Po co nam święto pierwszego maja?

Gdy w styczniu wśród posłów PiS pojawił się pomysł zlikwidowania, bądź zmiany terminu święta pracy, projekt przeszedł bez większego echa.

2007-05-04, 10:49

Po co nam święto pierwszego maja?

Gdy w styczniu wśród posłów PiS pojawił się pomysł zlikwidowania, bądź zmiany terminu święta pracy, projekt przeszedł bez większego echa. Odpowiedzialna za projekt Małgorzata Bartyzel (wtedy jeszcze w PiS) w rozmowie z dziennikarką Gazety Wyborczej nie zapomniała na szczęście o rzeczy najważniejszej – „Na pewno nie stanie się to w tym roku. Ludzie mają przecież poplanowane weekendy”. W końcu urlopy ukręciły całej sprawie łeb - premier Kaczyński stwierdził, że „ludzie przyzwyczaili się do wolnego dnia w tym terminie” i skończyło się jedynie na zmianie preambuły do ustawy ustanawiającej święto.

O ile jednak data święta nie jest już zagrożona, to z frekwencją na pochodach jest coraz gorzej. Tegoroczny warszawski marsz zorganizowany przez Lewicę i Demokratów i OPZZ zgromadził około 1000 osób. Jak łatwo się domyśleć, dominowali członkowie partii, młodzieżówek oraz związkowcy. Przysłowiowi „zwykli” warszawiacy, którymi zawsze lubią się chwalić organizatorzy manifestacji, niestety nie dopisali. Nie pomogło rozwieszenie setek plakatów, według złośliwych wyglądających raczej na reklamę inscenizacji historycznej - dosyć archaicznego wzoru nie zmieniano od lat. Swoje pochody, około dziesięciokrotnie mniejsze, zorganizowali również lewicowi radykałowie (z Nową Lewicą i Pracowniczą Demokracją na czele) oraz anarchiści.

Ci ostatni protestowali przeciwko wszystkiemu i wszystkim, co jest sytuacją komfortową, bo nie rodzącą żadnych sprzeczności. Ale na marszu lewicy i OPZZ atmosfera nie była już tak klarowna. Związkowcy, co nikogo specjalnie nie zdziwiło, skoncentrowali się na prawie do emerytur pomostowych i przepisach prawa pracy. Wojciech Olejniczak skupił się zaś na krytykowaniu projektu IV RP i lustracji. W kontekście jego ostatnich deklaracji o gotowości zawarcia koalicji z Platformą Obywatelską nieliczne odwołania do coraz bardziej enigmatycznej idei Europy socjalnej nie brzmiały zbyt przekonująco. Oczywiście na oklaski swojej młodzieżówki mógł liczyć. Jednak również tego dnia mogliśmy się przekonać, jak bardzo postępuje zacieranie się w Polsce podziału na prorynkową prawicę i prosocjalną lewicę oraz jak często próby odwoływania się do nich okazują się absurdalne.

Przede wszystkim jednak z roku na rok staje się coraz bardziej widoczne, że nikt nie ma pomysłu na reanimację pierwszego maja, dogorywającego na naszych oczach. Święto jest dziś przede wszystkim okazją do odgrzewania bieżących sporów politycznych, najczęściej niezwiązanych z ekonomią. Tradycję z trudem podtrzymują przy życiu z jednej strony przeważnie oderwani od rzeczywistości fani Bakunina i Lenina, z drugiej organizacje postkomunistyczne (w wypadku OPZZ i SLD jest to nadal stwierdzenie faktu, a nie złośliwość). Po 1989 roku nie zdołano w Polsce efektownie i efektywnie połączyć odwołań do którejś z niepeerelowskich tradycji świętowania pierwszego maja z poruszeniem bieżących problemów ekonomicznych. Choćby w formie ogólnikowych haseł, byle brzmiących autentycznie. A może po 45 latach komunizmu było to niewykonalne? Albo było wykonalne, ale właśnie 17 lat temu, a teraz jest już na to za późno? By to zrobić, nie trzeba było wcale sięgać do odległej tradycji PPS-u - wystarczyło przypomnieć gigantyczne pierwszomajowe manifestacje opozycji z lat 80., kiedy to wcale nie bojkotowano święta pracy, lecz organizowano pochody alternatywne.

REKLAMA

Może dziwić, że impuls taki nie wyszedł z budzącego ostatnio tak niebywałe zainteresowanie środowiska „Krytyki Politycznej”. Wydaje się ono idealne predestynowane do stworzenia podobnego projektu - stale podkreśla znaczenie nie tylko tak modnych ostatnio lewicowych postulatów obyczajowych, ale i socjalnych. Łączy to z talentem organizacyjnym i autopromocyjnym, którego nawet najbardziej zagorzali przeciwnicy nie mogą mu odmówić. –„Dla mnie to święto jest ważne przede wszystkim jako zestaw tradycji, odwołujących się do walki ruchu robotniczego o prawa pracownicze” - mówi Maciej Gdula, członek redakcji „Krytyki”. „Jest czymś więcej niż pusty rytuał kojarzony z PRL-em, czymś, czego nie możemy dać sobie odebrać czy ośmieszyć; tymczasem lewica cierpi na brak wizji polityki historycznej. Ten dzień to dobra okazja do pokazania, jak powiązany jest wymiar ekonomiczny z obyczajowym. Dobrze widać to na przykładzie zawodów, które są jednocześnie słabo wynagradzane i silnie sfeminizowane. Chociażby w tym wypadku walka o równouprawnienie jest również walką ekonomiczną”. Jednocześnie jednak przyznaje, że sam ma problem z tym, gdzie i w jaki sposób mógłby je obchodzić.

Czy w takim razie święto pracy musi w Polsce skończyć na śmietniku historii? Być może lewica powinna zacząć od ustalenia z prawicą jego nowego terminu - takiego, który choć trochę mniej zachęcałby do wyjazdów.

Leszek Zaborowski

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej