REKLAMA
Miasto odczuwało też kryzysy na rynku naftowym, przez co wzrastały ceny paliw, co z kolei nie pozostawało bez wpływu na popyt na samochody. Kolejni włodarze zadłużali miejski budżet coraz bardziej. Miasto, którego liczebność w ciągu trzech dekad spadła z niemal dwóch milionów do zaledwie 700 tysięcy ludzi.
Niestety, Bing nie był w stanie poradzić sobie z szalejącym długiem, odpływem inwestorów, bezrobociem i narastającą przestępczością w mieście. 18 lipca 2013 roku burmistrz ogłosił bankructwo. O zatrważającej skali ówczesnych kłopotów miasta niech poświadczy kilka statystyk. W lipcu 2013 roku nie działało około 40 procent miejskiego oświetlenia, a dwie trzecie karetek pogotowia nie wyjeżdżało na wezwania pacjentów. Na interwencję policjanta trzeba było czekać ponad godzinę, z kolei dług miasta wynosił astronomiczną kwotę 18,5 mld dolarów.
Dawny gwiazdor koszykarskich parkietów zakończył swoją nieudaną misję ratowania ukochanego miasta w grudniu 2013 roku. Obecnie Detroit stawia na promowanie start-upów i powoli podnosi się z gospodarczego upadku. Dokonuje tego już bez Binga, który najwyraźniej zniechęcił się do polityki, gdyż zaprzestał dalszej działalności w tej dziedzinie.
Z boisk Serie A do ratusza
REKLAMA
Znane są także przypadki znanych sportowców, którzy mieli okazję sprawdzić się w roli ministrów. Nie zawsze musi być to zresztą teka ministra sportu. Przykładem jest znakomity przed laty gruziński piłkarz Kacha Kaładze. Jesienią 2012 roku wieloletni obrońca AC Milan, w barwach którego dwukrotnie zwyciężał w Lidze Mistrzów, został wicepremierem oraz ministrem rozwoju regionalnego i infrastruktury w rządzie oskarżanego o zbytnią przychylność wobec Rosji biznesmena Bidziny Iwaniszwilego. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej ogłosił zakończenie swojej zawodniczej kariery.
Popularność Kaładze mającego w Gruzji miał status bohatera narodowego, niewątpliwie przełożyła się na wysokie poparcie dla partii Gruzińskie Marzenie, która stanowiła polityczne zaplecze Iwaniszwilego. 83-krotny reprezentant kraju nigdy nie ograniczał jednak swojego życia do futbolu. Jeszcze w trakcie kariery sportowej założył prężnie działającą w branży finansowej firmę Kala Capital, przez którą inwestował w Gruzji, a także w innych państwach: we Włoszech, w Kazachstanie i na Ukrainie. Bogate doświadczenie zawodowe zadecydowało o tym, iż Kaładze otrzymał ofertę objęcia jednego z najważniejszych resortów, którą zresztą szybko przyjął.
Aktywność polityczna dawnego stopera najwyraźniej przypadła do gustu gruzińskim wyborcom. W październiku 2017 roku został bowiem wybrany merem stolicy kraju - Tbilisi. Kaładze wygrał już w pierwszej turze, zdobywając 51 procent głosów. Rządy w liczącym 1,2 miliona mieszkańców mieście objął 13 listopada tego samego roku. Dawny idol gruzińskich kibiców za cel postawił sobie zwiększenie oferty kulturalnej i sportowej w mieście.
Szybko przekonał się jednak, iż rządzenie wielkim miastem nie jest wolne od problemów. Na początku niedawnych wakacji musiał się zmagać ze strajkiem maszynistów metra, przez co transport podziemny w Tbilisi zamarł. Początkowo Kaładze pozostawał nieugięty i nazywał strajkujących "szantażystami". Pragmatyzm wziął jednak górę i władzom udało się porozumieć z protestującymi. Wydaje się, iż kolejnym krokiem w politycznej karierze Kaładzego może okazać się walka o fotel prezydenta kraju. W najbliższej elekcji, wyznaczonej na 28 października bieżącego roku, byłego piłkarza jednak zabraknie. Kolejna szansa walki o najwyższy urząd w państwie pojawi się dopiero w 2023 roku.
REKLAMA
Wieloletni minister-waterpolista
O ile Kaładze realizował się politycznie jako minister odpowiedzialny za infrastrukturę, o tyle częściej spotykana jest sytuacja, gdy wybitny sportowiec po zakończeniu kariery, zostaje szefem resortu... sportu. Tak było w przypadku Vladko Udovicicia. W Polsce to nazwisko nie jest zapewne specjalnie znane, jednak w Serbii piłka wodna, którą uprawiał, cieszy się podobną popularnością co siatkówka czy piłka ręczna, a pod względem zainteresowania fanów ustępuje jedynie futbolowi oraz koszykówce. Udovicić jako kapitan prowadził kadrę narodową do srebrnego i dwóch brązowych medali olimpijskich.
Wywalczył też m.in. mistrzostwo świata i trzykrotne mistrzostwo Europy. Z włoskim Pro Recco dwukrotnie zwyciężał w Lidze Mistrzów. Gdy w 2013 roku poinformował o końcu kariery sportowej, bardzo szybko otrzymał polityczną propozycję. Udovicić, który jeszcze w trakcie bycia czynnym sportowcem ukończył studia na wydziale nauk organizacyjnych Uniwerstytetu w Belgradzie, objął urząd ministra młodzieży i sportu w rządzie Ivicy Dacicia. Rok później został wybrany posłem z listy centroprawicowej Serbskiej Partii Postępowej. Po wyborach utrzymał stanowisko w rządzie Aleksandara Vucicia, a gdy ten wygrał wybory prezydenckie, Udovicić pozostał na ministerialnym fotelu w rządzie Any Brnabić.
Kariera polityczna żywej legendy waterpolo trwa więc już od pięciu lat. Udovicić w ubiegłym roku odwiedził Polskę. Celem wizyty były rozmowy na temat zarządzania sportem w warunkach wolnorynkowej gospodarki. Serbski minister przygotowywał bowiem nowelizację ustawy o sporcie, którą chciał lepiej przystosować do obecnej rzeczywistości swojego kraju.
- Obecnie nowelizujemy serbską ustawę o sporcie, dlatego tak ważne jest dla nas zebranie doświadczeń innych państw i znalezienie najlepszych rozwiązań - zapewniał wówczas Udovicić.
REKLAMA
Flessel ukryła dochody?
W maju 2017 roku ministrem sportu we Francji została z kolei słynna szpadzistka Laura Flessel. Urodzona na Gwadelupie zawodniczka była jedną z gwiazd igrzysk olimpijskich w Atlancie, gdzie złote medale zdobywała zarówno w rywalizacji indywidualnej, jak i w drużynie z koleżankami. Olimpijskie krążki przywoziła też z igrzysk w Sydney oraz Atenach.
Gdy po nieudanych dla niej igrzyskach w Londynie w 2012 roku (pełniła wówczas funkcję chorążego francuskiej ekipy) zdecydowała się zakończyć karierę, zaczęła kształcić się w kierunku turystyki. Z czasem zainteresowała się też polityką. Wspierała w kampanii obecnego prezydenta Francji Emanuela Macrona, by następnie wejść w skład rządu Edouarda Philippe'a zbudowanego wobec prezydenckiego ruchu En Marche! Rok później w rządzie doszło do zmian, ale była sportsmenka utrzymała stanowisko. Jak się miało potem okazać - nie na długo.
We wrześniu bieżącego roku dawna gwiazda szermierczych plansz złożyła rezygnację z urzędu. Oficjalnie powodem były sprawy rodzinne.
" Pozostanę wierną koleżanką z drużyny prezydenta oraz premiera, których determinację podziwiam, a wartości oraz patriotyzm podzielam" - pisała w specjalnym oświadczeniu. Francuskie media sugerowały jednak, iż chodzi o pogłoski, jakoby firma pani minister Flessel&Co unikała opodatkowania. Niezależnie od tego, Flessel zapisała na swym koncie sukces. To za jej kadencji Paryż otrzymał prawo organizacji letnich igrzysk olimpijskich w 2024 roku. Mimo kontrowersji co do powodu dymisji, Flessel może być zadowolona ze spełnienia zadania, do jakiego zobowiązała się wchodząc do rządu.
REKLAMA
Jej przykład pokazuje jednak, iż także sportowcy po wejściu w świat polityki muszą liczyć się z opinią publiczną, a ich dawne zasługi nie muszą uchronić przed dymisją. Inna sprawa, że do tej pory medialne spekulacje dotyczące opodatkowania firmy Flessel nie zostały potwierdzone przez francuskie służby skarbowe...
Paweł Majewski, PolskieRadio24.pl
REKLAMA
REKLAMA