Liga Mistrzów: Tottenham uciekł spod topora. "Podziękujecie nam później"
Gol strzelony przez Lucasa w 85. minucie na Camp Nou okazał się przepustką Tottenhamu do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Jeszcze kilka tygodni temu nikt nie dawał ekipie z Londynu większych szans na wyjście z grupy.
2018-12-12, 09:33
Przed ostatnią kolejką Tottenham i Inter były za plecami pewnej awansu Barcelony, miały taką samą liczbę punktów, jednak każdy z tych zespołów czekało inne zadanie do wykonania.
"Podziękujecie nam później"
Było jasne, że jeśli piłkarzom Tottenhamu nie uda się wywalczyć drugiego miejsca, to pretensje o brak awansu będą mogli mieć tylko do siebie. W pierwszym spotkaniu z Interem na własne życzenie wypuścili z rąk punkty - w końcówce meczu najpierw stracili prowadzenie, a w doliczonym czasie gry gol Włochów sprawił, że wracali do domu z niczym. Podobnie wyglądał wyjazdowy mecz z PSV, w którym do 87. minuty piłkarze Pochettino wygrywali 2:1. Po ostatnim gwizdku sędziego nastąpił jednak rozczarowujący podział punktów.
Spodziewano się, że Barcelona zagra rezerwowym składem, a Ernesto Valverde nie będzie chciał narażać swoich największych gwiazd na kontuzje w meczu, który dla Katalończyków nie miał żadnej stawki. Kibice "Kogutów" odliczali godziny do ogłoszenia wyjściowych jedenastek. Kiedy zobaczyli, że "Duma Katalonii" zacznie bez Leo Messiego, nastąpiło odetchnięcie z ulgą.
REKLAMA
Do tego, że Messi jest punktem wyjścia do każdych rozważań dotyczących formy Barcelony, można się przyzwyczaić. Zawodnicy z północnego Londynu doskonale wiedzą, że tutaj nie ma cienia przesady - w pierwszym meczu, który przegrali 4:2, Argentyńczyk po raz kolejny wyglądał na piłkarza z innej planety, strzelił dwa gole, dyrygował grą. Krótko mówiąc, grał na swoim poziomie, który jest nieosiągalny dla innych. We wtorek pojawił się na boisku w drugiej połowie, ale nie powiększył swojego imponującego dorobku w występach przeciwko angielskim klubom.
Szkoleniowiec Tottenhamu Mauricio Pochettino miał jednak swoje problemy. Na prawej obronie musiał wystawić niedoświadczonego i grającego w tym sezonie ogony Kyle'a Walkera-Petersa. 21-letni zawodnik już w 7. minucie popełnił błąd, który na gola zamienił krytykowany ostatnio w mediach Ousmane Dembele. Czy plan na to spotkanie runął? Nie. Londyńczycy wiedzieli, co chcą grać i z żelazną konsekwencją realizowali swoje taktyczne założenie. Byli groźniejsi, stwarzali sobie sytucje, unikali głupich błędów. Barcelonę kilka razy ratował Jasper Cillessen, który skapitulował dopiero w 85. minucie po strzale Lucasa z najbliższej odległości.
Wśród fanów Tottenhamu zapanowała euforia wymieszana z niepokojem. W przypadku, w którym Inter zgodnie z oczekiwaniami pokonałby najsłabsze w grupie PSV, taki wynik nie dawałby niczego więcej poza satysfakcją z dobrej gry i remisu na trudnym terenie. Rzecz w tym, że Inter niespodziewanie remisował ze skazywanymi na pożarcie Holendrami. Młody i mający niewiele do stracenia zespół prowadził od 13. minuty, a Włochów było stać tylko na wyrównującego gola autorstwa Icardiego. Obrona wyniku trwała do ostatnich sekund doliczonego czasu gry, a kibice Tottenhamu przeżywali katusze - po ostatnim gwizdku sędziego na Camp Nou mogli tylko patrzeć na wynik meczu w Mediolanie i trzymać kciuki za Holendrów. Udało się.
