Premier League: szczęśliwa wygrana Liverpoolu. "The Reds" wciąż w grze o tytuł
Samobójczy gol Toby'ego Alderweirelda zadecydował o tym, że Liverpool pokonał Tottenham i wskoczył na fotel lidera Premier League, wysyłając tym samym jasną wiadomość do Manchesteru.
2019-03-31, 20:28
Dla Liverpoolu był to jeden z najtrudniejszych meczów, które czekają piłkarzy Juergena Kloppa do końca sezonu. Goście przyjeżdżali na Anfield po fatalnej serii czterech meczów bez zwycięstwa i chcieli pokazać, że nawet na trudnym terenie stać ich na zwycięstwo. I rzeczywiście, można mówić o tym, że wygraną mieli na wyciągnięcie ręki. Problem w tym, że potwierdziła się opinia dotycząca tego, że największym wrogiem Tottenhamu jest sam Tottenham i jego mentalność, która w kluczowych momentach daje o sobie znać.
W pierwszej połowie kibice oglądali wyrównane spotkanie, jednak konkretniejszym zespołem był Liverpool, który prowadził po golu Roberto Firmino.
Brazylijczyk wykorzystał świetne dośrodkowanie Andy'ego Robertsona i nie dał szans Llorisowi. W drugiej odsłonie tego meczu dominował Tottenham, "The Reds" skupiali się na defensywie i okazyjnie próbowali szybkich kontrataktów.
REKLAMA
Ataki gości przypominały bicie głową w mur aż do 70. minuty. Harry Kane szybko rozegrał akcję po rzucie wolnym, a z najbliższej odległości Allisona pokonał Lucas. Od tego momentu widowisko weszło na wyższy poziom - piłkarze Kloppa doskonale wiedzieli, że jakakolwiek strata punktów stawia ich w bardzo trudnej pozycji przed końcówką sezonu i walką o tytuł z Manchesterem City, dlatego ruszyli do ataków.
Tottenham mógł wykorzystać przestrzeń, która stworzyła się między formacjami, stworzył sobie kilka wyśmienitych okazji do tego, by wyjść na prowadzenie i pogrążyć "The Reds". Zmarnował jednak wszystkie, a na szczególną uwagę zasługuje tu Sissoko, który koszmarnie przestrzelił w sytuacji sam na sam.
Starsi stażem kibice londyńczyków mogli spodziewać się, że w przypadku ich drużyny stara piłkarska prawda dotycząca niewykorzystanych szans znajdzie potwierdzenie na boisku. Doszło do tego w doliczonym czasie gry, jednak chyba nikt nie spodziewał się, że piłkarze Mauricio Pochettino sami postanowią podarować rywalom tak bardzo potrzebny komplet punktów.
REKLAMA
Hugo Lloris, znany ze swojej nieobliczalnej postawy i regularnego narażania swoich fanów na stresujące sytuacje interweniował po uderzeniu Salaha w sposób kuriozalny, w wyniku którego piłka trafiła w nogi Alderweirelda i potoczyła się do siatki. Belgijski obrońca próbował jeszcze ratować sytuację, jednak... zarył nogą w ziemię.
Czy można mówić o tym, że Liverpool wygrał ten mecz? Na pewno w świat pójdzie wynik, który pozwoli pretendentom do tytułu pozostać w grze, nie można jednak nie zauważyć, że jest to kolejny przypadek, w którym Tottenham pokazuje, skąd biorą się pełne szyderstw opinie na jego temat.
Londyńczycy jeszcze niedawno deklarowali, że zamierzają bić się o mistrzostwo Anglii, mieli zresztą ku temu powody, zdołali wyrobić sobie dużą przewagę nad resztą stawki, byli blisko czołowej dwójki. Oczywiście, nikt nie nazwałby ich faworytem, trudno było jednak odmówić prawa do podobnych stwierdzeń. Od tego momentu minął niewiele ponad miesiąc. W tym czasie Tottenham roztrwonił swoją przewagę nad goniącymi go zespołami, doznał kompromitujących porażek z walczącymi o utrzymanie Burnley i Southampton, cudem zremisował w Derbach Północnego Londynu, po katastrofalnym meczu przegrał z Chelsea, kolejnym ze znienawidzonych rywali.
REKLAMA
Kibice czekają na przenosiny na nowy stadion, ale bez formy jest przynajmniej kilku czołowych graczy, Mauricio Pochettino ogląda występy swojego zespołu z trybun, ponieważ pauzuje za kłótnię z sędzia Mike'em Deanem, cały czas problemem są kontuzje, nie zdecydowano się jednak na jakiekolwiek wzmocnienia składu zimą. W kwietniu zespół czekają trzy mecze z Manchesterem City i próba obrony pozycji w czołowej czwórce Premier League, która da grę w kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Większość kibiców nawet nie musi patrzeć w kalendarz, żeby zdawać sobie sprawę, że nazwanie sytuacji "dramatyczną" jest sporym niedopowiedzeniem. Wystarczy spojrzeć na poczynania rywali, jak choćby "The Blues", którzy kilka godzin wcześniej wyszarpali w Cardiff komplet punktów, strzelając gola na wagę zwycięstwa w doliczonym czasie gry. To właśnie jest różnicą, która na koniec sezonu może zadecydować o tym, jak będą podsumowywać swój sezon kluby.
Można mówić o tym, że goście zaprezentowali się w niedzielę dobrze, byli bliżej zwycięstwa. Ostatecznie jednak znów schodzą z boiska na tarczy, mając w perspektywie najtrudniejszy czas za kadencji Pochettino w klubie. Liverpool wykonał zaś swoje zadanie, jednak tego dnia sprowadziło się ono przede wszystkim do rozpakowania ogromnego prezentu, który zafundowali mu Lloris i spółka. Swoją klasę niewątpliwie potwierdził też Virgil van Dijk, który zanotował kolejny zjawiskowy występ, radząc sobie z Kane'em, a do tego przynajmniej kilka razy ratując swój zespół. Holender kosztował fortunę, ale za każdym razem, kiedy ogląda się go w akcji, po prostu trzeba przyznać, że jest wart każdego wydanego na niego funta.
ps, PolskieRadio24.pl
REKLAMA
REKLAMA