Ślusarski i Komar, duet wyjątkowy. "Ciekawe, czy Władek dalej opowiada Tadeuszowi dowcipy?"
Był 17 sierpnia 1998 roku, dochodziła godzina 18.00, Władysław Komar, mistrz olimpijski w pchnięciu kulą z 1972 roku i Tadeusz Ślusarski, skoczek o tyczce, złoty medalista igrzysk w Montrealu w 1976 roku wracali z Międzyzdrojów. W trasie, pomiędzy miejscowościami Brzozowo i Przybiernów, przypadkowo mijali się z reprezentantem Polski w biegu na 400 metrów Jarosławem Marcem. Doszło do tragedii.
2022-08-17, 05:45
- W tym roku mijają 24 lata od tragicznego wypadku, w którym zginęli wybitni sportowcy
- Mistrzowie igrzysk ponieśli śmierć na miejscu, a reprezentant Polski w biegu na 400 m zmarł pięć dni później w szpitalu w następstwie obrażeń odniesionych w wypadku
Z Międzyzdrojów Komar i Ślusarski wracali jako pasażerowie forda scorpio prowadzonego przez Krzysztofa Świostka. Między miejscowościami Brzozowo i Przybiernów (pow. goleniowski) ich samochód z nieustalonych przyczyn zderzył się z jadącym z naprzeciwka Renault 25, za którego kierownicą siedział Jarosław Marzec.
Auta powinny najzwyczajniej w świecie minąć się, a sportowcy nigdy nie dowiedzieć, że przejeżdżali obok siebie. Niestety, stało się inaczej. Z niewiadomych przyczyn doszło do wypadku. Komar, Ślusarski i Marzec zginęli.
Władysław Komar miał 58 lat, Tadeusz Ślusarski - 48, a Jarosław Marzec - 35.
Komar był jednym z najlepszych polskich kulomiotów, 16-krotnym rekordzistą Polski. Dwukrotnie zdobył brązowy medal mistrzostw Europy (Budapeszt 1966, Helsinki 1971). Zdobył mistrzostwo olimpijskie w 1972 r. w Monachium. Oprócz kariery lekkoatlety grał też w rugby oraz występował w filmach (m.in. w "Piratach" Romana Polańskiego).
REKLAMA
Ślusarski specjalizował się w skoku o tyczce. Był dwukrotnym halowym mistrzem Europy (Göteborg 1974, Mediolan 1978). Zdobył srebrny medal na uniwersjadzie w Sofii w 1977 r. Został mistrzem olimpijskim w skoku o tyczce w 1976 r. w Montrealu. Na kolejnej olimpiadzie w Moskwie stanął na drugim miejscu na podium.
YouTube
Komar i Ślusarski przyjaźnili się, a różniło ich wszystko
Skoczek był skromnym i małomównym człowiekiem, kulomiot duszą towarzystwa i człowiekiem sukcesu.
- Najważniejsze jest to, że tylu ludziom wlewali radość do serca. Ciekaw jestem, czy Władek dalej opowiada Tadeuszowi dowcipy, czy go rozśmiesza. Czy jak patrzy na tych, którzy przychodzą na ich grób, zapalają znicze i kładą kwiaty, mówi: co wy tu, smutasy, robicie? My tu bawimy się i cieszymy, na tamtym świecie budujemy nową reprezentację Polski w lekkiej atletyce - wspominał wielkich sportowców w jednej z audycji na antenie Polskiego Radia redaktor Lesław Skinder.
REKLAMA
Podstępem "załatwił" rywali
Kolejne pokolenie sportowców opowiada sobie anegdotę, jak Komar przed startem w Monachium wyprowadził z równowagi rywali, a potem wygrał. Już w pierwszym pchnięciu osiągnął znakomity wynik (21,18 metra), co dało mu później złoty medal.
Na ten sukces zapracował jednak już na rozgrzewce. Próbne pchnięcia wykonywał bowiem specjalnie na tę okazję przygotowaną kulą, która była lżejsza niż te regulaminowe. Kulomiot ciskał nią na odległości bliskie rekordu świata, a na rywali padł blady strach. Nie odzyskali już wiary w siebie, a Komar to wykorzystał i zdobył medal.
AH, PolskieRadio24.pl
REKLAMA