REKLAMA
Piłkarze Marca van Bommela, którzy nie grali już o nic, sprawili ogromną niespodziankę, Inter zawiódł na całej linii. Tottenham z kolei może uznać remis za dobry rezultat, choć zmarnował tyle sytuacji, że mógł pokusić się nawet o zwycięstwo.
Po meczu profil PSV na Twitterze napisał to, o czym myślał chyba każdy z fanów londyńczyków. "Podziękujecie nam później".
REKLAMA
Metamorfoza
Od 2014 roku, kiedy na White Hart Lane pojawił się Mauricio Pochettino, zespół zrobił nie jeden, a kilka kroków do przodu. Wcześniej były przebłyski, świetne zwycięstwa przeplatane wpadkami, próby zakotwiczenia na stałe w czołowej czwórce Premier League, która gwarantuje grę w Lidze Mistrzów. Ostatnie lata stały pod znakiem prób sięgnięcia po mistrzostwo, rozsądnych ruchów na rynku transferowym, budowania zespołu, który będzie mógł rzucić wyzwanie każdemu - twardo stojącego na nogach, dbającego o finanse, kreującego gwiazdy, które nie będą myśleć o klubie jak o trampolinie do prawdziwego giganta.
Przedłuża się budowa nowego stadionu, który ma przypieczętować dołączenie do wąskiej elity angielskiej piłki. Ta droga trwa, zdarzają się na niej zakręty i wyboje, ale kierunek jest jasno widoczny.
Fani Tottenhamu to specyficzna grupa, w pewien sposób naznaczona traumą. Przywykła do tego, że jeśli coś może pójść źle, to właśnie tak się stanie. Pogodzona z tym, że największe gwiazdy są w zespole tymczasowo. Za wielkie pieniądze odchodzili w końcu Berbatow, Modrić czy Bale. Tottenham zarabiał, ale musiał nieustannie szukać następców czołowych piłkarzy.
To, że w ogóle trafili na White Hart Lane, było sukcesem. To, że nie udało się ich zatrzymać, naturalną koleją rzeczy. Tendencja jednak się zmienia.
REKLAMA
Tottenham to przykład tego, że w piłce kilka lat może dzielić od siebie dwie całkiem różne epoki. Jeśli można mówić o piłkarskim DNA, to w tym przypadku było w nie wpisane kilka skaz. Nie istniała przewaga, której "dawny" zespół nie był w stanie roztrwonić.
W jednej chwili trybuny krzyczały ze szczęścia, kilka minut później uświadamiały sobie, że znów dały się ponieść emocjom. Dostawali widowiska, w których sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Ta pasja była naznaczona niepewnością, nieustannym drżeniem o to, co może się wydarzyć. Trudna miłość, będąca wyzwaniem. Ale wszystkie te elementy zaowocował specyficznym charakterem, który ma kibicowanie londyńczykom.
Będący częstym obiektem żartów Tottenham w tym momencie nie budzi już rozbawienia potęg, a dla przynajmniej kilku z nich pod wieloma względami może uchodzić za wzór. Prezes Daniel Levy, świetny biznesmen i twardy gracz na transferowym rynku, stoi murem za menedżerem. I choć pieniądze, na które mogą liczyć największe gwiazdy, wciąż nie są na poziomie największych klubów w Anglii, nie zanosi się na żadnego rodzaju exodus zawodników.
W letnim okienku transferowym zespół miał się wzmocnić, nie przeprowadził jednak choćby jednego transferu. Mauricio Pochettino dawał wyraz swojemu niezadowoleniu, ostatecznie jednak w Premier League zanotował najlepszy początek sezonu od wielu lat, trzymając się blisko Manchesteru City i Liverpoolu. Wystarczy porównać to z zakupami rywali, z których każdy przeznaczył na nowych graczy kilkadziesiąt milionów euro.
REKLAMA
Z obecnego składu najwięcej trzeba było zapłacić za Davinsona Sancheza, 21-latka z Ajaksu Amsterdam. 40 milionów euro to pokaźna kwota, ale patrząc na jego grę można powiedzieć bez żadnego ryzyka, że był to świetny interes. Kolumbijczyk szybko wskoczył do składu, nie miał problemów z przystosowaniem się do gry na wyższym poziomie. Mówiono o tym, że zdecydował się na transfer do północnego Londynu, odrzucając ofertę Barcelony. Grę w Ajaksie ma za sobą trzech innych kluczowych piłkarzy - Christian Eriksen, Jan Vertonghen i Toby Alderweireld.
Wartość każdego z nich wzrosła od momentu transferu kilkukrotnie. I to właśnie wprowadzanie piłkarzy na wyższy poziom stało się wizytówką klubu.
Prezes Spurs potrafi robić kapitalne interesy, było ich więcej niż rekordowy transfer Garetha Bale'a do Realu Madryt. Sygnał jest czytelny - Levy liczy się z pieniędzmi, ma swoją wizję, a pod sukces chce zbudować podwaliny, które nie będą wiązały się z szalonymi wydatkami. Inna droga, której wielu może pozazdrościć.
Nawet Moussa Sissoko, który zbierał fatalne opinie w pierwszych dwóch sezonach gry dla Tottenhamu, pod okiem Pochettino stał się piłkarzem przydatnym, który w tym sezonie zaciera pierwsze niekorzystne wrażenie. Bilans praktycznie w każdym transferowym okienku wychodzi na plus. Nie tylko na wykresach działu księgowości, ale na boisku.
REKLAMA
Gdzie jest granica?
Oczywiście obrazek nigdy nie jest idealny, pewne rysy się znajdą. Niedawno Tottenham przegrał wyjazdowe spotkanie z największym rywalem w Derbach Północnego Londynu. Arsenal rozegrał najlepszy mecz w tym sezonie, Spurs jeden z najsłabszych. 2:4 było najmniejszym wymiarem kary, a Pochettino mógł mieć pretensje do swoich zawodników. Delegacje z czołowymi zespołami pokazują, że jeśli chodzi o słynną "mentalność zwycięzców", jest jeszcze dużo do zrobienia.
Największe gwiazdy Tottenhamu mogłyby liczyć na kilkukrotnie większe zarobki w bogatszych klubach. Levy unika kominów płacowych, a wyższe kontrakty pojawią się prawdopodobnie wraz z przenosinami na nowy, większy stadion. To może rodzić frustrację, jednak póki co nad potencjalnym pożarem udaje się zapanować.
Do końca sezonu trzeba będzie łączyć grę na kilku frontach, a zespół Pochettino pokazał, że rozkręca się powoli, przeważnie wchodząc na swój najwyższy poziom w drugiej części sezonu. Mistrzostwo Anglii wydaje się poza zasięgiem wobec świetnych drużyn Manchesteru City i Liverpoolu. Przede wszystkim trzeba skupić się na tym, by nie wypaść z czołowej czwórki. Brak Ligi Mistrzów pociągnąłby za sobą duże konsekwencje, bo właśnie gra w europejskiej elicie, która w tym sezonie idzie wybornie, jest w stanie w pewnym stopniu wynagrodzić zawodnikom to, że ich kontrakty nie są do końca takie, na jakie zasługują.
REKLAMA
Poprzedni sezon w Lidze Mistrzów przyniósł duże rozczarowanie - w dwumeczu z Juventusem o porażce zadecydowało kilka momentów dekoncentracji, bezlitośnie wykorzystanych przez Włochów. Tottenham był lepszym zespołem, ale musiał pożegnać się z rozgrywkami już po 1/8 finału. W tym sezonie ekipa musi pokazać, że potrafi uczyć się na błędach, grać bardziej wyrachowanie, nie wypuszczać z rąk okazji. We wtorek londyńczykom dopisało szczęście, ale sami także zrobili dużo, by wyrwać punkt Barcelonie. Na co jeszcze stać zespół, który uciekł spod topora?
ps, PolskieRadio24.pl
REKLAMA