El. MŚ 2022: Węgry - Polska. Bilans starć z "Bratankami" do zmiany. Lewandowski jak Deyna w 1972?

2021-03-23, 09:00

El. MŚ 2022: Węgry - Polska. Bilans starć z "Bratankami" do zmiany. Lewandowski jak Deyna w 1972?
Od lewej Rafał Murawski , Adam Bogdan , Robert Lewandowski , Akos Elek podczas towarzyskiego meczu piłki nożnej, Polska - Węgry, rozegranym na Stadionie Miejskim w Poznaniu. Foto: PAP/Bartłomiej Zborowski

Pierwszy mecz w dziejach, wielka wygrana w przededniu wojny, finał olimpijski, debiuty selekcjonerów. A wszystko to jak do tej pory zwieńczone golem samobójczym. Historia naszych spotkań z Węgrami z pewnością nie jest szablonowa, a przypominamy ją w Dniu Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. 

  • Reprezentacja Polski przygotowuje się do pierwszych meczów pod wodzą nowego selekcjonera Paulo Sousy
  • Pierwszym meczem, w którym Polaków poprowadzi Portugalczyk, będzie starcie z Węgrami (25 marca)
  • W marcu biało-czerwoni zagrają też z Andorą (28 marca) i Anglią (31 marca)

Do Budapesztu po 0:3

W 1920 roku Polska wciąż nie miała jasno wytyczonych granic. Nie była też członkiem FIFA. Mimo to już wtedy planowaliśmy pierwsze mecze reprezentacji, a nawet start na igrzyskach w Antwerpii. Ambicje te przekreśliła agresja bolszewicka. Nie tylko zatwierdzone na lipiec i sierpień mecze z Austrią, Czechosłowacją i Węgrami trzeba było odłożyć na później.

Powiązany Artykuł

Polska Węgry 1200.jpg
Ostatni mecz przed wybuchem wojny. Polacy rozbili potęgę

Z Madziarami zmierzyliśmy się już za rok. Dla nich był to 80. mecz w historii, dla nas - debiut. Bratankowie w samym tylko 1921 ograli m.in. 3:0 Niemców. Dla skleconej na szybko kadry Polski korzystnym wynikiem miała być nawet porażka 0:3, a przynajmniej tak spekulowano w kraju.

Do Budapesztu wyjechało pociągiem trzeciej klasy ledwie 13 naszych futbolistów. Podróż trwała 36 godzin i tylko w części mogło ją zrekompensować przyjazne przyjęcie przez gospodarzy. Również na boisku, bo choć przegraliśmy, to tylko 0:1, a ten wynik przyjęto nad Wisłą z zadowoleniem. Nikła porażka z silnym przeciwnikiem, w dodatku bez trenera Szkolnikowskiego, którego w Polsce zatrzymały obowiązki w armii.

Gol po 500 minutach

Mniej sentymentów było w kolejnych spotkaniach, a okazji przed II wojną światową nie brakowało. Oba kraje miały wówczas wymarzoną przez lata wspólną granicę, co sprzyjało częstym kontaktom. Także futbolowym.

Dla nas były one jednak głównie okazją do nauki. Dość powiedzieć, że kolejnych pięć spotkań zakończyliśmy kompletem porażek i bilansem bramek 1:18. Przy okazji warto przytoczyć nazwisko pierwszego polskiego strzelca bramki w kontaktach z Madziarami. Był nim Wawrzyniec Staliński, a spotkanie miało miejsce 20 sierpnia 1926 roku. Gol padł po niemal 500 minutach, z naszej strony nieskutecznej, gry w spotkaniach z południowym sąsiadem.

Różnie można podchodzić do kolejnej konfrontacji obu drużyn, do której doszło dopiero po 10 latach, na igrzyskach olimpijskich w Berlinie. Wygraliśmy tam 3:0, spotkanie nie jest jednak uznawane za oficjalne, ze względu na amatorski charakter ówczesnych piłkarskich rozgrywek olimpijskich.

Triumf tuż przed wojną

Wątpliwości nie było za to 27 sierpnia 1939 roku. Rywale przyjechali na Stadion Wojska Polskiego w Warszawie w glorii wicemistrzów świata, a także w niemal najmocniejszym składzie. Szybko wyszli na prowadzenie 2:0, czyli miało być "jak zwykle".

My jednak mieliśmy w swoich szeregach niepowtarzalnego Ernesta Wilimowskiego. „Ezi”, podobnie jak rok wcześniej na mundialu z Brazylią, w pojedynkę zabrał się za rozbrajanie przeciwnika. Skończyło się na hat-tricku, a zatem do wyczynu w meczu przeciw „Canarinhos” zabrakło jednej bramki. Za to tym razem wystarczyło to do zwycięstwa. Wynik 4:2 był sensacyjny i poszedł w świat.

Na świętowanie sukcesu nie było czasu. Na granicy Niemcy gromadzili wojsko, przy Westerplatte od dwóch dni stał pancernik Schleswig-Holstein, którego strzały 1 września obwieszczą światu rozpoczęcie najstraszniejszej z wojen.

Polscy piłkarze poszli walczyć. Bohater Wilimowski, dodajmy z sukcesami, zaczął grać dla III Rzeszy, wykorzystując śląskie pochodzenie. Za karę najwybitniejszy zawodnik międzywojnia został na wiele lat wymazany z kart polskiego futbolu. Czy słusznie?

„Złota Jedenastka” daje lekcje

Wojna nie doświadczyła Węgrów tak okrutnie jak Polaków. Przez jej większość byli sojusznikami Hitlera i to prawie do samego końca pozwoliło im uniknąć znaczącego wyniszczenia kraju. Po 1945 roku Madziarzy znaleźli się w radzieckiej strefie wpływów, co miało kapitalne znaczenie dla - znów wyjątkowo częstych - konfrontacji między naszymi krajami na arenie futbolowej.

Powiązany Artykuł

lewandowski 1200 f.jpg
W garniturze, maseczce i z orderem na szyi. Lewandowski pokazał prezydentowi jak gra najlepszy piłkarz świata

Opisywanie ich nie byłoby jednak, znowu, historią „ku pokrzepieniu serc”. Najniższą porażkę w pierwszych dziewięciu starciach ponieśliśmy na Stadionie Śląskim w Chorzowie w 1958 roku. Było „tylko” 1:3. Tylko, bo wcześniej zdarzyło się i 0:6, i 2:8... Gole strzelały nam gwiazdy nie tylko Ferencvarosu Budapeszt, ale też słynnej FC Barcelony czy Realu Madryt. Puskas, Kocsis, Hidegkuti – znów było się od kogo uczyć.

Lubański dał znak

Wkrótce w węgierskiej piłce zaczęły być widoczne pierwsze objawy kryzysu. U nas zaś wręcz przeciwnie. Narodziła się gwiazda formatu europejskiego. Choć Włodzimierz Lubański, bo o nim mowa, ze względu na ówczesną sytuację polityczną nie miał szans na zrobienie kariery w zachodnim klubie, to skalą talentu z pewnością nie ustępował gwiazdom Realu Madryt, który podobno był zresztą zdeterminowany, by wykupić go z Górnika Zabrze za rekordowy wtedy milion dolarów.

Powiązany Artykuł

górski serwis grafika 1200 .jpg

Zamiast tego „Włodek” przez lata czarował kibiców w kraju i zdobywał ważne gole dla reprezentacji. Takie jak ten, który po raz pierwszy od 1939 roku pozwolił nam przełamać „węgierski” impas. 27 lat później właśnie po golu Lubańskiego zakończyliśmy serię 10 porażek z "Bratankami". Był remis 1:1, na zwycięstwo musieliśmy jeszcze trochę poczekać. Ale było warto.

Z „trenerem Tysiąclecia” wygrywamy

Nastąpiło ono bowiem w najważniejszym momencie – w finale igrzysk olimpijskich w Monachium w 1972 roku. Kadra legendarnego Kazimierza Górskiego, którego setną rocznicę urodzin właśnie obchodziliśmy, przez olimpiadę szła jak burza. Należy przy tym pamiętać, że wówczas olimpijski turniej piłkarski nie bez powodu nazywano „mistrzostwami krajów socjalistycznych”. Stąd też najgroźniejszymi rywalami naszych w drodze po złoto były drużyny ZSRR i NRD. A w finale Węgrzy, również znajdujący się w tzw. bloku wschodnim.

Finał nie układał się po naszej myśli. Mieliśmy znaczną przewagę, także w umiejętnościach, było to widać gołym okiem. Tuż przed przerwą prosty błąd kapitana, Kazimierza Deyny, doprowadził do straty bramki i w drugich 45 minutach musieliśmy gonić wynik. Na szczęście „Kaka” obudził w sobie sportową złość i dwoma niezapomnianymi golami całkowicie zmazał wpadkę z pierwszej połowy.

Lesław Ćmikiewicz opowiada o meczu z Węgrami w finale igrzysk:


W Polsce złoto olimpijskie przyjęto jako ogromny sukces. Za granicą patrzono na nie z przymrużeniem oka – wszak czołowe reprezentacje z drugiej strony tzw. żelaznej kurtyny albo w ogóle się nie zakwalifikowały, albo zgodnie z ideą olimpijską przysłały reprezentacje złożone z amatorów. Niezależnie od tego było to wielkie osiągnięcie i początek ery „Orłów Górskiego”.

Za czasów pana Kazimierza zmierzyliśmy się z Węgrami jeszcze raz. Zespół pod wodzą „trenera Tysiąclecia” wygrał pewnie 4:2.

Lato, Nawałka, Smolarek strzelali, a i tak przegrywaliśmy

A potem nastały lata chude. Przynajmniej w starciach z bratankami, z którymi kolejne zwycięstwo zanotowaliśmy dopiero w 1987 roku. W międzyczasie zdążyliśmy z nimi trzykrotnie przegrać, ale też zdobyć trzecie miejsce na mundialu. Madziarom daleko było do takich sukcesów, ale na nas wciąż najwyraźniej mieli patent. Nie pomagała obecność w składzie legend, czy nawet ich bramki – Grzegorz Lato, Adam Nawałka, Włodzimierz Smolarek trafiali w meczach co najwyżej zremisowanych.

Przełamująca wygrana 3:2 w eliminacjach mistrzostw Europy na niewiele się naszym zdała. Podobnie jak Węgrom wcześniejsze 5:3 w Budapeszcie. W grupie eliminacyjnej obie drużyny wyprzedziły tylko Cypr.

Wójcik w debiucie wygrał z Węgrami

Przez kolejnych kilkanaście lat obie reprezentacje nie spotykały się w eliminacjach wielkich imprez. Jedynymi okazjami do starcia były zatem mecze towarzyskie.

Powiązany Artykuł

Deyna mural 1200 f.png
Legenda upamiętniona. Kazimierz Deyna ma swój mural na Ursynowie

W ostatnim dziesięcioleciu XX wieku doszło do nich trzykrotnie. Najbardziej pamiętny był mecz z 1997 roku na stadionie Legii w Warszawie. W roli trenera kadry debiutował Janusz Wójcik – który 5 lat wcześniej, prowadząc reprezentację olimpijską, zdobył w Barcelonie srebro. Kadra „Wójta” po golu Krzysztofa Ratajczyka wygrała 1:0. Mecz godny zapamiętania ze względu na seryjne marnowanie okazji przez innego podopiecznego trenera – Wojciecha Kowalczyka – oraz tradycyjne w latach 90. starcia pseudokibiców.

Bez Hymnu na Śląskim

Okazja do starcia z Węgrami o punkty nadarzyła się dopiero w XXI wieku. Był rok 2003 i Paweł Janas po przetarciu w dwóch meczach sparingowych stał przed pierwszym poważnym testem w roli selekcjonera reprezentacji. Droga do finałów Euro 2004 w Portugalii, po jesiennej domowej porażce z Łotwą, jeszcze za kadencji Zbigniewa Bońka, była już wtedy mocno skomplikowana.

Jako że marcowe starcie z Węgrami zakończyło się 0:0 i nie obfitowało w efektowne akcje i zwroty wydarzeń, zostało zapamiętane głównie z incydentu z węgierskim hymnem. A właściwie jego brakiem. Kiedy bowiem piłkarze ustawili się na środku boiska, okazało się, że taśma z utworem „Isten, áldd meg a magyart” gdzieś się zapodziała. Sytuację próbował ratować ówczesny Prezes PZPN, hungarysta Michał Listkiewicz, prosząc kibiców drużyny gości o zaintonowanie pieśni.

Mecz też nie porwał.

Brak awansu winą... Ibry?

„Janosik” szybko poukładał tryby w swojej drużynie i efektem tego były wyjazdowe wygrane nad Łotwą i Węgrami w dalszej części eliminacji. W Budapeszcie świetnie zafunkcjonował duet napastników Groclinu Dyskobolii Grodzisk Wlkp. – Andrzej Niedzielan i Grzegorz Rasiak. Ten pierwszy zdobył dwie bramki po podaniach „Rasialdo”.

Powiązany Artykuł

Shutterstock Xabi Alonso 1200F.jpg
Była gwiazda Bayernu wraca do Bundesligi. Media: Xabi Alonso trenerem Borussii Moenchengladbach

Wygrana nie dała upragnionego, bo pierwszego w historii, awansu na mistrzostwa Europy. Na drodze stanęła Szwecja, najpierw pokonując nas dwukrotnie, a potem w ostatniej kolejce, kiedy już była pewna awansu, przegrywając u siebie 0:1 z Łotwą. Ciężko było w tym meczu dostrzec determinację u graczy „Trzech Koron”, a Zlatan Ibrahimovic nie wykorzystał nawet rzutu karnego.

Porażka bez rozdzierania szat

Jesienią 2007 roku priorytet dla kadry Leo Beenhakkera stanowiły eliminacje kolejnych Mistrzostw Europy. Między rozgrywanymi w ich ramach meczami z Kazachstanem a Belgią towarzysko mierzyliśmy się z Węgrami. Holenderski trener zapowiadał kontynuowanie passy meczów bez porażki w roku kalendarzowym. Zamiast tego wystawił rezerwowy skład, a dublerzy nie wykorzystali swoich szans. Na stadionie Widzewa w Łodzi ulegliśmy 0:1, a powinniśmy wyżej.

W kraju paniki tym razem nie było – niewiele wcześniej zremisowaliśmy na wyjeździe z Portugalią i wygraliśmy 3:1 z Kazachstanem. Zaś równo miesiąc po węgierskiej wpadce pokonaliśmy silnych Belgów.

„Swojak” ostatni

Do ostatniej, jak do tej pory, konfrontacji reprezentacji Polski i Węgier doszło 15 listopada 2011 w Poznaniu. Prowadziliśmy po golu Pawła Brożka. W drugiej połowie wyrównanie dał gościom Tamas Priskin. Siedem minut później decydującą bramkę zdobył znów Węgier – Vilmos Vanczak. Trafienie to przesądziło o wyniku meczu, który 2:1 wygrali Polacy – przeciwnik strzelił bowiem do własnej bramki. Paradoksalnie do dziś jest to ostatni gol naszej kadry w starciach z "Bratankami".

Bilans do zmiany!

Choć wpływ na to mają głównie lata zamierzchłe, to zestawienie wyników wszystkich meczów z Madziarami w historii wygląda dla nas bardzo niekorzystnie – 8 zwycięstw, 4 remisy i aż 20 porażek. Bilans bramkowy przygnębia jeszcze bardziej – 39 strzelonych przy 87 straconych.

Obecnie w kadrze naszych najbliższych rywali brak jednak gwiazd pokroju Roberta Lewandowskiego, czy choćby Wojciecha Szczęsnego. Zatem jest dogodna okazja do podreperowania wstydliwego bilansu. Oby Paulo Sousa poszedł w ślady Janusza Wójcika i już w debiucie pokonał Węgrów.

MK

Czytaj także:

Polecane

Wróć do strony głównej