Polski dar dla Europy

W wolnej Polsce nie istnieją nawet odległe odpowiedniki „Skamandra”, „Wiadomości Literackich”, Reymonta, Słonimskiego, Kadena-Bandrowskiegoczy Tuwima.

2008-01-20, 09:00

Polski dar dla Europy

Od samego niemal początku naszej transformacji ustrojowej towarzyszy jej lament inteligencji twórczej. Można wręcz odnieść wrażenie, że w 1990 r. kultura polska została poddana nowym prześladowaniom, gorszym od bierutowskich. Trudno zliczyć wszystkie dramatyczne wypowiedzi Autorytetów, apele i uchwały, które ogłaszały upadek kultury pozbawionej stałego i obfitego strumienia państwowych pieniędzy.

Ich stanowiska można bronić. Nawet w USA, które nie znają czegoś takiego jak ministerstwo kultury, muzyka poważna, teatr, i sztuki plastyczne korzystają z dotacji miejskich i federalnego Narodowego Funduszu Sztuki. Dodajmy jednak od razu, że wyniki tych dotacji są mówiąc najłagodniej mocno kontrowersyjne i nawet wzbudziły burzliwą debatę w Kongresie.
Istnieją, by ująć to najogólniej, dwie zasadnicze postawy polityczne wobec kultury. Pierwszy z nich należy nazwać europejskim, gdyż to w Europie narodziło się i funkcjonuje nadal pojęcie „polityki kulturalnej rządu”.

Skrajnym przykładem jest tu Szwecja, w której parlament przyjął w 1974 r. program Nowej Polityki Kulturalnej. Miała ona, jak stwierdzono w preambule, pomagać w ogólnej polityce egalitaryzmu: równość w dziedzinie kultury uznano za równie ważną, co równość materialna. Stwierdzono, że „uchylanie się przez państwo od obowiązku każdemu obywatelowi i każdej grupie społecznej rzeczywistych możliwości swobodnego i aktywnego uczestnictwa w życiu kulturalnym” to ni mniej ni więcej tylko... zdrada demokracji. W konsekwencji objęto dużymi dotacjami cały szereg wydawnictw, drukarni, filmów, czasopism kulturalnych a nawet wytwórni płytowych. Powstał Fundusz Popierania Literatury Wartościowej: 7-osobowa komisja pisarzy, bibliotekarzy, krytyków i historyków przyznawała dotacje już opublikowanym tytułom. Motywowano to faktem, że poprzednio, bez tej państwowej pomocy dla literatów szwedzkich, aż 85%  ukazujących się tytułów stanowiły przekłady.

Było to apogeum socjalizmu po szwedzku. Dwa lata potem budżet zaczął trzeszczeć pod naciskiem niebotycznie rozdętych programów socjalnych - i po raz pierwszy od 1976 r. socjaldemokraci przegrali wybory. Ale nowy liberalny rząd nie zrezygnował z polityki subwencji. Teraz motywowano je troską o tożsamość narodową.

Na drugim biegunie trzeba umieścić wybitnego socjologa przedwojennego Floriana Znanieckiego, który tak kończy swoje pisane w USA rozważania o społecznej funkcji kultury:
„Jednakże nie wydaje się, by pomoc państwa w rozwoju kultury była nieodzowną; przeciwnie, naród, który umie się obywać bez tej pomocy i tworzy instytucje i zakłady kulturalne na drodze dobrowolnego współdziałania, więcej sobie ceni swą kulturę, a zwłaszcza swobodniej i wszechstronniej się rozwija niż naród, który przywykł polegać na Państwie. Poza kwestią obrony narodu przed innymi narodami dążącymi do jego osłabienia lub ujarzmienia, państwo jest nie tylko zbyteczne ale wręcz szkodliwe dla życia narodowego, gdyż odciąga narod od właściwych jego zadań.”

Między tym modelem, który można nazwać amerykańskim a modelem szwedzkim mieści się model polski: czyli błądzenie w mgle z zepsutym kompasem (i skłóconą załogą).
Przez ostatnie 18 lat kultura polska była - w porównaniu do sytuacji innych grup społecznych - traktowana przez państwo z hojnością. Najwyższy czas już zatem, by w chwili, gdy mamy zaoferować Europie to, co jej przynosimy, porównać dorobek tych lat z tym, czego udało się dokonać w takim samym okresie Polski Odrodzonej.

