Upadek McGregora, wzlot Gamrota i przełom w KSW - podsumowanie roku 2021 w MMA
W miniony weekend odbyły się ostatnie w bieżącym roku gale UFC i KSW. Rozdział pod tytułem „2021 w MMA” można zatem śmiało uznać za zamknięty i pokusić się o podsumowanie. Okazuje się, że pandemia niestraszna ani fanom, ani zawodnikom, nie zabrakło też wielkich sensacji, w tym tych z udziałem Biało-Czerwonych.
2021-12-23, 08:43
- MMA w 2021 roku było jednym ze sportów, który najskuteczniej opierał się problemom związanym z pandemią
- W UFC nadchodzi kres Conora McGregora, a inny były mistrz przegrał z youtuberem
- Mistrzowski pas stracił Jan Błachowicz, a do głosu powoli dochodzi Mateusz Gamrot
- Przed KSW wielka szansa i otwarcie na Europę, które już rozpoczęło się od grudniowej gali w Gliwicach
Sportowy lider w walce z pandemią
Okres świąteczno-noworoczny to nie tylko tradycyjnie czas podsumowań, ale też moment wytchnienia dla fanów i zawodników MMA. W ciągu ostatnich kilkunastu dni 2021 odbędzie się tylko jedna duża gala – sylwestrowa RIZIN FF 33 – czerpiąca z tradycji PRIDE, ale nad Wisłą średnio popularna, podobnie jak występujący na niej zawodnicy. Bez wielkiego ryzyka możemy więc przystąpić do oceny tego jaki to był rok w mieszanych sportach walki.
Wypada zacząć od tego, że MMA pandemii się nie kłania. Już w 2020 r. UFC za sprawą własnego centrum UFC Apex przywracało fanom odrobinę normalności organizując, choć bez udziału publiczności, to regularnie, kolejne wydarzenia. Minione 12 miesięcy to następne 43 gale amerykańskiego giganta, z których 9 odbyło się przy pełnych trybunach.
Nie próżnowała też siła nr 2 za oceanem – Bellator – z 18 galami w tym 12 dostępnymi dla fanów. Warto dodać, że azjatycka potęga – ONE Championship – wyprodukowała w tym czasie 20 eventów, a zadebiutowała też choćby federacja założona przez byłego mistrza UFC – Khabiba Nurmagomedova – Eagle Fighting Chamionship, dokładając cegiełkę do coraz silniejszego rosyjskiego MMA. Pod tym względem to był bardzo udany rok, w bardzo trudnych warunkach.
Conor McGregor czyli jedna wygrana od pięciu lat
Styczeń w UFC to przede wszystkim rewanżowe starcie Conora McGregora z Dustinem Porierem. Legenda wygadanego Irlandczyka zaczęła podupadać już dużo wcześniej – najpierw gdy zaatakował autobus z zawodnikami amerykańskiej organizacji, a potem uderzył w barze starszego mężczyznę. Ostatecznie zaś gdy w oktagonie szans nie dał mu Khabib Nurmagomedov. Obrazu upadku wielkiego jeszcze niedawno mistrza dopełnił fatalny w jego wykonaniu rok 2021, w którym dwukrotnie został pokonany przed czasem przez Poriera. Porażka jego pogromcy w starciu mistrzowskim z Charlesem Oliveirą pokazała jak daleko od pasa kategorii lekkiej jest w tej chwili McGregor. A raczej jak daleko powinien być – jego nazwisko, niezależnie od poziomu sportowego, wciąż jest bardzo gorące na rynku i zapewnia ogromne przychody z tytułu transmisji w systemie pay-per-view. Stąd też bardzo prawdopodobne jest, że legitymujący się jednym zwycięstwem od 2016 r. Conor otrzyma jednak wkrótce kolejną mistrzowską szansę.
REKLAMA
A skoro już przy starciach mistrzowskich jesteśmy – w 2021 fani UFC obejrzeli ich dokładnie 20. Najwięcej – po 3 – na galach z numerami 259 i 261. Na tej pierwszej Jan Błachowicz jedyny raz, jak się wkrótce miało okazać, obronił swój pas w wadze półciężkiej. Do „Cieszyńskiego Księcia” i pozostałych Polaków w organizacji Dany White’a wkrótce jednak dojdziemy, na razie skupiając się na innych byłych i obecnych czempionach.
Swoje pasy stracili – poza Błachowiczem – Petr Yan, Stipe Miocic, Zhang Weili, Deiveson Figueiredo i Amanda Nunes. Bilans jest więc nadal korzystny dla mistrzów, którzy wygrywali 11 razy, trzykrotnie w stawce znajdował się pas bez aktualnego posiadacza.
Sensacyjna Pena, rekordowy Oliveira
Niedawna porażka Amandy Nunes to bez wątpienia największa sensacja minionego roku w światowym MMA. Co tam minionego roku – to wydarzenie bez precedensu od wielu lat. Dana White miał większy problem ze znalezieniem rywalki dla „Lwicy” niż ona sama z ich późniejszym pokonywaniem. Nikt też nie widział wielkich szans dla Julianny Peny 11 grudnia 2021 r. Szybko okazało się jednak, że „nie taki diabeł straszny” i pochodząca z Wenezueli Amerykanka rozbiła Brazylijkę już w drugiej rundzie, jak najbardziej zasłużenie zabierając pas do domu. Szukając odniesienia w skali sensacji trzeba by chyba cofnąć przynajmniej o osiem lat – do pierwszej porażki wielkiego Andersona Silvy z Chrisem Weidmanem.
Na tej samej gali, na której swój pas straciła Nunes nieudaną próbę zdobycia tytułu w wadze lekkiej podjął Dustin Porier. W trzeciej rundzie kolega z treningowej maty Mateusza Gamrota został poddany przez Charlesa Oliveirę. To był czarny dzień dla klubu „Diamenta” – American Top Team, którego czwórka przedstawicieli – w tym także m.in. Nunes – poniosła komplet porażek.
REKLAMA
Oliveira zaś w 2021 r. najpierw zdobył pas, a potem skutecznie go bronił. I nie byłoby w tym nic wyjątkowego, gdyby nie fakt, że droga na szczyt zajęła mu dokładnie 11 lat i 27 stoczonych w tym czasie pojedynków. Obecnie dzierży też rekord w liczbie poddań w UFC – 16 - to więcej niż ponad połowa jego konkurentów ma stoczonych walk.
"Nigeryjski Koszmar" Masvidala
W kategorii „zawodnik roku 2021” jest tylko jeden godny rywal dla Brazylijczyka. To Kamaru Usman, który w ciągu minionych 12 miesięcy trzykrotnie z tarczą kończył swoje pojedynki. Aktualny mistrz wagi półśredniej otworzył rok pokonując przed czasem pretendenta nr 1 – Gilberta Burnsa, a zamknął wygraną przez decyzję z wrogiem nr 1 – Colby Covingtonem. Największy rozgłos przyniósł mu jednak triumf zanotowany w międzyczasie.
W kwietniu, po zaledwie minucie drugiej rundy ciężko znokautował „ulicznego króla” Jorge Masvidala. Usman jest znany ze znakomitych zapasów, Masvidal to wybitny stójkowicz, zatem wygrana "Nigeryjskiego Koszmaru" w ten właśnie sposób udowodniła jak wszechstronnym jest zawodnikiem.
Przegrana w stójce Masvidala to z pewnością jedno z rozczarowań roku. Było ich jednak znacznie więcej. Z organizacją pożegnało się wielu znanych zawodników, a wśród nich tak uznane osobistości jak choćby: Alistair Overeem, Junior Dos Santos czy Carlos Condit. Osobną kwestią jest Tyron Woodley. Były mistrz wagi półśredniej przegrał nie tylko cztery ostatnie walki w oktagonie, ale tez ostatnio został srogo znokautowany w bokserskim pojedynku z youtuberem – Jake’m Paulem.
REKLAMA
Kolejna czarna karta to zawieszenia za doping i palenie marijuany, na której używanie ostatnio przyzwolono już jednak zawodnikom UFC. Na niedozwolonych środkach wpadło 11 zawodników, w tym m.in. były pretendent do pasa wagi lekkiej – Kevin Lee. Biorąc pod uwagę liczbę ogólnie zatrudnionych przez Dana’e White’a fighterów nie jest to jednak jakaś szczególnie duża liczba.
Błachowicz bez marginesu błędu
Niestety w tym właśnie miejscu możemy płynnie przejść do polskiej kolonii w UFC. We wrześniu 2021 r. zwycięstwem na „Dana White Contender Series” kontrakt w największej organizacji świata zapewnił sobie Łukasz Brzeski. Na debiut poczeka jednak przynajmniej do czerwca 2022 z powodu wykrycia w jego organizmie niedozwolonego wspomagania.
Wcześniej z UFC po drugiej porażce wyleciał Bartosz Fabiński. „Butcher” miał w oktagonie dodatni bilans, jednak mało efektowny styl walki i trzy w komplecie ekspresowo poniesione porażki sprawiły, że musi szukać sobie nowego pracodawcy. Przed „Rzeźnikiem” podobny los sam zgotował sobie Oskar Piechota – po czterech przegranych walkach wpadł jeszcze na dopingu, co tylko przypieczętowało jego los. Co ciekawe, ale tez przygnębiające – obecnie jego seria porażek została zredukowana do trzech, bowiem ostatni pogromca Piechoty – Marc Andre Barriault – również wpadł i wynik ich starcia zmieniono na nierozstrzygnięty.
REKLAMA
Na tym nie koniec złych wieści z minionego roku dla polskich fanów MMA. Większości z nich kojarzyć się on będzie najbardziej z jedną porażką. 30 października na UFC 267 straciliśmy jedynego w historii polskiego mistrza wśród mężczyzn. Niespodziewanie i boleśnie z Gloverem Teixeirą przegrał Jan Błachowicz, odklepując duszenie zza pleców po trzech minutach drugiej rundy. "Cieszyński Książę" jest w tej chwili zapewne o dwie dobre walki od ponownej mistrzowskiej szansy, ale margines błędu ma zredukowany do minimum. Z uwagi na 38 lat na karku nie może już sobie pozwolić zapewne na ani jedną porażkę jeśli chce by „Legendarna Polska Siła” znów święciła triumfy. To właśnie za Janka powinniśmy najmocniej ściskać kciuki w nadchodzącym roku. Do oktagonu wraca 26 marca by zmierzyć się z bardzo groźnym Aleksandarem Rakiciem.
"Polska" gala w Abu Zabi
UFC 267 to z polskiej perspektywy z pewnością zagraniczna gala roku. Wystąpiło na niej trzech Biało-Czerwonych. Wygrał niestety tylko jeden. To Michał Oleksiejczuk, który nie był faworytem starcia z Shamilem Gamzatovem. Efektownie pokonał go jednak już w pierwszej rundzie notując czwarte zwycięstwo w sześciu podejściach w organizacji Daby White’a. U „Husarza” końcówka roku była wyjątkowo niespokojna. Zwieńczyło ją huczne rozstanie z trenerem Mirosławem Oknińskim i jego klubem – ASW Wilanów. Sprawą niedawno żyły wszystkie branżowe media w Polsce, w czym główna zasługa trenera Oknińskiego, któremu nie można odmówić zarówno sukcesów, jak i żądzy rozgłosu.
Na „polskiej” gali w Abu Zabi serię pięciu zwycięstw Marcina Tybury przerwał Alexander Wolkov. „Tybur” rok 2021 kończy z bilansem 1-1, a ostatnie doniesienia z jego mediów społecznościowych wskazują na rychły powrót do oktagonu.
Podobną aktywność wykazywał Krzysztof Jotko. Najpierw uległ Seanowi Stricklandowi, potem pokonał Mishe Cirunova, w ostatnio nie przebierając w słowach wyzywał do walki dwukrotnego pogromcę – z czasów kick-bokserskich – Israela Adesanyi – Alexa Perierę.
REKLAMA
Ostatnie 12 miesięcy było za to przełomowe dla Marcina Prachnio. Były zawodnik ONE Championship przygodę z UFC rozpoczął od trzech porażek i wydawał się być o krok od zwolnienia z organizacji. Na swoje szczęście dostał jednak kolejną szansę i w pełni ją wykorzystał. Odniósł dwa zwycięstwa, w tym jedno przez nokaut i obecnie czeka na następne wyzwania.
"Gamer" nie zwalnia tempa
Więcej znaków zapytania niż odpowiedzi jest w przypadku naszych pań w UFC. Karolina Kowalkiewicz w 2021 poniosła już piąta porażkę z rzędu, ulegając przed czasem Jessice Penne. Mimo tego miała jednak otrzymać od szefa federacji obietnicę, że jeśli tylko będzie chciała, otrzyma kolejną szansę. Na razie nie czy Polka podjęła już decyzję i jaka ona będzie.
Od marca 2020 w oktagonie nie była widziana Joanna Jędrzejczyk. Przegrała wtedy niejednogłośną decyzją po najlepszym w dziejach kobiecego MMA pojedynku z Chinką Zhang Weili. Z tego powodu, jak i mając na uwadze swoje panowanie w dywizji słomkowej kobiet w latach 2015-2017, Olsztynianka liczy wciąż na kasowe pojedynki o wysoką stawkę, choć z sześciu ostatnich walk aż cztery kończyła na tarczy. Ostatnio ogłosiła, że wraca do treningów w American Top Team i celuje w powrót na wiosnę, ale szczegóły wciąż nie są znane.
Największym powiewem polskiego optymizmu w minionym roku była bez wątpienia postawa Mateusza Gamrota. Były podwójny mistrz KSW wygrał trzy walki, wszystkie przed czasem, torując sobie drogę do 12 miejsca w rankingu bardzo mocnej kategorii lekkiej. W kwietniu znokautował Scotta Holtzmana, w lipcu ekspresowo poddał Jeremy’ego Stephensa, a pod koniec roku kolanem na korpus zmusił do poddania walki Carlosa Diego Ferreierę.
REKLAMA
„Gamer” nie zwalnia tempa i zapowiada, że w 2022 roku stoczy trzy kolejne pojedynki, zaś 2023 ma już należeć do niego, co należy rozumieć jako mistrzowskie aspiracje. Dodajmy przy tym, że Polak ma wszelkie predyspozycje by te zapowiedzi zrealizować. Jest szybki, silny, ma własny, niepowtarzalny styl i nie boi się żadnego rywala, czym zdążył już zwrócić uwagę prezydenta UFC Dany White’a. Wielka przyszłość przed Gamrotem.
Udany rok "Pudziana"
Tak jak za oceanem niezmienne liderem pozostaje UFC, tak na polskim rynku od 2004 roku rządzi KSW. Minione 12 miesięcy to rekordowa w ich wykonaniu liczba gal – osiem. Jeszcze lepiej pod tym względem zapowiada się 2022 – w planach jest 12 eventów. Ma to związek z rewolucyjną zmianą – grudniowa gala KSW 65 w Gliwicach była pierwszą, która w ramach umowy z Viaplay była transmitowana na żywo w dziewięciu krajach Europy.
Ze wspomnianych ośmiu wydarzeń pięć odbyło się – z powodu pandemii – w studyjnych warunkach. Na szczęście przynajmniej trzy udało się zrealizować przy udziale publiczności.
REKLAMA
Jej ulubieńcem tradycyjnie był Mariusz Pudzianowski, który ma za sobą bardzo pracowity rok. Walczy trzy raz, wygrał tyle samo. Tu pojawia się jednak spore „ale”, dotyczące klasy jego rywali. W marcu rywalem „Pudziana” miał być Sergine Ousmane Dia. „Senegalski Bombardier” już po przylocie do Polski dostał jednak nagłego ataku wyrostka robaczkowego i do ostatniej chwili trwały poszukiwania zastępcy. Znaleziono go, choć dla wszystkich – po za włodarzami federacji – byłoby lepiej gdyby jednak się nie udało.
Nikoli Milanoviciowi należą się brawa za odwagę – nie każdy po kilku godzinach przygotować chciałby się zmierzyć z najsilniejszym człowiekiem świata. Tu niestety pochwały się kończą. Walka była krótka i niegodna nazywania „main eventem” dużej gali poważnej federacji.
Wspomniany „bombardier” wyzdrowiał do jesieni i w październiku mógł już zaprezentować swoje umiejętności. A raczej ich totalny brak, bowiem – nic nie ujmując Pudzianowskiemu, który po prostu wykonał swoją robotę – padł nieprzytomny po pierwszym ciosie. Po raz kolejny machina marketingowa KSW znacznie przerosła poziom sportowy.
Trzecią, choć chronologicznie druga, walkę w 2021 „Pudzian” stoczył z inną legendą federacji – Łukaszem Jurkowskim. Takie zestawienie byłoby gratką jeszcze kilka lat temu, ale obecnie sam „Juras” nie ukrywa, że MMA zajmuje się już najwyżej na pół etatu. Wykazał jednak ogromne serce do walki, które pozwoliło mu wytrwać do początków trzeciej rundy. Na więcej nie starczyło już kondycji.
REKLAMA
KSW dwóch prędkości
Właśnie poziom sportowy był w minionym roku największym znakiem zapytania w KSW. Obok świetnych zawodników z wielką przyszłością nie tylko w Polsce, w klatce rodzimego giganta oglądaliśmy też wiele starć niepasujących tam poziomem. Co więcej – jedno z nich zostało nawet „głównym daniem” gali z numerem 62. Szymon Kołecki w mniej niż minutę znokautował Akopa Szostaka, a pytanie z przed pojedynku – jaki jest sens takiego zestawienia? – pozostało aktualne także po nim. Kołecki to, mimo wieku, zawodnik z „papierami” nawet na UFC, Szostak to trener personalny, w dodatku bez warunków fizycznych na kategorię półciężką.
Sensacją roku można z kolei nazwać styczniową wygraną Daniela Torresa nad niepokonanym Salhadine Parnassem. Francuz zrewanżował się swojemu oprawcy na pełnym dystansie w grudniu, ale „0” w rekordzie już nikt mu nie przywróci. Inne niespodziewane rozstrzygnięcie to wygrana Marka Samociuka nad Izu Ugonohem. Wielokrotnemu mistrzowi polski w kickboxingu zabrakło kondycji już na początku drugiej rundy, co nie wystawia dobrego świadectwa tak jemu, jak i całej organizacji. Z lepszej strony pokazał się inny były kickbokser przechodzący do MMA – Tomasz Sarara, ale również w jego przypadku ciężko na dzień dzisiejszy o daleko idące wnioski.
KSW ma w tej chwili w swoich szeregach całkiem spore grono dobrych zawodników. Polacy jak Marian Ziólkowski, Sebastian Przybysz, Damian Stasiak, Damian Janikowski, czy obcokrajowcy – Lom-Ali Eskiev, Darko Stosić, czy wspomniani Salhadine Parnasse i Daniel Torres gwarantują wysoki poziom sportowy. Największa gwiazdą federacji pozostaje jednak Roberto Soldic.
REKLAMA
„Robocop” pod koniec roku brutalnie znokautował legendę KSW – Mameda Khalidova – zostając podwójnym mistrzem. Przed nim wielka przyszłość, także za oceanem, jeśli kiedyś – wzorem Mateusza Gamrota zdecyduje się opuścić szeregi organizacji Macieja Kawulskiego i Martina Lewandowskiego.
Dla innych gwiazd KSW powoli nadchodzi zmierzch karier. Pudzianowski ma 44 lata, Khalidov 41, a powracający na okoliczność gali w rodzinnym Szczecinie (styczeń 2022) Michał Materla – 37.
Zawodnicy roku
Przed największą polską federacją ważny rok. Umowa z nowym nadawcą obejmuje transmisje LIVE w dziewięciu europejskich krajach – poza Polską jeszcze Szwecji, Norwegii, Danii, Finlandii, Estonii, Litwie, Łotwie i Islandii. W tych krajach Khalidov, Soldic, czy nawet „Pudzian” nie mają statusu kultowych, jak u nas. Bronić się będzie zatem głównie – oprócz dobrej promocji – poziom sportowy. Aby go zapewnić KSW potrzebuje więcej klasowych fighterów, a mniej „zapychaczy”.
Ostatnia tegoroczna gala to znakomity przegląd tego co dzieje się obecnie w federacji Kawulskiego i Lewandowskiego. Na KSW 65 była zarówno fantastyczna sportowo walka Damiana Stasiaka ze znakomitym nowym nabytkiem – Lom-Ali Eskiewem, jak i zawodnik z ujemnym bilansem, czy pojedynek dwóch fighterów z łącznie jedną walką w bilansie. Do tego przeciętne starcie kobiet, kolejny zweryfikowany zawodnik z nieskazitelnym dotychczas bilansem – Mateusz Legierski – i Adam Niedźwiedź, któremu sił wystarczyło tylko na dwie rundy, a trzecią z własnej woli, w akompaniamencie gwizdów, przeleżał na plecach. Do tego mistrz – Daniel Torres – który swój pas stracił już na ważeniu, bo nie wypełnił limitu kategorii piórkowej. Nie zapominajmy o tym ekscytując się brutalnym nokautem, jaki Mamedowi zafundował „Robocop”.
REKLAMA
W nadchodzącym roku KSW życzymy więc podniesienia poziomu sportowego oraz wielkiego promocyjnego sukcesu w Europie, bo warto wspierać dobre polskie produkty. Fanom MMA wielu ekscytujących walk, zawodnikom jak najmniej urazów, nawet po nokautach, które tak kochają fani.
I na koniec jeszcze subiektywne wybory redakcji polskieradio24.pl:
Zagraniczny zawodnik MMA roku 2021: Kamaru Usman
Polski zawodnik MMA roku 2021: Mateusz Gamrot
REKLAMA
- Pudzianowski, Lewandowski, Ronaldo i inni - mistrzowie "dorabiają" na drugim etacie
- UFC: Alexandar Rakic - Jan Blachowicz. Zbyt agresywny były piłkarz rywalem "legendarnej polskiej siły"
- Michał Materla wraca do KSW! Już w styczniu wystąpi na gali w rodzinnym Szczecinie
MK
REKLAMA
REKLAMA