Śledczy nie zajmą się przelotem delegacji rządowej. Wszyscy chcieli wsiąść do jednej maszyny
Chodzi o wizytę premier Beaty Szydło w stolicy Wielkiej Brytanii w grudniu zeszłego roku. Urzędnicy i dziennikarze przylecieli dwoma samolotami, ale potem do embraera zaproszono, i delegację rządową i dziennikarzy, tak że maszyna była przeładowana. Kapitan musiał wypraszać pasażerów z pokładu.
2017-01-25, 12:34
Posłuchaj
Warszawska prokuratura okręgowa odmówiła wszczęcia śledztwa ws. niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych w związku z organizacją przelotu delegacji rządowej z Londynu do Warszawy pod koniec ub.r. - poinformował rzecznik prokuratury prok. Michał Dziekański.
Zawiadomienie w tej sprawie złożyła Nowoczesna; w grudniu trafiło ono do śródmiejskiej prokuratury; sprawę przejęła jednak prokuratura okręgowa.
Jak powiedział w środę rzecznik, prokuratura nie dopatrzyła się znamion popełnienia przestępstwa.
Nie było instrukcji HEAD, bo lot był cywilny
Śledczy stwierdzili m.in., że instrukcja HEAD w przypadku tego lotu nie obowiązywała, ponieważ jest ona przewidziana dla lotów wykonywanych przez siły zbrojne, a nie był to samolot wojskowy. (Dokument ten, instrukcja HEAD, określa zasady organizacji i zabezpieczenia lotów z najważniejszymi osobami w państwie, realizowanych przy użyciu statków powietrznych lotnictwa Sił Zbrojnych RP).
REKLAMA
- Nie został też naruszony przepis, na który wskazuje zawiadamiający, zgodnie z którym na pokładzie nie może być równocześnie premiera i I wicepremiera, bo tych osób tam razem nie było - zaznaczył Dziekański.
Wszyscy chcieli wejść do jednego samolotu
Na początku grudnia "Dziennik Gazeta Prawna" opublikował artykuł dotyczący powrotu polskiej delegacji rządowej z wizyty w Londynie, gdzie odbyły się polsko-brytyjskie konsultacje pod przewodnictwem premierów: Beaty Szydło i Theresy May. Jak napisał "DGP" wojskowa CASA, którą do Londynu przylecieli dziennikarze, miała odlecieć do kraju sześć godzin później niż rządowy embraer, którym podróżowała delegacja. Okazało się, że dziennikarze mają wracać embraerem; wówczas na pokładzie tego samolotu znalazło się najpierw więcej osób niż było miejsc, samolot był źle wyważony.
Według "DGP", odbywały się wówczas rozmowy, kto zostaje w samolocie, a kto wysiada, by polecieć kilka godzin później CASĄ, a kapitan embraera oświadczył, że samolot nie poleci, dopóki problem nie zostanie rozwiązany; ostatecznie po opuszczeniu pokładu przez grupę osób embraer odleciał do Polski.
Kancelaria premiera tuż nagłośnieniu sprawy poinformowała, że "decyzje związane z organizacją lotu polskiej delegacji rządowej z Londynu były wykonywane zgodnie z procedurami" i "w żadnym momencie nie było narażone bezpieczeństwo lotu".
REKLAMA
PAP/IAR/agkm
REKLAMA