Cóż, powiedzmy to od razu: porównanie to wypada porażająco.
Jeśli przywołać książki, sztuki teatralne a nawet filmy, jakie ukazały się w latach 1919-1931 i zestawić je z tym, co miała nam do zaproponowania inteligencja twórcza od 1990 roku - to trzeba stwierdzić, że żyjemy na pustyni.
Nie istnieją nawet odległe odpowiedniki „Skamandra”, „Wiadomości Literackich”, Reymonta, Słonimskiego, Kadena-Bandrowskiego, Tuwima, Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej czy całego niepowtarzalnego firmamentu kabaretów.

Mirabeau (który jakiś czas kierował Wielką Rewolucją Francuską) napisał: „Despotyzm niszczy sztukę po tym jak ją upodli bo ten, czyje serce jest zepsute rzadko ma wzniosłą wyobraźnię.” To chyba najkrótsze i najprostsze wytłumaczenie wyjałowienia twórczości polskich autorów. Komunizm posiadał nadnaturalne niemal zdolności zabijania talentów.  Naturalnie, istnieją liczne usprawiedliwienia: sama mizeria i szarzyzna w jakiej żyło większość poddanych PRL była przeszkodą, by ją przemienić w zajmującą fabułę. Bareja robił świetne komedie, ale były one kastrowane przez cenzurę i blokowane przez zawistnych kolegów. Także w innych barakach obozu, poza Hrabalem, Jefromiejewem i Władimowem, w zasadzie nie znamy pisarzy, którzy potrafili opisać rzeczywistość komunistyczną w jej obu (materialnym i duchowym) wymiarach.
Ale przecież każdy, kto chciał choć na centymetr podnieść głowę z moralnego bagna, w jakie zamieniono całą rzeczywistość - natychmiast wchodził w sferę życiowych dramatów, które mają się do tych, o jakich czytamy lub jakie oglądamy w dziełach autorów zachodnich, jak Himalaje do Pienin.

REKLAMA

Z chwilą jednak, gdy wpływowe ośrodki opiniotwórcze zaczęły zwalczać „grzebanie się w przeszłości”, twórca pragnący oświetlić te tragedie podejmuje calkiem realne ryzyko, iż nie tylko spotka go starannie upozowane lekcewaźenie krytyki, ale może w ogóle nie znaleźć wydawnictwa gotowego wydrukować jego książkę. Nie mówiąc już o producencie filmowym czy dyrektorze teatru. Ci nieliczni literaci, którzy próbują opisać najważniejsze doświadczenie, jakie było udziałem Polaków w ciągu całej ich tysiącletniej historii, czyli półwiecze „bliskiego spotkania trzeciego stopnia” z komunizmem, zostali zmarginalizowani.

Powiedzmy zatem jasno: Polacy mogą być w Unii traktowane jak dzikie sadzonki z przedpola Azji - a wtedy faktyczna integracja potrwa co najmniej kolejne pół wieku - albo jako podmiot, który wnosi coś niepowtarzalnego i właściwego. Dzisiaj i jeszcze długo jedynym rzeczywiście liczącym się polskim wkładem w Europę może być kultura. Historia zabrała Polakom możność dorównania czołówce narodów, ale obdarzyła ich wielką wartością: doświadczeniem oporu wobec przemocy totalizmów wyrastających z jedynie naprawdę oryginalnego zjawiska kulturalnego, jakie Polacy stworzyli - a mianowicie polskiego romantyzmu. Jednak dla większości członków środowisk opiniotwórczych jest to tylko nader kłopotliwy bagaż. Zamiast tego jedyną drogą dla Polski mają być żałosne imitacje zachodniej kultury masowej sprzed 30 lat.
Ale naród niezdolny opisać tego, co mu zgotowała historia, przestaje być narodem - a staje się tylko grupą etniczną. Ci, którzy nie szanują samych siebie, nie mogą liczyć na szacunek innych.

Piotr Skórzyński

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej