75 lat temu urodził się Andrzej Bachleda-Curuś

2022-01-02, 05:00

75 lat temu urodził się Andrzej Bachleda-Curuś
Andrzej Bachleda-Curuś. Foto: archiwum.watra.pl

Andrzej Bachleda-Curuś, pierwszy polski narciarz, który zdobył medal mistrzostw świata w konkurencjach alpejskich.

Ałuś

Najlepszy alpejczyk, w historii naszego sportu, przyszedł na świat 2 stycznia 1947 roku w Zakopanem. Jego pradziadek współtworzył Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe (TOPR). To on montował ubezpieczenia na Orlej Perci. Ojciec Andrzeja Bachledy-Curusia był znakomitym narciarzem, ale wybuch drugiej wojny światowej zatrzymał jego karierę. Mama także uprawiała sport. Mały Andrzej był skazany na sport.

Poszedł w ślady rodziców. Uznał, że szusowanie jest tym, co sprawia mu największą przyjemność. Jeździł na zwykłych drewnianych nartach, które były smarowane woskiem ze świec. Aby spędzać jak najwięcej czasu na szlifowaniu formy, wymyślił sposób jak jeździć, gdy nie było białego puchu.

- Na jesieni liście bukowe były bardzo fajne, śliskie (...) Wszystko po to, żeby za wszelką cenę nadrobić ten niedosyt normalnego treningu na śniegu - stwierdził "Ałuś", tak go nazywali bliscy.

- To do mnie przylgnęło całe wieki temu. Jako młodziutki chłopak wędrując po Tatrach, gdy docierałem do jakiegoś pięknego miejsca, lubiłem sobie krzyknąć „auuuu”, no i tak koledzy nazwali mnie Ałusiem" - wspominał Andrzej Bachleda- Curuś.

Pierwsze sukcesy przyszły bardzo szybko. Już w wieku 13 lat wystartował w „Kryteriach Juniorów” i raz pierwszy zaznał smaku zwycięstwa. Robił olbrzymie postępy i postanowiono w niego zainwestować. Dostał nowoczesne narty z metalowymi płozami.

- Wprowadziła je firma Rossignol. Model nazywał się Emile Allais 60s. Nie ukrywam, że miałem kolosalne szczęście, że byłem posiadaczem takich właśnie nart. Klub Sportowy Start zakupił mi takie narty. Na początku z nimi spałem. Miałem wtedy 15 lat. Rzeczywiście jeździły one wyjątkowo szybko - mówił Bachleda-Curuś.

Igrzyska zimowe

Wielkimi krokami zbliżała się IX olimpiada w Innsbrucku. Młody Zakopiańczyk  uważany był za głównego faworyta do wyjazdu. Wspaniale zaprezentował się podczas kwalifikacji rozegranych w stolicy Tatr.

"15-letni Andrzej Bachleda, rewelacyjny zwycięzca slalomu giganta podczas eliminacyjnych zawodów w Zakopanem" - obwieścił na pierwszej stronie "Przegląd Sportowy".

Niestety na igrzyska nie pojechał. Niedługo po opisywanym sukcesie uległ wypadkowi. Doznał kilku złamań. 

W 1968 r. wystartował na igrzyskach w Grenoble. Rywalizował w zjeździe, slalomie gigancie oraz slalomie. Uzyskał odpowiednio 16., 13. oraz 6. miejsce. We wszystkich tych konkurencjach wygrał reprezentant gospodarzy Jean-Claude Killy. Właśnie z udziałem tego wybitnego alpejczyka wybuchła „afera” kożuchowa sprowokowana przez Polaka. Francuz  - z trzema medalami na szyi - został sfotografowany ubrany w futerko, które stanowiło element oficjalnego ubioru reprezentacji Polski.

- Byliśmy ładnie wyposażeni w te kożuszki, które po pierwsze nas grzały, a do tego stanowiły element możliwości wymiany. Akurat kożuszek spodobał się Killy'emu, a mnie się spodobały jego narty, więc się wymieniliśmy - wspominał "Ałuś".

Na szczęście całe zdarzenie rozeszło się po kościach. Bachleda-Curuś nie został pociągnięty do odpowiedzialności przez władze Polskiego Związku Narciarskiego. Dzięki temu mógł spokojnie przygotowywać się do występu w japońskim Sapporo. Wyjazdu na XI zimowe igrzyska nie mógł zaliczyć jednak  do udanych.

- Byłem w stu procentach przygotowany i wierzyłem w medal w slalomie albo w gigancie. Jeździłem cały czas w czołówce PŚ. Wygrywałem przejazdy i stawałem na podium. Niestety, nasi „uczeni” działacze wymyślili, że okres aklimatyzacji musi być odpowiednio długi. Wyjechałem 16 czy 18 dni przed IO do Japonii (…) Stopniowo podczas tej aklimatyzacji zacząłem się wypalać - mówił polski alpejczyk.

W gigancie zajął 9., a w slalomie 10. miejsce. W Sapporo był chorążym naszej drużyny narodowej. Na następną olimpiadę już nie pojechał.

Wyjątkowo wszechstronny narciarz

Został pierwszym polskim alpejczykiem, który wywalczył krążek mistrzostw świata. W 1970 roku we włoskiej Val Gardenie zdobył brązowy medal w kombinacji. Na ten sukces złożyły się występy w gigancie, gdzie był 10. oraz slalomie, w którym zajął 6. miejsce. W zjeździe Polak nie startował.

Cztery lata później w St. Moritz stanął na drugim miejscu podium. Także w kombinacji. Uległ jedynie wielkiej gwieździe narciarstwa alpejskiego, Austriakowi Franzowi Klammerowi. W międzyczasie wygrał, jako pierwszy Polak, wygrał zawody Pucharu Świata. 

- Akurat w tym sezonie miałem naprawdę dobrą formę - wspominał Andrzej Bachleda-Curuś.

Dostąpił też wyjątkowego zaszczytu. Otrzymał nagrodę „Fair Play” UNESCO. Był pierwszym obywatelem naszego kraju, który został wyróżniony.

- To było podczas pucharu świata w Aspen, w Kolorado, w drugim przejeździe. Gdy zjechałem do mety, przyznałem się, że minąłem bramkę. Nie było to zauważone przez sędziego i w ten sposób sam się zdyskwalifikowałem - opowiadał.

Sam moment wręczenia nagrody opisał w swojej autobiografii „Taki szary śnieg”:

"W gmachu UNESCO podczas uroczystej sesji otrzymałem dyplom zwinięty w rulonik i przepasany fioletową kokardą".

Po zakończeniu kariery chciał odbudować polskie narciarstwo alpejskie

W 1981 roku zakończył karierę. Ale postanowił, że zrobi wszystko, aby bliską jego sercu dyscyplinę popularyzować w Polsce. Uruchomił Tauron Bachleda Ski. Program przeznaczony dla polskiej młodzieży w wieku 14 -17 lat.

- Oparty jest o działalność na poziomie struktury podstawowej czyli klubu, gdzie jest zawodnik, rodzic i trener - wspominał alpejczyk.

Jednak nikt inny nie podjął tego wyzwania i po kilku latach przestało on funkcjonować.

- Chciałbym zejść z tego świata, mając świadomość, że ktoś mnie wreszcie dogonił i zastąpił - zauważył niedawno Andrzej Bachleda-Curuś.

Źródła: polskieradio24.pl, skimagazyn.pl, dzieje.pl, sport.onet.pl, przegladsportowy.pl, dziendobry.tvn.pl

AK

Polecane

Wróć do strony głównej