Anglia - Polska. Brzęczek nie jest już ostatnim, który odczarował Wembley. Moder zapisał się w historii
Aby trwale zapisać się w historii futbolu, zazwyczaj pracuje się latami. W Polsce wystarczy jeden gol – wbity Anglikom na Wembley.
2021-03-31, 22:00
Niezdobyty teren
Angielska świątynia futbolu to dla naszej reprezentacji teren zaczarowany. Zazwyczaj wyraźnie tam przegrywaliśmy, z jednym bardzo chlubnym, ale wciąż remisowym wyjątkiem. Za to każdy polski strzelec gola na Wembley ma w annałach rodzimej piłki szczególne miejsce.
Powiązany Artykuł
SERWIS SPECJALNY - KAZIMIERZ GÓRSKI
Legenda o kocim grzbiecie
Pierwszy raz na najważniejszy obiekt angielskiej piłki nasza kadra zawitała w 1973 roku. Okoliczności były wyjątkowe, a mecz przeszedł do legendy.
W eliminacjach Mistrzostw Świata 1974 los skojarzył nas z Anglią i Walią. Po porażce w Cardiff oraz dwóch domowych zwycięstwach z wyspiarzami, 17 października 1973 roku na Wembley Polakom wystarczał remis.
Taki wynik był jednak całkowicie poza wyobrażeniami przeciwników. Wprawdzie tydzień wcześniej nasi zremisowali w meczu towarzyskim 1:1 z Holandią, ale tego samego dnia Anglicy rozgromili 7:0 Austrię i mecz z Polakami postrzegali w kontekście tego jak wysoko, a nie czy wygrają.
REKLAMA
Legendarny brytyjski trener Brian Clough w przedmeczowym studiu nazwał Jana Tomaszewskiego klaunem w rękawicach. Nie wiadomo, czy do naszego bramkarza zdążyła dotrzeć ta opinia. Niezależnie od tego odpowiedział w najlepszym możliwym stylu.
Znakomite interwencje bramkarza, geniusz Kazimierza Deyny, ofiarność obrońców pozwalały utrzymać wynik bezbramkowy aż do 57 minuty. Wtedy po kontrze, która przeszła już do historii, Jan Domarski zdobył najważniejszą bramkę w dziejach naszej piłki. Strzał być może nawet mu nie wyszedł, ale znakomity angielski bramkarz Peter Shilton przepuścił piłkę pod brzuchem. Od tej pory będzie się mówić o jego „kocim grzbiecie”, bo podobny błąd popełni jeszcze nie raz.
Sześć minut później po kontrowersyjnym karnym Anglicy wyrównali i powrócił scenariusz z pierwszej części meczu. Na szczęście premiujący Polaków awans udało się utrzymać do końca.
„Koniec świata” – pisały angielskie dzienniki nazajutrz po spotkaniu. Dla nas był to z kolei początek wielkiej ery Orłów Kazimierza Górskiego. Ten zwycięski remis stał się fundamentem pod najlepszy okres polskiej piłki, zwieńczony dwoma medalami mistrzostw świata.
REKLAMA
Bohater ze Stali
O ile inni bohaterowie z Wembley 73 – Tomaszewski, Gorgoń, Lato czy Kasperczak na trwałe wpisali się do historii futbolu nad Wisłą, to sam strzelec gola – Jan Domarski – nadal kojarzony jest głównie z nim. No chyba, że w Rzeszowie i Mielcu – tam pamiętają go jako legendę miejscowych klubów o nazwie Stal. Był to jeden z dwóch goli, jakie pan Jan zdobył w kadrze, drugiego w tych samych eliminacjach w meczu z Walijczykami.
Tradycyjny rywal, tradycyjny wynik
Na następne polskie trafienie na Wembley musieliśmy poczekać... 23 lata. Nie oznacza to, że nie było okazji. Wręcz przeciwnie – Anglicy stali się naszymi tradycyjnymi rywalami, czy mówiąc wprost – przekleństwem. Trafiliśmy na nich w trzech kolejnych eliminacjach na przełomie lat 80. i 90. Prawdopodobnie to, że graliśmy tak często o punkty, a niewiele sparingów jest przyczyną fatalnego bilansu, jaki do dziś mamy z Wyspiarzami.
8 straconych bramek, zero strzelonych – to rezultat trzech eliminacyjnych wyjazdów na Wembley. Gary Lineker strzelał nam kolejne gole - w historii kontaktów obu reprezentacji aż 6 – my nie potrafiliśmy odpowiedzieć ani jednym. Wyraźnie działała tu magia legendarnego londyńskiego stadionu, u siebie za każdym razem potrafiliśmy wtedy bowiem z Synami Albionu zremisować. W tym dwukrotnie bramkowo.
Powiązany Artykuł
El. MŚ 2022. Anglia - Polska. Lewandowski jak Lubański. Będzie powtórka z historii i nowy Domarski?
Nowa nadzieja
Tę sytuację zmienił dopiero ten, który w 1996 roku rozbudził nadzieje fanów w całej Polsce, że oto mamy wreszcie gwiazdę światowego formatu. Marek Citko zachwycał w Lidze Mistrzów, gdzie w barwach Widzewa strzelał bramki Atletico Madryt i Borussii Dortmund. Interesowała się nim cała piłkarska Europa.
REKLAMA
Tzw. citkomania miała swoje apogeum, gdy pochodzący z Białegostoku młodzian po 23 latach przerwy odczarował Wembley. W dodatku już w 7. minucie rozgrywanego 9 października 1996 meczu.
Prowadzenia nie zdołaliśmy utrzymać, w czym największa zasługo kolejnego z angielskich katów polskiej reprezentacji – Alana Shearera.
W tym samym roku Marek Citko został jeszcze Sportowcem Roku w plebiscycie organizowanym przez Telewizję Polską, Program 3 Polskiego Radia i „Super Express”. Młody chłopak, który strzelał efektowne gole, ale głównie w przegranych meczach, wyprzedził komplet medalistów olimpijskich z Atlanty. Polska już wtedy była zakochana w futbolu.
Dalsza kariera Citki nie układała się jednak najlepiej. Mimo wielu atrakcyjnych sportowo i finansowo ofert piłkarz zdecydował się dograć do końca sezonu w Widzewie. I to była najgorsza decyzja w jego karierze – wkrótce doznał kontuzji, która ciągnęła się za nim półtora roku. Po niej nigdy nie zbliżył się do wcześniejszej dyspozycji. Po 23 latach pozostaje wspomnienie o golu na Wembley i szalejącej citkomanii.
REKLAMA
Jerzy Brzęczek dał nadzieję
Powiązany Artykuł
El. MŚ 2022: zapadła decyzja ws. Grzegorza Krychowiaka. UEFA zezwala na występ "ozdrowieńca"
Nikogo zapewne nie zdziwiło, że w eliminacjach kolejnych mistrzostw Europy ponownie trafiliśmy na tego samego rywala. Przed laty, co się zresztą już nie zmieniło, przed losowaniem padało pytanie: kto oprócz Anglików?
Tym razem na podbój Wembley ruszyliśmy wiosną, mecz został rozegrany 7 marca 1999 roku. W składzie nie mieliśmy wielkich gwiazd ani nawet Marka Citki. Za to nadzieje – jak zwykle ogromne. Na inaugurację eliminacji ograliśmy bowiem po 3:0 Bułgarię i Luksemburg i do meczu z Anglikami przystępowaliśmy jak nigdy – będąc nad nimi w tabeli.
Mecz tradycyjnie przyniósł nam rozczarowanie i nowego kata – tym razem w osobie Paula Scholesa. Zdobyty przez niego hat-trick trudno nazwać królewskim – jedną z bramek strzelił ręką. Niestety – byliśmy jeszcze długo przed erą VAR-u.
Polacy odpowiedzieli jednym trafieniem i znów jego autorem była postać nietuzinkowa w naszej piłce. Przy stanie 0:2 nadzieję przywrócił ten, który jak się jeszcze niedawno wydawało, wkrótce będzie miał kolejną okazję zawitać na Wembley – Jerzy Brzęczek.
REKLAMA
Były selekcjoner reprezentacji był wówczas zawodnikiem izraelskiego Maccabi Hajfa. Ówczesny trener kadry – Janusz Wójcik – miał do swojego kapitana nieograniczone zaufanie już od czasów srebrnego medalu igrzysk w Barcelonie. Brzęczek był wówczas centralną postacią drużyny, z którą jednak nigdy nie wystąpił na finałach wielkiej imprezy. Nie uda mu się to również ponad 20 lat później, choć nawet wywalczy awans.
Franek pechowiec
Wkrótce Wembley zostanie zburzone, a na jego miejscu powstanie Nowe Wembley. To sprawiło, że mecz w ramach eliminacji mistrzostw świata 2006, w których oczywiście znów trafiliśmy Anglików, rozgrywany był na innym legendarnym obiekcie – Old Trafford w Manchesterze. Przegraliśmy 1:2, a strzelec gola – Tomasz Frankowski – finalnie nie znalazł się nawet w 23-osobowej kadrze na niemieckie finały, do których, w dużej mierze dzięki niemu, się zakwalifikowaliśmy.
Tamta kampania była dla Polaków szczególnie udana – z 10 spotkań wygrali 8, a przegrali dwukrotnie – z Anglikami.
W tym miejscu wypada również wrócić aż do roku 1966. Skoro bowiem wspomniany został gol Frankowskiego z Manchesteru, to nie można pominąć, że pierwszym Polakiem, który trafił w meczu z Anglikami na wyjeździe, był Jerzy Sadek.
REKLAMA
Rywale sposobili się wówczas do mistrzostw świata 1966, których mieli być gospodarzami. Gra Polaków i wynik – 1:1 – zrobił na nich tak ogromne wrażenie, że ostatni sparing, tydzień przed startem turnieju rozegrali również z nami, tym razem wygrywając 1:0 na Stadionie Śląskim. Ledwie miesiąc później zostaną mistrzami świata.
W międzyczasie po Sadka zgłosił się Everton, ale z przyczyn politycznych transfer nie mógł dojść do skutku.
Nowe Wembley – stare problemy
W 2007 roku zakończyła się budowa New Wembley i Anglicy wrócili w roli gospodarza do swojej świątyni. Od tego czasu Polacy zagrali tam jeden raz. I od razu wróciły dawne koszmary. Porażka 0:2 dobrze oddawała przebieg gry. Gole strzelały nam znów legendy wyspiarskiej piłki - Steven Gerrard i Wayne Rooney.
Ten rozegrany w 2013 roku mecz jest ostatnim między obiema reprezentacjami do tej pory. Bilans, podobnie jak z ostatnim rywalem – Węgrami, mamy wstydliwy – jedno zwycięstwo, siedem remisów i 11 porażek, stosunek bramek 11:30. Jeśli weźmiemy zaś pod uwagę tylko spotkania rozegrane na Wembley, jest jeszcze gorzej – sześć przegranych i jeden pamiętny remis z 1973, w bramkach 3:16.
REKLAMA
Stąd do historii
Jeszcze kilka dni przed meczem eliminacji do MŚ w Katrze wydawało się, że reprezentacja Polski 31 marca stawi się na Wembley w najmocniejszym od lat składzie z kapitanem reprezentacji i zarazem najlepszym piłkarzem świata Robertem Lewandowskim na czele. Niestety los sprawił, że "Lewego" nie było w Londynie z powodu kontuzji, ale to nie przeszkodziło, aby biało-czerwoni zmieniali statystyki na Wembley. Kolejnym Polakiem, który wpisał się na listę zdobywców w Świątyni Futbolu jest Jakub Moder, który zdobył bramkę w 58. minucie spotkania z Anglią. Niestety Polska po raz kolejny na Wembley musiała uznać wyższość rywali, przegraliśmy 2:1.
MK
Czytaj także:
- El. MŚ 2022: zwycięstwo, które nie cieszy. Kadra Sousy załatwiła dokuczliwą formalność [KOMENTARZ]
- El. MŚ 2022: maraton biało-czerwonych. Kiedy i z kim zagra reprezentacja Polski? [TERMINARZ i TABELA GRUPY I]
- El MŚ 2022: bez błysku, ale z kompletem punktów. Biało-czerwoni pokonali półamatorów [OCENY]
- El. MŚ 2022: Sousa zirytowany? "Czasami można zagrać do tyłu, ale chcę szybszej gry"
REKLAMA