Maść na białe plamy

Wiele osób woli nie znać prawdy o przeszłości ludzi, których uznaje za autorytety.

2007-05-24, 21:43

Maść na białe plamy
Spod tynków kamienic wyłażą raz po raz napisy, o których wszyscy dawno zapomnieli. Bo kto pamięta: „Trzy razy tak”? Kto dziś się zastanawia, czym było zalecenie: „Głosuj na kandydatów frontu demokratycznego”.

Kto nie głosował, nie przytaknął ludowej władzy, ten żył na marginesie społeczeństwa. Dorosły nie dostał dobrej pracy, nie dostał paszportu. Nie dostał mieszkania, przydziału na pralkę. Dziecko nie dostało się do szkoły. Nie zostało przyjęte na studia. Kto głosował, kto przytakiwał, mógł liczyć na cokolwiek, choć nie na wiele.

Spod sterty pożółkłych szpargałów w archiwach służb specjalnych ktoś wyciąga raz po raz papiery, o których niewielu dotąd wiedziało. A ci, którzy wiedzieli, dziś nie chcą wiedzieć, chcą zapomnieć. Ale papiery im przypominają, że byli konfidentami, donosicielami, ludźmi małymi, podłymi, strasznymi i godnymi dziś pożałowania. Spod tynku niepamięci wyłażą spisane własną ręką zobowiązania, donosy, zbrodnie.

Instytut Pamięci Narodowej usuwa z historii białe plamy. Niekiedy te plamy wcale nie są białe, ale czerwone, krwawe, posiniaczone. Szok. Bo jak to? Postać szlachetna, jedna z najszlachetniejszych - spowiednik Prymasa Tysiąclecia! - Agent? - Był przecież poza podejrzeniami. „Nigdy nie pojawił się nawet cień ewentualnych podejrzeń” - pisze w „Rzeczpospolitej” dawny uczeń ks. Stanisława Skorodeckiego. Wszyscy wiedzieli, że ksiądz Skorodecki był więziony, torturowany, miał zmiażdżony w czasie przesłuchań kciuk prawej ręki. „Wyczuwało się w jego osobie prawego Polaka, patriotę i obywatela”. A jednak...

Spod sterty szpargałów bezpieki, niczym spod tynku starej kamienicy, wysunął się kwestionariusz Marcela Reicha – Ranickiego, dziś gwiazdora radia i telewizji, człowieka – instytucji dobrego smaku literackiego, moralnego, politycznego. Reich Ranicki był współpracownikiem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Na początku lat dziewięćdziesiątych napisał o konfidencie Reichu bratanek przedwojennego prezydenta Warszawy, Krzysztof Starzyński. Odpowiedzą Reicha była autobiograficzna książka „Moje życie”, w której próbował obronić się swoje nazwisko.

Zachowało się podanie Marcelego Reicha: „Proszę o przyjęcie mnie do Resortu Bezpieczeństwa Publicznego”. Data - 22 listopada 1944 roku. A co robił wcześniej? Podczas wojny pracował w administracji warszawskiego getta – twierdzi Gerhard Gnauck, autor artykułu o Reich-Ranickim w piśmie Die Welt. Czy pracował dla Niemców? Na pewno pracował dla kontrwywiadu i dla wywiadu PRL. Jego żona też pracowała dla Resortu Bezpieczeństwa. I szwagier pracował dla bezpieki.

Reich Ranicki, współpracownik komunistycznej bezpieki, wierny syn Stalina, współpracował z psychopatycznym mordercą Salomonem Morelem, komendantem obozu dla Polaków i Niemców w Świętochłowicach i Mysłowicach. Co się działo w piekle Morela opisuje książka „Oko za oko”. Morel, który własnoręcznie, używając pistoletu, noża i sznura - zamordował co najmniej 1600 więźniów, mieszka dziś w Izraelu i pobiera polską emeryturę. Reich Ranicki jest obsypywany odznaczeniami, orderami, doktoratami, tytułami, zaszczytami – mieszka w Niemczech.

Pojawia się raptem ks. Konrad Hejmo, ks. Michał Czjkowski i inni. Ten ostatni pomagał służbie bezpieczeństwa ujarzmić ks. Jerzego Popiełuszkę. Był agentem, nauczycielem akademickim, wychowawcą młodych i starych. Nauczał i pouczał, ganił i potępiał.

W przypadku Reich – Ranickiego, ks. Stanislawa Skorodeckiego, ks. Michała Czajkowskiego i wielu innych sławnych konfidentów, wymienianych po nazwisku i utajnionych ze względu na to, że „to przecież taki porządny, szlachetny człowiek” - wyraźne jest poszukiwanie maści na białe plamy. Posmarować. No i czekać na rezultat – maść na pewno pomoże. Odezwały się też ważne persony, tzw. autorytety moralne, piętnujące lustrację i pracę Instytutu Pamięci Narodowej. W obronie IPN napisali ostatnio protest dwaj artyści z Krakowa: Stanisław Markowski i Adam Macedoński.

Ludzie, którzy znali konfidentów - tych małych piesków i tych wielkich, dziś bezzębnych buldogów kultury, wiary, nauki - nie chcą znać prawdy. Oni chcą jedynie potwierdzenia, że oskarżany o współpracę ze służbami - to kłamstwo, potwarz, atak na świętość. No, bo jak to? Ksiądz i konfident? Moralista i konfident? Niemożliwe. Nie do wiary. A jednak...

Mateusz Mońko

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej