Będzie nowa strategia wojny z Państwem Islamskim? [analiza]
Atak terrorystów w Paryżu obnażył fiasko dotychczasowej strategii Zachodu w walce z Państwem Islamskim. Przyciśnięci do muru zachodni przywódcy, z prezydentem USA Barackiem Obamą na czele, próbują szybko wypracować nowe metody poskromienia dżihadystów.
2015-11-15, 19:30
Posłuchaj
Mamy wojnę – głoszą dziś politycy i media po obu stronach Atlantyku w reakcji na serię zamachów terrorystycznych w Paryżu, w wyniku których terroryści Państwa Islamskiego zabili ponad 130 osób, a dwukrotnie więcej ranili. – „Wypowiedziano nam prawdziwą wojnę: wojnę islamistycznego fanatyzmu przeciwko Francji, Europie, Zachodowi i przeciwko wszystkim wartościom, jakie wynalazła demokracja” - ocenia francuska gazeta "Le Figaro", w ślad za podobnymi wypowiedziami prezydenta i premiera Francji.
Antalya, Turcja. Uczestnicy szczytu grupy G20 upamiętnili ofiary zamachów w Paryżu minutą ciszy. Prezydent USA Barack Obama namawia swoich sojuszników do wzmożenia walki z Państwem Islamskim, które przyznało się do zorganizowania ataków (CNN Newsource/x-news)
W podobnym tonie pisze nawet prasa w Niemczech, gdzie przecież od lat dominuje niechęć do udziału w zbrojnych interwencjach zagranicznych, wynikająca z poczucia winy za rozpętanie II wojny światowej i potworne zbrodnie popełnione wówczas przez Niemców. – „Teraz Berlin musi postawić sobie pytanie, czy bezpieczeństwa Europy należy bronić na ziemi syryjskiej - razem z Francją" - pisze "Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung".
Bombardowania to za mało
Wojenna retoryka to nowość. Dotychczas polityczna poprawność i niechętny stosunek opinii publicznej do działań wojennych sprawiały, że rządy zachodnie unikały nazywania rzeczy po imieniu – mimo trwających od ponad roku lotniczych bombardowań pozycji Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku, przeprowadzanych przez międzynarodową koalicję na czele z USA.
REKLAMA
Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk zaapelował by w walce z terroryzmem skupiono się na Państwie Islamskim jako głównym wrogu wolnego świata (EU EBS/x-news)
Ale to nie do koalicji należy od pewnego czasu inicjatywa w tej walce. Zachodni przywódcy łudzili się, że są w stanie zadawać dżihadystom bolesne ciosy z powietrza nie narażając się przy tym na kontrę – bowiem nowoczesna flota powietrzna koalicji pozostaje praktycznie poza zasięgiem sił zbrojnych samozwańczego Państwa Islamskiego. Dzięki temu Zachód i jego arabscy sojusznicy usiłowali ograniczyć działania dżihadystów tylko do obszaru, który islamiści już wcześniej zdołali opanować bądź zdestabilizować.
Globalne ambicje dżihadystów
Bliskowschodni radykałowie mają jednak globalne ambicje i nie dali się zepchnąć do narożnika. W czerwcu zabili prawie 40 turystów w Tunezji. W ostatnich tygodniach przyznali się m.in. do uśmiercenia 102 osób w samobójczym zamachu w stolicy Turcji, Ankarze i spowodowania w Egipcie katastrofy rosyjskiego samolotu z 224 pasażerami na pokładzie oraz do zamachów bombowych w Bejrucie. A w końcu do ostatniej masakry na ulicach Paryża.
REKLAMA
Grożą kolejnymi aktami przemocy i terroru. Przekonali siebie i innych, że są w stanie skutecznie razić swoich wrogów dzięki przeniesieniu teatrów działań wojennych z Syrii i Iraku w inne miejsca: do Afryki Północnej czy Europy.
Seria spektakularnych ataków zrujnowała argumentację szefów zachodnich służb antyterrorystycznych oraz ekspertów w tej dziedzinie, którzy przekonywali w ostatnich latach, że obecnie terroryści nie są raczej zdolni do działań na wielką skalę, a największym zagrożeniem są tzw. samotne wilki.
Stada "samotnych wilków"
Na przekór tym zaklęciom każdy z wymienionych powyżej zamachów wymagał dobrej organizacji, w tym rekrutacji zamachowców, planowania ataków, przygotowania do nich, dostaw broni i materiałów wybuchowych, rozpoznania celów. Do wykonania każdego z nich była potrzebna sprawnie działająca siatka złożona nie tylko ze zdeterminowanych, ale i świetnie wyszkolonych i zakonspirowanych terrorystów.
Ich działania przypominają szczytowy okres Al-Kaidy, która była w stanie dokonywać kolejnych aktów terroru powodujących masowe ofiary i wywołujących przerażenie na świecie. Z tą różnicą, że za Al-Kaidą, po interwencji USA w Afganistanie, nie stało już otwarcie żadne państwo. Teraz zaś terroryści mają bazę w postaci samozwańczego państwa dżihadystów, które skutecznie zaraża tysiące nowych rekrutów swoją barbarzyńską ideologią, w tym także licznych ochotników z państw zachodnich. Ostatnie akty terroru w Paryżu i innych miejscach nie pozostawiły wątpliwości, że wojna z Państwem Islamskim oznacza też walkę na froncie wewnętrznym – w każdym z krajów antydżihadystowskiej koalicji a także wszędzie tam, gdzie znajdują się ich obywatele.
REKLAMA
„Zarządzanie okrucieństwem”
Państwo Islamskie używa zamachów jako narzędzia swojej polityki wojskowej – w ten sam sposób, w jaki kraje zachodnie używają sił powietrznych przeciwko nim. Dżihadyści sieją przemoc nie na ślepo, lecz w sposób starannie wykalkulowany i centralnie sterowany – wedle konkretnych zaleceń stratega islamskiego radykalizmu Abu Bakra Nadżiego, zawartych w „dziele” pt. “Zarządzanie okrucieństwem” z 2004 roku.
Guru terrorystów przekonywał, że Zachód karmi się „iluzją swej potęgi”. I rzeczywiście, w dotychczasowej konfrontacji z dżihadystami jedyne światowe supermocarstwo USA, wraz ze swoimi sojusznikami, zdaje się kolosem na glinianych nogach. Naloty z jednej strony eliminują ważne postaci w szeregach Państwa Islamskiego i niszczą jego infrastrukturę, ale z drugiej powodują, że radykałowie rozszerzają swoje działania i wpływy na kolejne kraje – w tym głównie Libię i Egipt.
Powiązany Artykuł
Tymczasem zachodnia strategia powstrzymywania dżihadystów wciąż sprowadza się do wojny z powietrza, szkolenia wojsk irackich i umiarkowanej syryjskiej opozycji. Ataki lotnictwa są ograniczone – z uzasadnionych powodów - by nie powodować masakry ludności cywilnej. Nie mający takich skrupułów dżihadyści wykorzystują to jednak rozbudowując swoje pozycje na terenach gęsto zaludnionych i chroniąc je za pomocą żywych tarcz w postaci zakładników.
REKLAMA
Nie ma kto walczyć
Zachodni interwenci nie angażują do walki swoich sił lądowych – w obawie przed stratami i sprzeciwem opinii publicznej. W rezultacie mają słabsze możliwości wywiadowczego rozpoznania, które jest konieczne do wzmocnienia skuteczności nalotów, nie mówiąc o możliwości odbicia terytoriów zajmowanych przez „kalifat” dżihadystów.
Jedyną skuteczną siłą na lądzie, z którą muszą się liczyć dżihadyści są Kurdowie. Wspierani przez samoloty koalicji zdołali oni odbić strategicznie położone miasto Sindżar.
Zachęcony tym sukcesem prezydent Obama zgodził się ostatnio wysłać żołnierzy sił specjalnych do Syrii, żeby koordynowali naloty z działaniami miejscowych bojowników antydżihadu. Wysłał też więcej samolotów do tureckiej bazy Incirlik.
Jednocześnie USA wzmogły polowanie na dowódców Państwa Islamskiego, zabijając za pomocą drona jednego z liderów dżihadystów w Libii, a także słynnego sprawcę egzekucji wykonywanych na obywatelach państw zachodnich -Jihadi Johna.
REKLAMA
Mówi się, że w zanadrzu jest jeszcze możliwość bezpośrednich uderzeń na bunkry w mieście Rakka, w których kryją się najważniejsi przywódcy Państwa Islamskiego.
Obama poszerza pole walki
Wszystkie te fakty nie powodują przełomu, zwrotu w strategii walki z Państwem Islamskim, ale pokazują narastającą skłonność amerykańskiego prezydenta do poszerzania pola walki z ekspansją rozzuchwalonych dżihadystów.
Teraz, po zamachach w Paryżu, przywódca USA namawia na szczycie G20 sojuszników do zwiększenia ich udziału w konfrontacji z islamskimi radykałami. Francja na pewno to zrobi. Obamie zależy jednak na tym, żeby do walki z siłami kalifatu swoje lądowe oddziały specjalne wysłali także inni, zwłaszcza arabscy uczestnicy koalicji.
Jednocześnie forsowane są rozwiązania polityczne. Następnego dnia po atakach w Paryżu szef amerykańskiej dyplomacji John Kerry, wraz z przedstawicielami kilkunastu państw wypracował plan, który miałby prowadzić do zawieszenia broni w wojnie domowej w Syrii.
REKLAMA
Na razie to wszystko za mało i zbyt późno, ale wreszcie Zachód próbuje przejmować inicjatywę.
Juliusz Urbanowicz, PolskieRadio.pl
REKLAMA