Samotności bramkarza kolejny rozdział. Smutny przypadek Lorisa Kariusa

Stwierdzenie, że jeden fatalny wieczór na boisku może zdefiniować całą karierę, wydaje się mocnym nadużyciem. W przypadku antybohatera majowego finału Ligi Mistrzów, Lorisa Kariusa, nie ma w tym jednak wiele przesady.

2018-10-31, 17:45

Samotności bramkarza kolejny rozdział. Smutny przypadek Lorisa Kariusa
Loris Karius. Foto: katatonia82 / Shutterstock.com

- Mecz taki jak ten może zniszczyć karierę. Nie pamiętam, żeby z bramkarskiego punktu widzenia ktoś przeżył coś bardziej brutalnego - mówił o tym, co spotkało Lorisa Kariusa w finale Ligi Mistrzów, legendarny niemiecki bramkarz Oliver Kahn. Golkiper reprezentacji Niemiec sam miał zbliżone doświadczenie w 2002 roku, kiedy zawalił przy golu Ronaldo w finale mistrzostw świata. Nikt jednak nie miał mu za złe, bo to w dużej mierze on doprowadził swój zespół do meczu o złoto.

Choć Real Madryt sięgnął 26 maja po trzecią z rzędu wygraną w prestiżowych rozgrywkach, można domyślić się, na kim skupili się internauci. Dwa ogromne błędy w spotkaniu tej rangi to bez wątpienia druzgocące doświadczenie.

Źródło: YouTube/Aquila Imperiale

Właściwie od początku istnienia piłki nożnej wiadomo jedno - pozycja bramkarza skazuje go na samotność. Kiedy wszyscy inni walczą na boisku, wdają się w dryblingi, strzelają gole, asystują i są pod grą, golkiper często może być przez większą część meczu właściwie bezrobotny - zanotować kilka interwencji, nie być bohaterem. Ale w momencie, w którym się pomyli, z miejsca staje się ofiarą, pośmiewiskiem i kimś, kogo można obwinić za porażkę.

REKLAMA

Na jego barkach spoczywa ogromne ryzyko, bo nikt z pola nie ma takiego przełożenia na końcowy wynik. Jedna kluczowa interwencja może uratować zwycięstwo, jeden kiks zaprzepaścić wysiłek całej drużyny. Psychika to coś absolutnie kluczowego, dlatego też pewność siebie jest w tym fachu czymś niezbędnym. Na żadnej innej pozycji nie jest tak łatwo stać się bohaterem. I nigdzie nie jest tak łatwo zrobić z siebie pośmiewisko.

- Bycie bramkarzem to jak bycie saperem. Popełniasz jeden błąd i wszystko wylatuje w powietrze - to słowa, które w historii wypowiedziało kilku golkiperów. Tym razem spełnił się chyba najgorszy możliwy scenariusz, koszmarny sen okazał się dla Kariusa jawą.

Niewiele obrazków poprzedniego sezonu może równać się z tym, jak Loris Karius opuszcza murawę Stadionu Olimpijskiego w Kijowie, zalany łzami, przepraszający kibiców. W pełni świadomy tego, że jego pomyłki zadecydowały o losach tego meczu. Czy gdyby nie one, wszystko potoczyłoby się inaczej, a "The Reds" sięgnęliby po tytuł najlepszej drużyny Europy? Być może, ale tego nie dowiemy się nigdy. Karius idący w pojedynkę w momencie, kiedy tysiące gardeł śpiewają hymn Liverpoolu ("Nigdy nie będziesz szedł sam") na nowo zdefiniował pojęcie "samotności bramkarza".

REKLAMA

Czy tak katastrofalny występ można wybaczyć? Trudno powiedzieć jednoznacznie - część kibiców wsparła swojego golkipera od razu po meczu, solidaryzowali się z nim obecni i byli piłkarze, którzy doskonale wiedzą, co przeżywa się po błędzie, który zaważy o losach meczu. Ale nie obyło się bez tego, co od dłuższego czasu jest w futbolowej otoczce smutnym standardem. Prześmiewcze memy, szyderstwa, a nawet groźby czy życzenia śmierci. Oczywiście większość w internecie, czyli miejscu, które daje anonimowość i pozwala zepchnąć normy ogólnie przyjętych zachowań gdzieś na dalszy plan.

Po meczu pojawiały się oficjalne informacje, że w trakcie jednego ze starć z Sergio Ramosem Karius doznał wstrząśnienia mózgu, ale nie zdecydował się na zejście z boiska. Juergen Klopp mówił, że to fakt, a nie szukanie wymówki. Ale bez względu na to, jakie informacje poszły w świat po tym spotkaniu, nie zmieniły one niczego, a błędy pozostały błędami. W żaden sposób nie wpłynęło to na to, jak zaczęto traktować bramkarza.

"Gdy burza zmierza ku końcowi,
Pojawia się złote niebo,
I słodka, srebrna pieśń skowronka"

To fragment hymnu Liverpoolu, który nie odnosi się do Kariusa. Złote niebo nie nadeszło, zamiast niego był najtrudniejszy czas w dotychczasowej karierze. Nie można zapominać, że od 2016 roku był on częścią tej drużyny. Może nie kluczowym elementem, ale podstawowym bramkarzem w całych rozgrywkach Ligi Mistrzów ostatniego sezonu. Wydawało się, że złapał rytm, bronił coraz pewniej. To, że miał przerwać trwający od dłuższego czasu kryzys w bramce "The Reds", wydawało się wątpliwe - wciąż wielu kibiców przewidywało, że Niemiec jest bombą z opóźnionym zapłonem. W większości przypadków prezentował się jednak solidnie. 

REKLAMA

Jeden mecz może zmienić wszystko? Ryzykowna teza, ale od czasu traumatycznych przeżyć z Kijowa 25-letni Karius znajduje się na równi pochyłej. Karius dostał publiczne słowa wsparcia od menedżera i klubowych kolegów, ale jednocześnie trwały już starania o to, by sprowadzić Allisona Beckera z Romy. Do tego widać było, że Karius nie czuje się pewnie. Popełniał błędy, wyglądał na kogoś, kto jest pogodzony z tym, że stracił zaufanie. Można było też odnieść wrażenie, że media wręcz wypatrują kolejnej pomyłki. Tytuły dotyczące tego, że znów zawalił, na pewno były w stanie wygenerować dużą liczbę odsłon.

Po zakontraktowaniu gwiazdy Romy za 65 milionów funtów stało się jasne, że jego czas przy Anfield Road dobiegł końca. Bezpośrednia szansa na odkupienie win brzmi abstrakcyjnie. Pomóc miała zmiana otoczenia, Liverpool dogadał się z Besiktasem i oddał Niemca na dwuletnie wypożyczenie. Może wyglądać to na zesłanie, ale jedno na pewno się nie zmieniło - uwaga, z jaką jego poczynania śledzą media. I nie chodzi tu o zwykłą ciekawość. Wystarczył kiks w meczu Ligi Europy z Malmoe, by Karius znów znalazł się w centrum zainteresowania.

Obecnie można wyczytać plotki, według których Turcy chcą zakończyć wypożyczenie i oddać go z powrotem Liverpoolowi. Według samego zainteresowanego i jego agenta, są to informacje całkowicie wyssane z palca. Krytycy zarzucali mu też, że bardziej niż swoją sportową formą zajmuje się mediami społecznościowymi. Oberwało mu się nawet za to, że ponad miesiąc po finale Ligi Mistrzów wstawił do sieci nagrania z wakacji, które spędzał w Los Angeles.

REKLAMA

Na to, że Karius zdoła kiedykolwiek odkleić łatkę, która przylgnęła do niego po meczu z Realem Madryt, nie liczy chyba nikt, nawet on sam. W jego przypadku w pełni potwierdza się to, jak niewdzięczną rolę ma bramkarz, którego błędy potrafią wpłynąć na całą późniejszą karierę.

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl 

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej