Piłkarz, który "rozpętał wojnę", czerwony Obraniak, ranny Duda, a teraz Świderski w "bałkańskim kotle"
Gdy Karol Świderski strzelił zwycięskiego gola w meczu z Albanią, w bałkańskim kotle znów zawrzało. Lecące na murawę butelki i inne niebezpieczne przedmioty przypomniały, że od lat nikt nie może się tam czuć bezpiecznie. Nie pierwszy raz przekonała się też o tym polska drużyna.
2021-10-14, 12:45
Wspólne tylko granice
Powiązany Artykuł
El. MŚ 2022: Albania - Polska. Skromna, ale ważna wygrana Biało-Czerwonych. Świderski bohaterem
Jedni pamiętają to z lekcji historii, innym nieco przypomniał przebój polskiej gwiazdy z lat 90-tych, jeszcze inni, głównie młodsi czytelnicy, mają prawo nie wiedzieć o tym w ogóle. Bałkany to prawdziwy tygiel kulturowy, narodowy i religijny. Poznanie choćby podstaw dziejów tego regionu jest niezbędne żeby zrozumieć, co i przede wszystkim dlaczego, wydarzyło się w ostatnim spotkaniu w Tiranie.
Pierwszymi stałymi osadnikami na Bałkanach byli, tak jak na ziemiach polskich, Słowianie. W przeciwieństwie do Polski nie udało się im jednak zachować jedności, bo przez lata byli najeżdżani przez zarówno wschodnie jak i zachodnie Cesarstwo Rzymskie, a w średniowieczu na długie lata władzę na tym terenie przejęło Imperium Osmańskie, którego obecnym spadkobiercą, w dużym uproszczeniu, można nazwać Turcję.
W XIX wieku pierwsza spod ich panowania wyzwoliła się Serbia. To właśnie z niej pochodził zamachowiec, który 28 czerwca 1918 r. zastrzelił w Sarajewie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, co w konsekwencji doprowadziło do wybuchu I Wojny Światowej. Po jej zakończeniu, w 1918 r., powstało Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców, które poza tymi trzema nacjami obejmowało jeszcze przynajmniej trzy inne – Macedończyków, Bośniaków i Czarnogórców.
Łączyły ich wspólne granice, dzieliło wszystko – od kultury, przez religię – Serbowie są w większości prawosławni, Chorwaci i Słoweńcy to Katolicy, zaś Bośniacy w dużej części wyznają Islam. Dodatkowo w różnych okresach historii wszystkie te narodowości występowały przeciwko sobie, a w początkach XX wieku Serbowie dokonali ludobójstwa na Albańczykach, przez co ci ostatni nie byli zainteresowani dołączeniem do Królestwa.
REKLAMA
Bez pomocy Sowietów
Różnice pogłębiła jeszcze bardziej II Wojna Światowa, w której Chorwaci mocno kolaborowali z Niemcami. Zaś jak śpiewał Kazik Staszewski w podbijającej listy przebojów piosence „12 groszy”:
„Partyzanci Broz Tity wyzwolili Jugosławię bez pomocy Sowietów”
Rzeczywiście – w przeciwieństwie do Polaków, Josipowi Broz Tito udało się nie czekając na pomoc Stalina wyzwolić tereny późniejszej Jugosławii i dzięki temu utworzyć tam suwerenne państwo. To pozwoliło mu na dużą niezależność od Moskwy mimo zachowania ustroju komunistycznego.
W ówczesnej Jugosławii żyło się lepiej niż w Polsce, a na pewno dostatniej, w czym niebagatelny udział miała pomoc USA w ramach „Planu Marschalla”, który my pod naciskiem Stalina musieliśmy odrzucić. Ta niezależność polityczna i ekonomiczna sprawiała, że sztuczny twór, w którym wciąż ścierały się zupełnie różne kultury i religie udawało się utrzymać aż do śmierci marszałka Broz Tity, czyli do roku 1980.
REKLAMA
Wtedy na arenę wróciły dawne różnice i spory etniczne. Pogłębiał je kryzys ekonomiczny i niestabilność władzy. Wojna na Bałkanach wydawała się nieunikniona. Wtedy też zataczający coraz szersze kręgi konflikt na stałe wkroczył w świat sportu.
Piłkarz, który „rozpoczął wojnę”
Wielu Chorwatów za pierwszy akt wojny bałkańskiej uznaje 13 maja 1990 r. i mecz flagowych drużyn Serbii – Crvenej Zvezdy Belgrad i powstającej Chorwacji – Dinama Zagrzeb.
W Zagrzebiu wrzało już na kilka godzin przed spotkaniem. Z Belgradu przyjechali kibice w liczbie 2000, w większości uzbrojeni w kije, noże i wszystko czym dało się uderzyć lub rzucić. Przyszła stolica Chorwacji była demolowana od rana, a starcia wkrótce przeniosły się na murawę. Sam mecz potrwał 10 minut, po czym został przerwany, a boisko zamieniło się w istne pole bitwy.
Przyjezdni piłkarze szybko uciekli do szatni, ale ci z Dinama, wkrótce przemianowanego dla jeszcze większego podkreślenia narodowego charakteru na Croatię, w większości pozostali na murawie. I wtedy wydarzył się incydent, który zwłaszcza przez wielu Chorwatów jest do dziś uważany za symboliczny moment wybuchu wojny.
REKLAMA
Obecni na meczu policjanci tylko teoretycznie mieli dbać o porządek. W praktyce byli to starannie wyselekcjonowani Serbowie z zadaniem zapobiegania wszelkim przejawom chorwackiej niezależności. Jeden z takich „stróżów prawa” zajmował się tym, do czego był szkolony, a więc pałowaniem przypadkowego kibica. Zauważył to Zvonimir Boban, gwiazda ówczesnego Dinama i potężnym kopnięciem z wyskoku znokautował policjanta. To zdarzenie zostało doskonale udokumentowane na zdjęciach i filmach co sprawiło, że krewki futbolista w jednym momencie stał się idolem i symbolem walki o niepodległość Chorwatów, a wrogiem numer jeden w Serbii.
Oczywiście – wojna i tak by wybuchła, ale podobnie jak ta w 1918 r., potrzebowała zapalnika, momentu do którego będzie się można odwoływać. Takim zostało zachowanie Bobana, któremu nie przeszkodziło to jednak w zrobieniu zawrotnej międzynarodowej kariery. Wkrótce zgłosił się po niego słynny AC Milan, wtedy najlepszy klub świata. W Mediolanie, gdzie grał m.in. z Czarnogórcem Dejanem Saviceviciem, sięgnął po Puchar Mistrzów, a kilka lat później, już w barwach niepodległej Chorwacji, zdobył medal za trzecie miejsce na mistrzostwach świata.
Flaga na parkiecie
Powiązany Artykuł
El. MŚ 2022: Robert Lewandowski podsumował mecz. "Zadanie wykonane, punkty zdobyte"
Tak oto świat sportu stał się nieodłączną częścią bałkańskiego kotła. Serbowie zakładali swoje kluby na terenie Chorwacji, Chorwaci w Bośni etc, a kluby te pełniły rolę niemal szpiegowskich agend. Albańczycy zaś w ramach antyserbskiej manifestacji rozgrywali mecze międzypaństwowe z oficjalnie nieistniejącymi wówczas krajami jak Kosowo czy Bośnia i Hercegowina.
REKLAMA
Nałożyło się to na złotą erę jugosłowiańskiej koszykówki. Jeszcze pod wspólną flagą udało im się w 1989 r. zdobyć mistrzostwo Europy, a rok później nawet mistrzostwo świata. W półfinale pokonali wielkie Stany Zjednoczone, w finale wcale niewiele słabszy ZSRR. I to właśnie podczas celebracji ogromnego sukcesu doszło do wydarzenia, które podzieliło również świat bałkańskiego basketu i jego największe gwiazdy.
Na parkiet między cieszących się Jugosłowian ktoś rzucił chorwacką flagę. Dino Radja, pochodzący z Serbii center, odrzucił ją, co bardzo nie spodobało się chorwackiej części załogi, w tym wielkiemu talentowi – Drazenovi Petroviciowi.
Wkrótce obaj trafili do NBA, ale Petrović już nigdy nie podał ręki dawnemu koledze. Nie wiadomo na ile wpływ na to miały jego własne przekonania, a na ile chorwacka opinia publiczna, która z Radji zrobiła kolejnego wroga nr 1. Dawni przyjaciele – trzeba bowiem wiedzieć, że Dino wprowadzał młodszego kolegę do kadry – stali się śmiertelnymi wrogami, a co gorsza – nie zdążyli się pogodzić. W 1993 r. wracający z meczu z Polską Petrović zginał w wypadku samochodowym na niemieckiej autostradzie. Radja nie mógł nawet wziąć udziału w jego pogrzebie.
Konflikt ukryty w nazwach klubów
Gdy w 1990 r. miały miejsce opisywane zamieszki centralną rolę w nich odegrali fanatycy Dinama Zagrzeb – Bad Blue Boys, i Crveny- Zvezdy Belgrad – Delije. Ci pierwsi istnieją do dziś, o czym niedawno mogli się przekonać kibice Legii Warszawa. Liderem tych drugich był Żelijko Rażnatovic, zwany Arkanem. W nadchodzącej wojnie stanie się on jednym z najbardziej znanych zbrodniarzy, a dowodzony przez niego oddział będzie miał na sumieniu życie setek chorwackich cywili.
REKLAMA
Zresztą wśród samych Serbów podziałów również nie brakuje, co najlepiej widoczne jest w nazwach ich dwóch najsłynniejszych klubów – Crvena Zvezda to przecież „Czerwona Gwiazda”, wskazująca na komunistyczne sympatie, a Partizan Belgrad – „Partyzant”, czyli ktoś kto z tymi komunistami walczył. Także na boisku.
Na skutek wojny bałkańskiej doszło do rozpadu Jugosławii. Ostatecznie powstały Serbia, Chorwacja, Słowenia, Północna Macedonia, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra i ostatnio wciąż nie wszędzie uznawane Kosowo, które jednak znajduje się w strukturach UEFA i bierze udział w rozgrywkach pod jej egidą.
Obrona flagi, która dała historyczny awans
Europejska federacja dba, by zwaśnione narody nie spotykały się ze sobą w eliminacjach mistrzostw Europy i świata. Wyklucza to starcia m.in. Ukrainy z Rosją czy Armenii z Azerbejdżanem. Nikt jednak nie pomyślał o rozdzieleniu Serbii i Albanii w eliminacjach EURO 2016.
Gdy w Belgradzie spotkały się oba kraje mimo wszystko miało być spokojnie. Choćby dlatego, że do serbskiej stolicy nie wpuszczono przyjezdnych kibiców. Mimo to w trakcie spotkania nad murawą pojawił się sterowany z pobliskiego kościoła dron, a na nim flaga „wielkiej Albanii”, swoim zasięgiem obejmująca m.in. Kosowo, do którego prawa rościły oba kraje.
REKLAMA
Flagę ściągnął zawodnik gospodarzy Aleksandar Mitrovic, wkrótce została mu jednak odebrana przez albańskich graczy, którzy otoczyli ją i rozpoczęli obronę, niczym sztandaru na wojnie. Mecz przerwano i zweryfikowano najpierw jako obustronny walkower, potem na korzyść Albanii. Zdobyte w ten sposób trzy punkty walnie przyczyniły się do ich historycznego awansu na pierwsze w historii finały wielkiej imprezy.
Dla Albańczyków ważniejsza była jednak udana obrona flagi, co pokazuje, że w krajach bałkańskich ludziom zwyczajnie nie jest wszystko jedno, każdy na pewnym poziomie jest, lub w dowolnej chwili może się stać, bojownikiem o wolność swojego narodu. W ich umysłach wojna wciąż się nie zakończyła.
Mało neutralni Szwajcarzy
Świadczy o tym dobitnie przykład Xerdana Shakieriego. My reprezentującego Szwajcarię pomocnika kojarzymy w niesamowitej bramki strzelonej Łukaszowi Fabiańskiemu podczas EURO 2016. Kiedy podczas mistrzostw świata 2018 Helweci zmierzyli się z Serbią na butach Shakiriego widniały flagi Albanii i Kosowa, gdzie się urodził. On i pochodzący z Albanii Granit Xhaka po zdobytych golach wykonali tylko pozornie nic nie znaczące gesty z dłoni, które układały się w kształt albańskiego orła.
To wywołało oburzenie w świecie piłki, teoretycznie wolnej od polityki, i doprowadziło do zawieszenia obu winowajców. W świat poszedł jednak przekaz – nawet jeśli nie mieszkach na Bałkanach i reprezentujesz kraj wieczyście neutralny, nie zapominasz skąd jesteś. Tam naprawdę nie ma ludzi obojętnych.
REKLAMA
„Nie pierwszy raz” Obraniaka
Obojętny na zaczepki kibiców i piłkarzy rywali nie był także Ludovic Obraniak. W 2012 r. tuż po kompromitacji na EURO rozpoczynaliśmy eliminacje mundialu 2014. W Podgoricy mierzyliśmy się z Czarnogórcami i podobnie jak kilka dni temu w Tiranie zaczęło się od wygwizdania polskiego hymnu.
Potem zaczepek nie brakowało, a rywalizacja trwała tez na boisku, gdzie zakończyło się remisem 2:2. Od 70’ minuty gospodarze grali w osłabieniu, w czym mogliśmy upatrywać szansy na zmianę rezultatu. Niestety – tylko przez dwie minuty.
Wtedy sfaulowany Obraniak sam wymierzył sprawiedliwość rywalowi i sędzia usuwając go z boiska ponownie wyrównał siły.
Do historii przeszła tez wypowiedź kapitana Biało-Czerwonych – Jakuba Błaszczykowskiego, który wprost powiedział, że „nie możemy pozwalać sobie na takie zachowania, zwłaszcza, że to nie był pierwszy raz”.
REKLAMA
Trudne starcia na Bałkanach nie są dla ludzi o słabych nerwach i tym większy szacunek dla naszych, że wytrzymali napięcie podczas ostatniego meczu z Albanią.
„To nie jest piłka”
Powiązany Artykuł
El. MŚ 2022: fałszywe oskarżenia Anglików wobec Kamila Glika. PZPN przejdzie do ofensywy?
Przekonali się o tym także piłkarze Legii Warszawa, kiedy w 2015 r, grali z albańskim FC Kukesi w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Europy. Choć trzeba przyznać, że miejscowi kibice wykazali większą cierpliwość niż w ostatni wtorek, gdy Karol Świderski został zbombardowany z trybun tuż po pierwszej i jedynej bramce w meczu.
Sześć lat temu „Wojskowym” „wybaczono” jeszcze gola na 1:0, ale gdy na początku drugiej połowy Jakub Rzeźniczak ponownie wyprowadził Legię na prowadzenie „miarka się przebrała”. Z trybun poleciały kamienie, a jeden z nich trafił ówczesną gwiazdę Legii – Ondreja Dudę – w głowę. Na szczęście dla Słowaka zakończyło się niegroźnym, dwucentymetrowym rozcięciem.
Mecz oczywiście przerwano i zweryfikowano jako walkower dla Polaków.
REKLAMA
To nie jest piłka – komentował wtedy prezes Legii – Bogusław Leśnodorski.
Wygrana cenniejsza niż się wydaje
Rzeczywiście – dla wychowanych pośród gór, otoczonych wrogo nastawionymi sąsiadami Albańczyków, futbol to nie tylko gra. Z bitewnych pół rywalizację przenieśli na piłkarskie boiska i inne sportowe areny. Czy nam się to podoba czy nie – dla Albańczyków i innych bałkańskich nacji międzypaństwowa rywalizacja zawsze ma drugie dno i stwarza okazję do manifestowania przywiązania do narodowych barw i symboli.
Musimy sobie zdać sprawę, że wygwizdanie polskiego hymnu w Tiranie nie jest niczym niezwykłym. Nie jesteśmy jedynym „wyróżnionym” w ten sposób narodem. Trudno też by uznawali nas za bezpośrednie zagrożenie, choć w 90-tych latach Polacy brali udział w misji ONZ przywracającej pokój w tym rejonie świata.
Choć dla niektórych może to jeszcze dziwnie zabrzmieć, to wygrana, nawet najskromniejsza, odniesiona w takich warunkach jest bardzo cenna i świadczy nie tylko o sportowej wyższości polskich piłkarzy nad albańskimi, ale też o ich sile charakteru i przysłowiowym „nie pękaniu”. Pamiętajmy przy tym, że naszym niedawnym rywalom odebraliśmy w ten sposób szansę na pierwszy w historii awans na mistrzostwa świata i to stąd bierze się ich wyrażana rzucanymi na murawę przedmiotami frustracja. Dla nich wyjazd do Kataru byłby ogromnym sukcesem i kolejną okazją na budowanie narodowej integralności, czyli czegoś, co w bałkańskim kotle stanowi wartość najwyższą.
REKLAMA
Jednak żadna, nawet najbardziej tragiczna historia nie może być usprawiedliwieniem dla stadionowego bandytyzmu.
MK
REKLAMA